Nie myślcie sobie, że zapomniałem podstaw matematyki. O nie. Do sformułowania takiego tytułu skłoniło mnie doświadczenie ostatniego weekendu. Z powodu wyjazdu żony na zjazd kursowy przeżyłem dwa i pół dnia czystego „tacierzyństwa”. Wbrew obiegowym opiniom, czwóreczka dzieci była czysta (prawie), ładnie ubrana (tak myślę) oraz najedzona (tak one twierdziły). Jednym słowem: przeżyliśmy – pomimo tego, iż miłość mojego życia wyjechała czterysta kilometrów stąd.
Coś szczególnego jednak dało się zauważyć i odczuć. Zabrakło tego, co tworzymy codziennie, z godziny na godzinę, z minuty na minutę, gdy jesteśmy RAZEM.
Bo małżeństwo – to nie jest tylko prosta suma tego, kim są i co wnoszą do relacji dwie osoby, ale całkiem nowa rzeczywistość, to MY. W wielu innych relacjach możemy sobie pomagać, zastępować siebie nawzajem, jednak sakrament małżeństwa umożliwia nam coś całkowicie niesamowitego – budowanie czegoś, co przekracza prostą sumę osób. Tak trudno to czasem zauważyć w ciągu życia. Chwile, gdy jesteśmy sami, są ku temu doskonałą okazją.
Panowie, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, to polecam. Podarujcie swoim ukochanym żonom wolny weekend. To bardzo dobrze robi. Obojgu.
Michał
“Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie..” (Mt 6,7-15)
Czyż to nie cudowne, że mamy Ojca w niebie? I że jesteśmy dziedzicami nieba? I że się troszczy ciągle o nas? I że możemy do niego wołać “Abba, Tatusiu”?
Dzisiaj także mamy swój Dzień Dziecka!
Dosia
“To dobrze, bo…” dzwoni mi w przypominaczu komórki o 13:30. Akurat ta pora została wolna, więc tak. Na ogół jest to czas, gdy druga kawa udowadnia, że działanie kofeiny bywa jedynie stworzoną na potrzeby podniebienia mitologią. I generalnie to pora, gdy dzień znowu gwałtownie przyspiesza i dzieją się rzeczy różne. A przypominacz z uporem maniaka, co dzień od września, upiera się, że to właśnie bardzo dobrze, bo…
Metoda wdrażana w życie od wakacji została poddana wielu próbom. Największą był moment, gdy zabijając komara na rurce od spłuczki toalety na wsi, niechcący spowodowałam katastrofę hydrauliczną. Wężyk bowiem się urwał i w jego miejsce pojawił się prysznic. Mąż właśnie zasnął, a ja, próbując własnych sił, po raz pierwszy miałam kłopot ze znalezieniem jakiegoś “to dobrze”. Ale się udało.
Zaczęłam więc mówić rzeczy zupełnie do mnie niepodobne. Cudownie, że jest taka mgła, bo można zrobić niezwykłe zdjęcia znad morza. Świetnie, że pada, bo dzieciaki marzyły o ubraniu kaloszy. Momentami wokół mnie robiło się bajecznie i nie z tej ziemi.
Generalnie jest to sposób, by zamienić szukanie dziury w całym na widzenie szklanki do połowy pełnej. Autor metody, X J, ma również inne powiedzenie, że potrzeba tylko 21 dni, by coś weszło w nawyk. To krótki trening w porównaniu z tym, co czeka na mecie.
Małgosia
+JMJ
… każde trudne doświadczenie czegoś mnie uczy. Najlepsze są lekcje na temat moich przekonań na swój temat. Zwłaszcza tych pozytywnych.
Jak bardzo jestem wdzięczny tym, którzy pomogli mi swoim słowem lub zachowaniem znaleźć się w trudnym położeniu, bo pokazali mi, ile jeszcze jest do przepracowania.
Czasem to trwa jakiś czas, zanim się w pełni zadomowi, ale jeśli za każdym razem sobie to mówię – “to dobrze, bo” – czas na zareagowanie uśmiechem na trudności się skraca.
To dobrze, bo z uśmiechem jest ładniej na świecie. Prawda?
X Jarosław
Pokój pełen dzieci oraz obecni, choć niereagujący aktywnie, rodzice. Dzieci bawią się w najlepsze, poziom hałasu wzrasta. Szum niesamowity do czasu pierwszych konfliktów. Krzyki i płacze powodują, że część dzieci cichnie, biegnie do rodziców. Decybele zmieniają trochę charakter, dobiegają z kilku źródeł i służą głównie poinformowaniu całego świata o bólu, cierpieniu i niesprawiedliwości. Ostatecznie wszystkie dzieci lądują w objęciach rodziców, co powoduje nastanie ciszy.
Adoracja. On przede mną w Najświętszym Sakramencie. Tak trudno mi wyciszyć wnętrze. Szum „świata”: myśli niedokończone, problemy nierozwiązane, audycja słuchana jakiś czas temu w radio, dziecko dokazujące w kaplicy itp., itd. Szum i jeszcze raz szum myśli w głowie. A On przede mną. Jego Miłość promieniuje na mnie. W końcu udaje mi się trochę wyciszyć i wspomniane „hałasy” zostają zastąpione tym, co głębiej w sercu: bóle nieuleczone, rany niezagojone, zranienia, niezrozumienia. Ogólne cierpienie.
A On stale przede mną. Czas powoli upływa. I w końcu już niczego nie ma pomiędzy nami. On i ja. I Cisza.
Jak to dobrze, że choć będąc dorosłym, są ramiona, w które mogę wtulić się jak dziecko. I spotkać się z Nim. W Ciszy. Ciszy Miłości.
Michał
Jezus zobaczył celnika imieniem Lewi, pobierającego cło. I powiedział do niego: „Pójdź za Mną!” (Łk 5, 27-32)
Cło (wg Słownika Języka Polskiego) – opłata pobierana przez państwo za przewóz towarów przez granice.
Mój dom – moje państwo. W moim państwie pobieram cło narzucaniem swojej woli, swoim humorem, swoim lenistwem, swoim egoizmem. I to do mnie On przychodzi i mnie woła. Mało tego, chce WŁAŚNIE U MNIE pozostać, bo wie, jak bardzo Go potrzebuję.
Dosia
Tyle słońca nie było w tych stronach dawno.
Słońce kładzie się na stole w salonie i zajmuje blat maleńkiej kuchni. Zupełnie nie dowierzam, że się pojawiło po tak długiej i wyczerpującej nieobecności. Ostrożnie się nim cieszę, bo może zaraz się schowa i będzie żal.
I na sobie ciepło tego słońca czując, patrzę na zewnątrz. Niby błękit i jakaś odmiana, ale widzę słabo. Głównie bowiem widzę niewymownie brudne szyby. Tak brudne, jak tylko mogą być brudne okna w centrum miasta, ostatnio umyte koło września.
I myślę, jak rzadko miłość Boga dosięga nas w postaci niepoddanej filtrowi brudnej szyby. Przedziera się przez ekran nieufności, obrazów odziedziczonych tu i tam oraz tzw. dotkliwych lekcji życia, których nam udzielono. Przez stłuczoną mozaikę wyobrażeń na miarę własnego upośledzonego poczucia sprawiedliwości, małostkowego skąpstwa, bo już sami uwierzyliśmy, że “taki lajf”, że nic dobrego nas nie spotka, że nie ma się z czego cieszyć.
Tak wiele ciepła i światła, które mogłoby przygarnąć nas całych z największą czułością, zostaje po drugiej stronie szyby. I wydaje się, że jedyna prawda, jaką mamy do dyspozycji, to ta o zaniedbanej szklarni, w której siedzimy. A jednak można się w niej zadomowić na tyle, że opowieści o pięknym słońcu na zewnątrz wydają się po prostu nie na miejscu. I nie do wiary.
Na prośbę redakcji ze “starej” strony przepisała się Małgosia
Pewien nosiwoda miał dwa wiadra, w których co dnia nosił wodę z rzeki do domu swego pana. Zawieszał owe wiadra na końcach drążka, a drążek zakładał na ramiona. Jedno wiadro było pęknięte, a drugie miało się świetnie. Nieuszkodzone wiadro – świadome swej doskonałości – było z siebie dumne. Pęknięte – świadome swego pęknięcia – cierpiało.
W końcu to pęknięte zwierzyło się nosiwodzie ze swego smutku. „Przez moje pęknięcie, co dnia przynosiłeś swemu panu dużo mniej wody, niż mógłbyś dostarczyć, gdybym było całe” – powiedziało. Wtedy nosiwoda zwrócił uwagę wiadra na piękne, kolorowe kwiaty mieniące się po jednej tylko stronie drogi i powiedział: „Kwiaty rosną po tej stronie drogi, a nie po drugiej, prawda? Zauważyłem pęknięcie i wykorzystałem je. Posiałem kwiaty po twojej stronie drogi. Każdego dnia, gdy wracaliśmy znad rzeki, piły wyciekającą wodę. Dwa lata zrywałem te kwiaty i ozdabiałem nimi dom mojego pana. Gdybyś nie było takie, jakie jesteś, nie moglibyśmy obdarować domu pana pięknem”*.
Choć jestem jak to pęknięte wiadro, to wiem, że nosi mnie Ktoś, kto wcale nie zniechęca się moim pęknięciem. Ten Ktoś nie podnosi rabanu z powodu „marnującej się wody”, nie przejmuje się niezadowalającą według wszelkich ludzkich norm efektywnością. Wiem, że ten Ktoś potrafi wykorzystać nawet moje pęknięcia i braki, jeśli tylko złożę je na Jego ramiona. Bo On, jak nikt inny „z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8,28).
Basia
*Opowieść w wersji rozszerzonej można znaleźć w książce I. Holler, Porozumienie bez przemocy. Ćwiczenia.
+JMJ
No i się doczekałem.
Nasza Fundacja dołączyła do grona prowadzących blogi.
Wypada, żebym zaczął wyraźne starania o to, by z półanalfabety (umiem czytać) stać się (nie, nie całym analfabetą – myślałem o innym kierunku rozwoju) człowiekiem piszącym, homo scribens.
Od lat pociąga mnie świętopawłowe “stać się wszystkim dla wszystkich” (1Kor 9,22), więc skoro ludzie czytają, to pisać też musi ktoś.
Więc się cieszę, że są w naszej Fundacji ludzie, którzy chcą pisać dla tych, co chcą czytać. Niech Was Bóg prowadzi.
X Jarosław