I oto kolejna podróż rozpoczęta. No cóż, nie da się ukryć, że uwielbiam tę chwilę, gdy opuszczając Dom, wyruszam na spotkanie tego, co niby w planach, ale zawsze zawiera w sobie element niespodzianki.
Jak na przykład moment, kiedy to o 5 rano zepsuł się nam samochód, którym Kolega odwoził mnie na pociąg. Nie ma taksówek, nie ma tramwaju, nic nie jedzie. Pozostało ruszyć na piechotę w stronę dworca, licząc na to, że coś po drodze spotkam. I spotkałem. Jechał samochód z prasą. Akurat do kiosków na Centralnym. Wpadłem na pociąg w ostatniej chwili.
Albo wtedy, gdy wpadłem na lotnisko 20 min przed odlotem samolotu i dosłownie cudem zostałem obsłużony. A moje nazwisko w głośnikach przyzywających mnie do samolotu towarzyszyło mojemu biegowi w tempie dużo powyżej prędkości maratonu.
I te pełne niespodzianek spotkania z ludźmi, których nie widziałem od lat, a nagle spotykamy się podróżując w tym samym kierunku i mając miejsca blisko siebie. Czy też spotkania „przez przypadek”, które trwają potem przez całe lata, jak ten Amerykanin William, co nie wiedział, którym z dwóch stojących na sąsiednich torach pociągach jadących do Krakowa ma jechać. A potem przygotowywałem go do ślubu z Polką i mogłem pobłogosławić.
Dziś też nie obyło się bez niespodzianek.
Ale o tym może kiedy indziej. 😉
xj