wyciąg

February 28, 2014 5:00 am

W warunkach topniejącego już śniegu w Zakopanem staję po raz pierwszy w życiu na nartach. Mąż postanowił bowiem wziąć dla mnie lekcje. Instruktor ten sam, co uczy naszą córkę. Ośla łączka. Krótka nauka chodzenia w butach narciarskich, co nie takie proste. Krótka nauka hamowania, podchodzenia bokiem. Potem trzeba się jakoś dostać na czubek niewysokiego stoku. Wyciągiem, którym też nigdy. Po stalowej linie przesuwają się pałąki. Trzeba się czegoś złapać i jechać.

I wtedy zostaję potraktowana jak nasze i innych tutaj obecnych dzieci. Wjazd na górę wygląda w ten sposób, że instruktor staje za mną i każe się o siebie oprzeć. Mimo to próbuję jednak sama i męczę się potwornie, aż do dziesiątej chyba komendy, żeby cały ciężar ciała przenieść jednak poza siebie. Martwię się, że człowiek ulegnie zgnieceniu, odpadnie od wyciągu, dostanie zawału, o czym go obszernie informuję. Nic takiego się nie dzieje. Wjeżdżamy (mimo delikatnych uszczypliwości i wesołości znajomych 😉 ).

Jest to jednak doświadczenie, które mną wstrząsa. Nigdy nie byłam tak blisko zrozumienia, co znaczy “przerzucić swoje ciężary na Niego”. Dosłownie zawisnąć, oprzeć się, do utraty kurczowej kontroli nad wydarzeniami. Znaczy – dać swojemu ciału i duszy odpocząć w stanie najwyższego zaopiekowania. Nawet nie wspinać się na jakieś szczyty świętości, dopinając belki do pagonów. Dać się poprowadzić, może w szczególnie trudnym czasie, gdy wydawałoby się, że nic nie działa jak powinno.

Moc pozdrowień z Tatr

M

sól i pokój

February 27, 2014 5:00 am

„ Bo każdy ogniem będzie posolony. Dobra jest sól; lecz jeśli sól smak swój utraci, czymże ją przyprawicie?  Miejcie sól w sobie i zachowujcie pokój między sobą”. (Mk 9, 50)

Od kilku lat szczególnie doświadczam tego, jak wielką moc ma Boże Słowo. Tak często bowiem przychodziło mi na ratunek w trudnych sytuacjach, chwilach. Tak często dzięki światłu Słowa odnajdywałam pokój serca, właściwy kierunek drogi, uzdrowienie, pocieszenie. Słowo jest dla mnie jak sól dodana do potrawy. Często przeczytane rano jedno krótkie zdanie potrafi nieść przez cały dzień i nadawać życiu  „smak”,  jak szczypta soli dodana do potrawy.

Przystań jest dla mnie niezwykłym darem. Codziennie stanowi wielką pomoc, by mimo natłoku obowiązków zatrzymać się i zaczerpnąć „soli” dobrych słów. Dzięki tekstom Księdza Kapitana, Małgosi, Dosi, Michała, łatwiej jest mi żyć słowem Bożym na co dzień, przekładać je na konkrety życia, mądrzej kochać. Bardzo Wam dziękuję Kochani Autorzy za codzienną inspirację. Przy Was zawsze przystaję z ochotą i radością. Dziękuję zwłaszcza za Waszą wytrwałość, za znoszenie ognia trudności i prób. I za bóle rodzenia:-) . Małgosi – wielki podziw za cierpliwe ogarnianie całości, dyspozycyjność, życzliwość i odpisywanie na każdego (!) maila.

A moje pisanie? Urodziło się z pragnienia, by dzielić się tym ogromnym dobrem, jakie płynie ze Słowa. Moim marzeniem jest, by Przystań była pomostem między Nim a nami, którzy tu przystajemy. I by to przystawanie pomnażało w nas sól i pokój.

Dobrze, że jesteście!

Basia

IMG_3204

bóle rodzenia

February 26, 2014 5:00 am

Wprost nie do uwierzenia. Minęły dwa lata. Czuję się podobnie patrząc na nasze dzieci: kiedy one urosły? Gdyby nie zaproszenie do wspólnego projektu, to pewnie nic bym nie napisał do dzisiaj. Ale rozpoczęło się rzeczywiście od wspomnianego „przynajmniej piszcie dla mnie”.

Gosia – latarnik. Dosia – zdążająca w ostatnich minutach. Ksiądz Jarosław – podjęte wyzwanie zawodowego mówcy, by zacząć pisać. A ja? Jeślibym miał jakoś scharakteryzować moją obecność na Przystani,  to od razu przychodzi mi do głowy sformułowanie „bóle rodzenia” 🙂 . Mile wspominam chwile, gdy jednego dnia powstawało nawet kilka wpisów, lecz to rzadziej. Częściej muszę się zmagać z trudem „tworzenia”, choć przecież tyle tematów, tyle spraw, którymi chciałoby się podzielić. Czy to kiedyś minie?

Podobnie jak ks. Jarosław, staram się uczyć od bardziej doświadczonych. „Pisząc starajcie się zawsze mieć kogoś konkretnego przed oczami” – powiedziała Gosia na jednym z redakcyjnych spotkań. Dlatego pisząc mam przed oczami naszą Naczelną, Dosię, naszego Kapitana, moją żonę. Bez ich obecności, wsparcia nic bym nie „urodził” 🙂 . Dziękuję Wam bardzo, że jesteście i piszecie także dla mnie. Lecz grono to ku mojemu zaskoczeniu i radości bardzo się poszerzyło. Nie raz zaskakiwała mnie informacja od tej lub innej osoby, że zagląda na Przystań, czyta, wręcz dziękuje za wpisy. Jakim zaskoczeniem jest przejechać 450 km by odwiedzić rodzinę, a przy okazji dowiedzieć się od znajomej o jej codziennej bytności na Przystani. Dlatego bardzo dziękuję wszystkim Czytelnikom za obecność. Także tym nieznanym. Wiem, że jesteście i pisząc myślę także o Was, choć ostatnio rzadziej pojawiam się na pokładzie. Wasze trwanie z nami tym bardziej mnie dopinguje do wytrwania w pisaniu.

Michał

P.S.

Zdjęcie obrazuje to, co się dzieje w mojej głowie…

IMG_3207

za pięć dwunasta

February 25, 2014 5:00 am

To raczej nie jest powód do dumy, ale to prawda, że przeważnie (ku rozpaczy naszej Redaktorki Naczelnej i dla zasług ku jej świętości) w ostatniej chwili wysyłam wpisy do zamieszczenia. Choć wcale to nie oznacza, że do ostatniej chwili nie myślę o Przystani.

Wręcz przeciwnie.

Od dwóch lat Przystań gości w naszym domu. Tak bardzo się z nią zżyłam, że z biurka w gabinecie przeniosłam się z nią do jadalni i zasiadłam przy naszym rodzinnym stole. (Na szczęście jest on bardzo duży i Rodzina zrobiła przy nim miejsce).

Tak bardzo bym chciała, aby każdy, kto tu zajrzy, dobrze się z nami poczuł i odwiedzał jak najczęściej. I bardzo przeżywam każdą wizytę.
I cieszę się z każdej.

Ciszę się też z tego doświadczenia tworzenia z tego wspólnego miejsca, chociaż każdy z nas, piszących, w innym miejscu – i nie dotyczy to nawet granic jednego miasta czy nawet kraju, ale różnych zakątków świata. To taki duży plus globalizacji! Niezależnie od tego, gdzie jesteśmy, mamy miejsce wspólnego spotkania i temat do wspólnej refleksji, wsparcia, współpracy i modlitwy.

Dobrze, że jesteście, Drodzy Współautorzy i Drodzy Współczytelnicy (przecież ja też tu zaglądam, bo potrzebuję na chwilę w życiu przystanąć).

Pozdrawiam Was serdecznie życząc dobrego dnia!

Dorota

IMG_2934[1] IMG_2997[1]

Nasza rocznica

February 24, 2014 5:00 am

Dziękuję, Gosiu. Oczywiście, że pamiętam swój pierwszy wpis. A raczej jego formę. 🙂 I do dziś jest u mnie w biurku.

Dwa lata odwiedzania Waszych domów. Niektóre codziennie, inne od czasu do czasu.

Dwa lata wierności. Niezależnie od miejsca, strefy czasowej, natłoku zajęć. Z ambicją, żeby tekst był na czas, jak najbardziej aktualny, pożyteczny i inspirujący.

Nasza rocznica – to dla mnie przede wszystkim okazja do wyrażenia wdzięczności. Najpierw naszej M., niezawodnej Szefowej Przystani, która z ogromnym poświęceniem umieszcza moje wpisy i upiększa grafiką nasze posty, które trafiają na FB naszego bloga, i troszczy się, żeby Przystań trzymała poziom. Bywało, że nie było innej możliwości dotarcia na blog jak tylko poprzez przesłanie zdjęcia napisanego tekstu, bo łącza zawiodły. I wtedy Gosia ratowała. Ale jest także, a może i przede wszystkim, autorem tekstów. I najdłuższym stażem blogerem. Od niej najwięcej się uczę.

Dosia, Basia i Michał piszą sercem. I z serca. I bardzo ofiarnie. Każda osoba inaczej, własnym stylem i tak bardzo naturalnie, że jak słyszę później w jakich trudnościach tekst powstawał, to się temu dziwię. Dziękuję Wam, Kochany Zespole, za Wasz trud i zaangażowanie.

A dla mnie osobiście? To była zupełnie nowa formuła pisania: krótko i na temat. I zawsze do kogoś konkretnego.

Dla kogoś, kto przez całe swoje dorosłe życie głównie mówi (25 lat pracy na Wydziale Studiów nad Rodziną!!!) i to przynajmniej 90 min., napisanie jednego paragrafu to trudne zadanie. Ale bardzo mi pomogło. Do dziś nie jest to łatwe, ale za to sprawia dużo radości. Tym bardziej, że będąc tak często w drodze, mając okazję spotykać tylu różnych ludzi, mogłem, dzięki naszej Przystani, podzielić się tym z Czytelnikami.

Cieszę się, że jesteście, że czytacie naszą Przystań, że inspiruje i że na nią czekacie. To wielki powód do wdzięczności. Tyle razy Was prosiłem o modlitwę, gdy zaczynałem gdzieś prowadzić Program, i tyle razy doświadczyłem siły “nie wiadomo skąd”, bo po ludzku to było tak trudne. Dziękuję za każde wsparcie i każdą modlitwę.

Pamiętając o Was zawsze, ale dziś jeszcze szczególniej

ks. Jarosław

writing

 

Piszemy wszędzie, gdzie się da… 🙂

IMG_0994

dwa lata

February 23, 2014 12:15 am

minęły od pierwszego wpisu na “Przystani”, który popełnił ks. Jarek w dość niezwykłej formie prozy serwetkowej. W sumie to już 759 opublikowanych postów. Nie stoi za tym automat 🙂 Zatem dziś trochę o ludziach.

Michał powiedział na jednym z pierwszych spotkań Redakcji (ponieważ mieszkamy od siebie daleko, widzimy się razem “na żywo” bardzo rzadko): “Obiecajcie, że nawet gdyby nas nikt nie czytał, będziecie pisać dla mnie”. Myślimy podobnie. Często bardzo doświadczamy, jak wpis redakcyjnej kolegi czy koleżanki przynosi jakieś światło, prowadzi.

Mnie przypada rola latarnika, który czuwa nad tym, żeby lampa na Przystani nie zgasła, by brać pisanie w ramy grafiku. Grafik nie liczy się z weną, ale podziwiam, jak wszyscy dajemy radę, korzystając też z jakiejś łaski chwili. Basia i Michał pomagają stałością czwartkowego dyżuru. Dosia osiąga szczytową formę w niezawodnym last minute.

W grafiku pojawiają się też nagłe dziury, awarie i improwizacje, co mamy nadzieję nie mąci wód w naszej zatoce. Krzyż Walecznych za heroiczne pory pisania trzeba przyznać ks. Kapitanowi – z meksykańskiej strefy czasowej przyszła kiedyś wiadomość z prośbą o usprawiedliwienie braku “zadania domowego”: “Zasnąłem przy pisaniu. Obudziłem się przed chwilą, przy otwartym kompie.”

Jest w tym pewien trud, że nie do końca wiemy, do kogo nasza poczta w butelce dociera, czy trafiamy, czy jesteśmy potrzebni. Ale czasem wraca do nas alfabetem Morse’a znak, że tak. Bardzo te chwile doceniamy. Motywują, by znowu otworzyć “kitchen sink” edytora.

Dziękujemy, że jesteście z nami, nawet gdy ta obecność jest najbardziej dyskretna. Od dziś zapraszamy Was do galerii – i spojrzenia od kuchni, czyli w okoliczności naszego pisania. Dzisiaj – stanowisko M w gierkowskim M 🙂

Stanowisko M

Wasza M 

Mordor

February 21, 2014 9:30 pm

Mroczna kraina Saurona z słynnym szczytem Mount Doom. Miejsce, gdzie musi dotrzeć Frodo, żeby pozbyć się pierścienia. Kraina orków, pozbawiona życia, wulkaniczna, wroga. To w filmie Petera Jacksona. W naturze to czwarty w historii świata park narodowy Tongariro. Kraina wulkanów, która ciągle jest żywa. Mount Dum to Mount Ngauruhoe, wulkan, który w 1975 pokazał co potrafii. Do dziś czynny. Wysokość 2287. Do wspinaczki 1200 m.

Choć już miałem za sobą zdobycie szczytu Tongariro, 900 metrów wspinaczki plus cały Tongariro Alpine Crossing – w sumie 21 km (w pierwszy dzień wyprawy do Mordoru), zdobycie Mount Ruapehu i jego najwyższy wierzchołek, który się nazywa Tahurangi (2797 m n.p.m. – samej wspinaczki także 1200 metrów (drugi dzień), trudno było ominąć okazję i nie zdobyć także i tego szczytu.

Jacek, mój szkolny kolega, od 25 lat mieszkaniec Nowej Zelandii, wielki miłośnik tych gór i z racji wykształcenia (geomorfolog) idealny przewodnik po tych wulkanicznych terenach, wiedząc, że jestem fanem Tolkiena, lojalnie uprzedzał, że wspinaczka na tę górę to koszmar. W jedną i drugą stronę. Ale… to jest TA góra z Tolkiena. Trudno było ją zignorować. Tym bardziej, że już tu jestem. Pobudka o 5.30 żeby być jak najwcześniej na szlaku. Dwie godziny, żeby dojść do podnóża góry. I już jej widok sprawił, że pomysł wyglądał na szalony.

Wydawało się, że ta wspinaczka nigdy się nie skończy, że ta góra nie ma końca, że trzeba się pogodzić z realiami i odpuścić. I wtedy mówiłem sobie to samo, co na ostatnich kilometrach maratonów: jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. To był przecież trzeci dzień intensywnego wspinania – dla kogoś, kto nigdy większego kontaktu z górami nie miał (raz całe Bieszczady i Giewont). Myślałem o Tolkienie, o Frodo i jego kompanie, o brzemieniu, który niósł i pragnieniu, żeby się męka wreszcie skończyła. I potem przychodzi ten moment, kiedy góra się wreszcie kończy. Jest szczyt. Choćby tak wąski, że aby się minąć, trzeba to robić bardzo ostrożnie, bo mało miejsca. I ta radość, że się ostatecznie pokonało własną słabość, że się dało radę. I choć jest świadomość, że jeszcze jest droga w dół do pokonania, to z tej perspektywy jest o wiele znośniejsza.

Wczoraj już znowu w Auckland. Dziś rano zaczyna się Ja + Ty = My. Do zdobycia 6 szczytów życia małżeńskiego. Każdy jest piękny i z dołu i każdy wymaga trudu, jeśli się chce na niego wspiąć. Gdy się samemu walczy łatwiej zrozumieć walkę innych. I odnieść z szacunkiem do każdego kroku w stronę szczytu.

Tradycyjnie proszę o wsparcie modlitewne.

Fr. Jay

właściwe decyzje

February 21, 2014 8:59 am

Czasami zdarza mi się, że fizycznie w portfelu nie mam zbyt wielu pieniędzy. No ale korzystam z udogodnień techniki i mam kartę bankomatową, którą mogę zapłacić w sklepie lub wypłacić pieniądze z bankomatu (choć czasami jest mi to bardzo nie po drodze).

I akurat wczoraj, z ostatnimi groszami, które wrzuciłam do parkometru i jednym banknotem pięćdziesięciozłotowym, zaparkowałam koło katedry i postanowiłam zajść do niej na chwilę. Napełniona jej spokojem i ciszą, cieszyłam się z tego, że tam jestem, gdy nagle podeszła do mnie dość młoda, lecz bardzo zaniedbana, kobieta i chciała ode mnie pieniędzy na jedzenie. Dawno temu postanowiłam sobie, że w takich sytuacjach będę z taką osobą szła do sklepu i po prostu kupowała jedzenie. Próbowałam więc jej to powiedzieć, lecz ona wykrzyczała do mnie w tej katedrze, że nie chce jedzenia, tylko pieniądze na jedzenie, dodając przy tym niecenzuralne epitety pod adresem mojej osoby i poszła sobie.

Zrobiło mi się nieswojo. Raz, że zostałam obrażona, a dwa, że poczułam pewne poczucie winy, że nie wypełniłam prośby św. Jakuba, którą dzisiaj nam czytania z dnia przytaczają:

“Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy /sama/ wiara zdoła go zbawić? Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta! – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda?” (Jk 2,14-24.26)

I pewnie, mimo że każdego roku staram się, aby mój PIT był zawsze rozliczony ze wskazaniem przekazania 1% podatku wybranej instytucji czy Fundacji, że wspieramy z mężem lokalne dzieła dobroczynności, czy też gdy spotkam kogoś nieznajomego, który prosi o jedzenie, po prostu je kupuję, to w takich sytuacjach będę się czuła źle, tym bardziej, że wcale nie chciałam tej kobiety zbyć. Ale mam wrażenie, że ona doskonale też wiedziała, że swoim zachowaniem i słowami zrobi mi przykrość.

Po wyjściu z katedry szukałam jej jeszcze, ale jej nie było. Więc jednak nie do końca chodziło o jedzenie. Chodziło o pieniądze.

I pewnie ile takich historii, tyle zakończeń. Pewnie wiele właściwych.

Każdemu zaś życzę tych tchnień Ducha Świętego, aby spotkawszy człowieka w potrzebie umieć i móc mu właściwie pomóc.

“Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też martwa jest wiara bez uczynków.” (Jk 2,26)

Dorota

 

Maria w Marcie

February 20, 2014 5:00 am

„Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością,
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał,
i uwolnił od wszelkiego ucisku.” (Ps 34, 6-7)

Jego spojrzenie jest zawsze pełne zrozumienia, czułości, miłości, łagodności. Uwalnia od wstydu i poczucia winy. Odmienia serce, sposób patrzenia na siebie, innych, na czekające obowiązki.

Przypomina mi się wpatrzona w Jezusa, zasłuchana w Jego słowo Maria i zabiegana, zatroskana Marta. Moje „uwijanie się koło rozmaitych posług” bez bycia Marią skutkuje nerwowością i frustracją. Maria wprowadza pokój i koncentruje na drugiej osobie, na byciu w relacji zamiast na nieustannym działaniu, by zdążyć ze wszystkim. Przypomina, że  ważniejszy jest sam drugi człowiek niż praca na rzecz jego dobra. Że można się tak zapędzić i zapracować, że gdzieś zgubimy tego, dla kogo to wszystko.

Bycie Martą wcale nie musi przeszkadzać w byciu Marią. Łącząc siły, mogą tylko zyskać.

Basia

słucham?

February 19, 2014 5:00 am

“Każdy człowiek winien być chętny do słuchania, nieskory do mówienia, nieskory do gniewu” (Jk 1, 19)

Nie wiem, jak u Was, ale u nas ferie zimowe, bo dzieci w wieku już szkolnym. Zanim wyjedziemy w piątek czy sobotę – pełna chata. Znaczy ja plus dzieci. Moje obowiązki zawodowe i związane z nimi napięcie – do upchnięcia gdzieś w pomiędzy czas wspólny.

Możliwość rewizji charakterystycznych rozmów: “Mamo, chciałem zrobić taki wynalazek…” – “Gdzie masz, synu, kapcie?”. Albo córka: “Ty mnie nie rozumiesz, Mamo, ja już wchodzę w wiek nastoletni!” – “Rozumiem, ale co zjesz na kolację?”

Słuchanie. Jedno: usłyszeć w ogóle treść, zamiast ucieczki do przytakującego “aha”, bo właściwie niewiele udało mi się usłyszeć. Drugie: wychwycić emocję, dostrzec pozawerbalne znaki: może drgnięcie ręki, może ogólne poruszenie, może spuszczony wzrok. Trzecie: powstrzymać chęć jakiejś szybkiej riposty, rady, złotej myśli, co zamknie sprawę. Czwarte: zamiast trzeciego – zadać pytanie. Żeby usłyszeć coś jeszcze.

Nikt nie uwierzy, że jest ważny, jeśli nie zostanie wysłuchany. Potraktowany przemówieniem. Co gorsza – gniewem. Co przypomina mi kampanię jednej Fundacji*:

przyszłość naszych dzieci-sm

Dobrego nasłuchu,

M

* “Rodzice Przyszłości”