Stratford-upon-Avon

July 10, 2014 10:16 am

– miasto Szekspira, które gości doroczną konferencję całego środowiska NaProTechnologii. Mała miejscowość (ok. 30.000 mieszkańców), położona w hrabstwie Warwickshire, niedaleko Birmingham. Przyjechało na konferencję przeszło 100 osób; jeśli się zważy, że większość z USA, to całkiem niezłe przedsięwzięcie. W poniedziałek spotkanie FertilityCare Centers International, od wtorku American Academy of FertilityCare Professionals.

Na szczęście pomiędzy jednym i drugim było troszkę wolnego i mogłem także zwiedzić miasto i okolicę. Dom urodzin Szekspira, dom gdzie zamieszkał po ślubie, jego szkołę, dom, do którego chętnie przyjeżdżał z Londynu i nine ważne miejca dla tego miasta jak np. teatry. Nie mogło zabraknąć oczywiście pobytu nad rzeką Avon, która choć niezbyt długa (137 km) jest wielką atrakcja turystyczną – pływa się po niej barkami (pamiętacie słyną książkę Jerome K. Jerome?). Dzięki systemowi śluz można dopłynąć do wielu miejsc. Spotkani na śluzie Szkoci wybrali się na tygodniową wycieczkę ze swoimi wnukami.

Zwiedzając okolicę od razu miałem w pamięci Hobbiton – nie ma to jak znaleźć się znowu w Shire.

Shakespeare's House Shakespeare's House2 Anne Hathaway's Cottage barka

Konferencja pełna bardzo ciekawych referatów. Ale o tym niebawem.

Zawsze z pamięcią

ks. Jarosław

ja plus ty

July 9, 2014 5:00 am

Bo to niby takie oczywiste: że “ja plus ja” ma znaczenie i że trzeba pokochać siebie. Słyszeliśmy milion razy. Dobrze wiemy. Po co jeszcze tutaj. Tylko to, co przeżywamy na swój temat, gdy nikt nie widzi, bywa tak drastycznie odmienne od tej wiedzy.

Plącze się w nas to, co czytali w nas rodzice, nauczyciele, osoby znaczące, gdy spoglądali na nas; automatycznie przejęliśmy uczucia i słowa, jakie wyrażali – nawet mimowolnie – na nasz temat. Bywa, że stoją nad nami w naszych głowach kaci, którzy wymyślają nas i karcą, nie chwalą, zawstydzają, ustawiają w kącie, nie mają czasu albo planują naszą wybitną karierę, która spełni ich własne ambicje.

Do kąta właśnie zagląda Pan Jezus. Do lęku, że jestem do niczego, gdy jupitery gasną. Gdy wracam do kondycji małego chłopca, małej dziewczynki, którą w sobie noszę. Dlatego powiedział: “Miłujcie się wzajemnie, jak ja was umiłowałem”, bo to On idzie z nami do końca tam, gdzie wystarczająco nikt nam nie towarzyszył. Gdzie nikt nie zagląda. Gdzie sami siebie nawet nie jesteśmy w stanie kochać.

I taką miłość dodaje do Sakramentu Małżeństwa, do prochu ludzkich obietnic, które mówią tyle więcej, niż potrafią same zdziałać. I dostrzeżesz w małżonku to, czego nie zobaczył w nim jeszcze nikt, co mu zabrało złe słowo, zbyt surowe oko, zbyt zimny chów, zbyt długa lista oczekiwań – i pomożesz mu odbudować siebie na nowo. Nieudolnie i przez kłody, jak opisane przez Dorotę oślątko, ale jednak.

Nigdy On, którego miłość zagarnia Cię w całości, nie powie Ci nic innego nad to, że Twój towarzysz czy towarzyszka życia jest Jego wspaniałym, cudownym, umiłowanym Dzieckiem. A jeśli ma kłopoty, poruszy niebo i ziemię, by mu pomóc – nigdy potępić.

Mplus

ja plus ja

July 8, 2014 5:01 am

Wydaje mi się, że często w myśleniu o relacjach pomijamy tę podstawową, jaka rzutuje na nasze relacje z otoczeniem: relację między “mną a mną”. Pięknie piszą o tym Gajdowie: gdy pomyślisz, ilu procentom ludzi nie ufasz, ilu się boisz, ilu nie lubisz, przed iloma uciekasz – zobaczysz, w jakim stopniu nie ufasz sobie, przeżywasz lęk wobec siebie, ucieczkę, nieakceptację.

“Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego” wypowiada prawdę o naszej zdolności do kochania i trudnościach w tym obszarze, gdy mamy niezałatwione sprawy ze sobą. Ile razy oczekujemy od innych cudów, ponieważ najpierw wymagamy ich od siebie. Ile razy złościmy się, bo przeżywamy złość na siebie samych. Ile razy poczucie winy i brak łagodności dla siebie samych sprawia, że uginamy się pod pretensjami otoczenia, które naprawdę nie istnieją. Jak często oczekujemy, że ktoś się nami zaopiekuje, bo sami nie potrafimy sobie udzielić opieki i wsparcia. Możemy mówić, że ktoś nam czegoś “nie pozwala” i dlatego nie realizujemy marzeń przez lata – a to my nie pozwalamy sobie sami.

I często rzeczy, które wydają się nam oczywiste względem innych, nie mają wcale zastosowania względem siebie. Gdy ktoś przeżywa porażkę, raczej ogarniemy go ramionami, niż na niego nakrzyczymy (jak w dzisiejszych czytaniach:” A widząc tłumy ludzi, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza” /Mt 9, 35/); gdy odnosimy porażkę sami – jak często następuje monolog pt. “jestem beznadziejny”.

“Miłowanie siebie samego jest pierwszym naturalnym przykazaniem”. * Nielicznym przychodzi łatwo, wielu musi się uczyć od podstaw.

Mplus

*Monika i Marcin Gajdowie “Rozwój. Jak współpracować z łaską”, s. 176

Pierwszy

July 7, 2014 5:00 am

“I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie.” (Oz 2, 21)

Wpis Doroty wywołał we mnie refleksję, która zajęłaby dobre trzydzieści stron rękopisu. Pomyślałam o sytuacjach, gdy wybujała pobożność idzie w parze z całkowitym brakiem szacunku do współmałżonka i wyprojektowaniem na niego winy za całe zło świata. Zarazem jednak, czy obarczenie taką winą nie wynika z faktu, że oczekiwało się od niego tego, co może dać właśnie jedynie Pan Bóg? I czy można swobodnie zamieniać miejsce jednego z drugim? I czy jest tu jakaś kolejność?

I wróciłam do zadawanego często przez ks. Jarka pytania: “Kim jestem?”. Najpierw “osobą”. W dodatku osobą jako kobieta lub mężczyzna. Dzieckiem Bożym. Żoną/mężem, matką/ojcem. Kolejność, w jakiej myślał o mnie Pan Bóg, kiedy powoływał mnie do życia i już kochał.

Bez relacji z tym, który mnie pomyślał, umiłował i wypowiada całą prawdę o mnie, będę szukać nieustannie potwierdzenia swojej tożsamości w relacji z innymi, w tym także z mężem. Który może być zmęczony, może się mylić, mógł wynieść z domu wzorce, do których nie do końca zawsze pasuję. Owszem, poprzez obietnicę miłości na całe życie, na dobre i na złe, odzwierciedla nieodwołalną decyzję Boga, by nigdy nie przestać kochać. Przynosi mi ogrom Bożych darów, za które pewnie ciągle nie dostaje wdzięczności. Ale jeśli to w mężu będę szukać tej doskonałej miłości, którą kocha tylko Stwórca, doznam wielu ran. Jeśli jednego z drugim zamienię miejscami, wykopię sobie studnię, która mnie nie napoi. Zamienię się w chodzące pragnienie i oczekiwanie miłości, w kogoś ostatecznie niezdolnego do dawania.

A Bóg? Kochając bezgranicznie, uzdalnia do kochania drugiego miarą Jego serca i Jego i spojrzenia. Z Nim można odkrywać, że po tylu latach małżeństwa wiemy o sobie już sporo, ale nadal niewiele. I to z Nim małżeństwo staje się przygodą życia, rozłożoną w czasie, wartą przeżycia. I tu muszę skończyć, bo już i tak za długo. 🙂

Mplus

na oślątku

July 6, 2014 9:53 am

Pamiętam swoje oburzenie, gdy usłyszałam, że moje relacje z Bogiem w dużej mierze zależą od tego, jakie mam relacje z mężem. Raczej miałam przeświadczenie, że mając dobre relacje z Panem Bogiem, na pewno będę miała dobre relacje z mężem. Zwrócono mi wówczas uwagę, żebym się przyjrzała, czy gdy brak mi cierpliwości do męża, to mam jej dużo do Boga? Czy mam wystarczająco dużo czasu dla męża i czy w tym samym czasie mam go dla Pana Boga. Czy gdy irytuje mnie zachowanie, sposób bycia męża, to czy wtedy z łatwością i pokorą przyjmuję to, co mówi do mnie Bóg?

Zaskoczona byłam wnioskami, bo się takich nie spodziewałam.

Pamiętam, że wtedy wielką pomocą mi był mi fragment z dzisiejszych czytań:

„Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny – jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy.” (Za 9,9)

Ucieszyłam się bardzo, że Pan do mnie idzie. Sprawiedliwy i zwycięski! Ale też bardzo pokorny – jedzie na osiołku, oślątku, źrebięciu oślicy.

Jakże przemówiła do mnie wówczas ta pokora Pana! On, mój Bóg, pozwala, aby wiozło Go do mnie oślątko – wiadomo, często nieporadne, uparte, wystraszone. I tedy zrozumiałam, że Pan przychodzi do mnie również przez mojego męża. Ale ode mnie zależy, czy pozwolę, aby dotarł do mnie. Czy przyjmę Go przez tego, który Go do mnie niesie. Czy też może wystraszę, ograniczę, zatrzymam? Ale przede wszystkim wzruszyła mnie pokora Pana, że i przeze mnie, niczym na oślątku – tym nieporadnym, upartym, wystraszonym, On chce przychodzić do mojego męża. Że pomimo wielu moich niedoskonałości wybrał sobie właśnie mnie, abym mogła Mu w ten sposób służyć.

Już się nie oburzam. Rzeczywiście, moja relacja z Bogiem zależy od relacji z mężem. On chce, abyśmy Go sobie nawzajem, choć czasem nieporadnie, przynosili.

Dorota

Independence Day – Święto Niepodległości

July 5, 2014 9:58 am

Narodowe święto Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej obchodzone od 4 lipca 1776. Wtedy to Kongres podpisał deklarację o niepodległości USA od Wielkiej Brytanii. Stąd też zwykle nazywane po prostu: “4th of July”. I tak sobie tego dnia składają życzenia: “Happy 4th of July”.

We the People

Dzień na świętowanie. Nawet Msza święta, którą dziś sprawowaliśmy w Kościele, miała swój własny formularz – właśnie na ten dzień.

Jak się to świętuje w Ameryce? Rodzinnie, przy posiłkach i w oczekiwaniu na wielkie fajerwerki zaraz po zapadnięciu zmroku. Choć i tu poszczególne stany mają swoje przepisy: w Chicago, Illinois, nie wolno w ogóle ich używać, w Iowa (sąsiedni stan z Nabraską, gdzie leży Omaha) – tylko petardy; nic, co leci do góry. Jeszcze niedawno w Omaha była tylko jedna dzielnica, gdzie można było kupić fajerwerki, choć odpalać je można wszędzie. Od trzech lat już można je kupić w całym mieście. Jest oczywiście miejsce, gdzie będzie uroczyste odpalenie fajerwerków, z utworzoną ze sztucznych ogni flagą USA na początku pokazu. Niestety trudno pokazać zdjęcia z fajerwerków. Robią wrażenie.

Amerykanie są bardzo przywiązani do swojego święta. Jest dla nich bardzo ważne i bardzo je pielęgnują. Mimo że nigdy wolności nie utracili, wiedzą, jak jest ważna.

Z pamięcią o Was

ks. Jarosław 

komora celna

July 4, 2014 5:10 am

“Odchodząc z Kafarnaum Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: Pójdź za Mną!” (Mt 9,9)

Gdyby się tak przyjrzeć, to każdy z nas ma jakąś swoją komorę, w której się chowa, bo się czegoś boi, w której przetrzymuje wszystko to, co może napawać lękiem, strachem, co może wzbudzać niezbyt miłe wspomnienia, co może być nieprzyjemne. No bo z czym innym może się kojarzyć komora? A celna? Mam wrażenie, że znakomitej większości nie kojarzy się z niczym przyjemnym. Taką komorą celną może być zły humor, którym obdarzamy ludzi wokoło, zwłaszcza bliskich. Albo wygórowane oczekiwania czy idealistyczne wizje, które – gdy nie są spełnione – powodują rozgoryczenie a nawet gniew, który może być w niewłaściwy sposób wyrażony. To taki swoisty podatek, z którym inni się muszą zmierzyć.

Ale Pan wzywa, aby zostawić wszystko, co się znajduje w tej komorze. Zaprasza, aby wstać i wyjść z tej komory, i pójść za Nim. Mało tego – zachęca, aby zostawić to wszystko na zawsze i pójść za Nim. Bo chce nas od tego oderwać, uwolnić, zwolnić z konieczności przebywania w komorze i powracania do niej. Idąc za Nim na pewno zapragniemy nowych rzeczy, nowego życia, nowych zwyczajów i form spędzania czasu. Ta komora celna nie jest ani Panu, ani nam do niczego potrzebna. Ani nic, co się w niej znajduje.

Dorota

P.S.

Świętujemy z Mężem dzisiaj naszą 16. rocznicę ślubu. Nasi Przyjaciele zdeklarowali się, że po Mszy Św. w naszej intencji zajmą się naszymi dziećmi, żebyśmy nigdy (pod żadnym względem) nie musieli utożsamiać się z bohaterami dowcipu:

Szaleje pożar. Małżeństwo wybiega z płonącego budynku.

Żona mówi do męża:

-Wiesz, Zdzisek, po raz pierwszy od 16 lat wychodzimy gdzieś razem…

chciane – niechciane

July 3, 2014 5:00 am

To było bardzo miłe, „grillowe” spotkanie z przyjaciółmi. W pewnej chwili jedno z małżeństw podzieliło się radością z tego, iż spodziewają się piątego już potomka. Wiadomość została przyjęta owacyjnie, a sama impreza od tego momentu rozkręciła się na dobre. Będąc w centrum przeżywanej radości, nowo upieczony ojciec podzielił się smutną informacją. Jakiś czas wcześniej, na innym spotkaniu w ten sam sposób podzielił się wiadomą wieścią. Jak określił, był to koniec imprezy.

Jedna wiadomość. Dwie skrajnie różne reakcje ludzi żyjących wokół. Tyle się mówi o niechcianych dzieciach. Czy kiedykolwiek zwraca się uwagę, że wiele dzieci jest bardzo chcianych przez ich własnych rodziców, nie za bardzo zaś przez osoby trzecie? Przypomniało mi się stwierdzenie dr Hilgersa, że każde dziecko nie tyle powinno być chciane czy niechciane, co po prostu kochane. Czy kiedykolwiek tak będzie?

Michał

zaopatrzenie

July 2, 2014 5:00 am

Już dawno doszłam do wniosku, że ktoś, kto wymyślił pojęcia “poranne mdłości” i “zachcianka” nigdy nie był w ciąży. Mdłości bowiem to kondycja egzystencjalna w tle pierwszego trymestru (dla niektórych dłużej), a “zachcianka” – to akurat ta rzecz, która w ogóle wydaje się potencjalnie do przełknięcia w czasach ogólnej rewolty. Co w połączeniu ze świadomością, że wzrastającemu pod sercem dziecku potrzebne są najlepsze składniki odżywcze, jest pewnym wyzwaniem.

Wybieram się więc do warzywniaka po czereśnie, bo to one spełniają ostatnio kryterium “zdrowotności” i “przełykalności”. I nie ma. Pytam w kolejce, czy może jutro. I może jutro. I po minucie chłopak od noszenia towaru wchodzi do sklepu z wielką skrzynką czerwonych i dorodnych. “Chciała pani czereśnie,” mówi krótko i idzie po następną skrzynkę. Akurat przywieźli. To się nie zdarza w realnym świecie, myślę sobie.

A z drugiej strony, który to już raz doświadczam w życiu uśmiechu Pana Boga. Nieoczekiwanego “zaopatrzenia”. Opatrzności. Że nie wspomnę, iż zaopatrzył mnie w temat na wpis, bo do dzisiejszych czytań komentarz da radę napisać pewnie tylko Fr. Jay w wersji angielskiej. Więc biorę z innej beczki: “Ty otwierasz swą rękę, Panie, i wszystko, co żyje, nasycasz do woli” (Ps 145, 16). W pamięci, że jeśli jesteśmy dziećmi, to zaopatrzenie naszych wszystkich potrzeb Ojciec bierze na siebie. I nawet gdy wydaje się, że coś nam “zabiera” – to dlatego, że ma w zanadrzu jeszcze większe dobro.

A przy okazji dzielę się radością, że Rybaków na Przystani jest więcej. 🙂

Mplus

S.O.S.

July 1, 2014 9:25 am

Znalazłem się po raz pierwszy w życiu w strefie, gdzie pojawiają się tornada. Raz w nocy trzeba było się szybko ewakuować do piwnicy. Tornado uderzyło 13 km od nas. Powalone drzewa, zniszczone dachy i samochody. Innym razem kolację trzeba było dokończyć romantycznie w piwnicy. Tym razem tylko alarm. Tornado przeszło górą. Wczoraj pierwszy raz byłem świadkiem burzy, z ktorej może być tornado. Tu nie ma przerwy pomiędzy błyskawicami: one się nie kończą, tylko cały czas niebo rozbłyska. Podobnie grzmoty; blisko godzina nieustającego hałasu. Człowiek robi się mały i pokornieje w obliczu potęgi żywiołu przed którym nie ma ucieczki. “Panie! ratuj, bo giniemy”.

Bywają też takie nawałnice w życiu, gdzie huk i porażające pioruny są głęboko ukryte w naszych sercach, które nie wyobrażają sobie, że to można przeżyć. Utrata kochanego człowieka, doświadczenie zdrady, małżeństwo, które na naszych oczach umiera… A przecież nasz Pan jest przy nas i nie zostawi nas bez pomocy.

Mówimy – jak trwoga, to do Boga. I może czasem ta “trwoga” musi nadejść, żeby doświadczyć nieskończonej opieki Pana Jezusa. Ale też i dlatego śpiewamy suplikacje, żeby nas te żywioły omijały, bo miłość jest uprzedzająca. Pewnie lepiej jest dziękować za opiekę, niż o nią gwałtownie wołać. Tak jak lepiej jest o małżeństwo się troszczyć, niż potem walczyć o jego ocalenie. A przecież zbyt często o nim zapominamy, uważając że się samo dobrze potoczy. Niestety nie. Samo się nie zatroszczy o siebie, ale my możemy. I to się znowu wczoraj jakoś na nowo do świadomości uczestników Programu przebiło. Łagodność, szacunek… Proste kroki, a jak bardzo pomagają.

Z pamięcią o Was zawsze

Ks. Jarosław