Rorate caeli desuper et nubes pluant iustum
Spuśćcie rosę niebiosa i obłoki niech wyleją sprawiedliwego
To właśnie od tych słów łacińskiej antyfony na wejście pochodzi nasza polska nazwa rorat. Chorał gregoriański przypisał tej antyfonie tęskną melodię, wznoszącą się, a potem opadającą… Moje pierwsze wspomnienie z adwentu właśnie z nią jest związane. Ks. Jan Twardowski na potrzeby mszy dla dzieci odprawianych w niedziele adwentu do chorałowej melodii napisał nowy, polski tekst: “Niedługo już przyjdzie Jezus z choinką, tak śpiewa chłopiec z dziewczynką”. Dość swobodna to parafraza, ale moim zadniem dobrze oddająca nastrój adwentowej tęsknoty i oczekiwania. Pamiętam moje zdziwienie i duże zaskoczenie, gdy usłyszałem znaną mi melodię z łacińskim tekstem śpiewaną podczas rorat. Byłem bardzo rozczarowany. A teraz – czasem zaszkli się w oku łza wzruszenia…
I drugie skojarzenie – nieporównywalnie młodsze. To wspólne śniadanie po roratach. Z natury swojej dość szybkie i skromne, ale bardzo miłe. Ci sami ludzie, młodzież, dzieci, księża, którzy uczestniczyli we mszy świętej – teraz rozmawiają, uśmiechają się, tworzą wspólnotę. Nie tylko mówią, ale rzeczywiście radośnie oczekują na Boże Narodzenie. Taki powrót do pierwotnego chrześcijaństwa – nie tylko dlatego, że bardzo często te swego rodzaju agapy są w dolnym kościele – skojarzenie z katakumbami jest oczywiste 😉
I już ostatnie, trzecie skojarzenie – to adwentowi święci: Matka Boża, św. Jan Chrzciciel, św. Barbara i oczywiście św. Mikołaj 🙂
Andrzej O.
Adwentowe wieczory są w naszej rodzinie szczególne. Wszyscy bardzo je lubimy. Gdy na zewnątrz ciemno i zimno, nasz salon jest pełen łagodnego światła świec. Dzieci pilnują rytuałów – najpierw zapalają świece, potem modlimy się wspólnym graniem i śpiewaniem (opracowaliśmy sobie specjalny rodzinny śpiewnik adwentowy). Trudno zakończyć tę część, gdyż nasz mały Michaś po każdej pieśni woła „jeszcze!!” 🙂 Potem pacierz lub inna forma modlitwy. Po modlitwie czas na czekoladkę z adwentowego kalendarza i w związku z tym – na rachunek sumienia. W tym roku wprowadziliśmy bowiem małe obostrzenie i dostają ją ci, którym udało się przeżyć dzień w zgodzie z rodzeństwem (od co niektórych z naszej piątki wymaga to niemałego wysiłku 🙂 ). Obrazek znajdujący się na pudełku nad czekoladką dzieci ofiarują Św. Rodzinie i wkładają do specjalnego pojemnika – jako wyraz ich zwycięstwa nad własną słabością. Wspólny wieczór kończy zazwyczaj czytanie adwentowych opowieści. Cieszymy się bardzo tym wspólnym czasem prostego bycia razem.
Basia
“Nie gaś, niech świeci”, proszę męża często, gdy po domu gasi zapalone przeze mnie lampki. Lubię, gdy się palą w różnych miejscach. A już szczególnie lubię te przy stopniach schodów, które zaświecają się same w nocy. Absolwenci JA+TY=MY pewnie trafnie zakwalifikują mnie do odpowiedniej grupy według podziału na dominujący zmysł, ale chodzi też o coś innego: o to ciepło i poczucie bezpieczeństwa, które daje światło.
Cieszę się z tego płomyka w lampionie niesionym przez naszego syna, gdy jednak udaje się nam dotrzeć na roraty, które tak pięknie wczoraj wspominał ks. Jarosław. Cieszę się z tego przystanku. Myślę potem wieczorem, że tym światełkiem, które rozjaśni każdą trudność, jest świadomość, że jest się kochanym. Miłością, na którą nie tylko nie trzeba, ale i nie da się zasłużyć. Żywą i pełną akceptacji. Ona ma moc otwierać serce dla innych.
I wzrusza mnie troska Pana Jezusa w dzisiejszych czytaniach: “Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze”. Jakież drobiazgi on widzi. Jakiż realizm i jak bardzo praktyczny ogląd życia. Tak samo patrzy na nasze rodziny: na odrabianie lekcji, gotowanie, zapomniane sprawdziany, katary, szpitale, klejone z determinacją, choć spóźnione, kalendarze adwentowe. I zapala nam światło w naszych domach – by było cieplej, raźniej, bezpiecznie.
M
Rzadko odprawiam Mszę św. w kościele parafialnym. Zwykle jest w jednej z naszych kaplic, dla naszej Wspólnoty, czasem dla naszych instytutowych studentów. Wszystko u nas jest spokojne świadomością misterium, powagą tego, co się będzie działo na Ołtarzu i bardzo dorosłe w przeżywaniu. Dziś byłem świadkiem po raz pierwszy od wielu, wielu lat parafialnych rorat pełnych lampionów, dzieci, rozgardiaszu i emocji, przy zarówno wchodzeniu do tonącego w ciemnościach kościoła, jak i w kolejce po słodycze w zakrystii po Mszy św. dla wszystkich dzieci z lampionami (ale też i dla tych bez lampionów – bo prawdziwa miłość jest, jak wiadomo, bezwarunkowa oczywiście 🙂 ).
Nie trzeba było nawet specjalnie się starać, żeby przypomnieć sobie moje własne dziecięce ranne wstawanie, długą drogę do kościoła w zimne poranki, bardzo często w śniegu, z zapalonym, wykonanym domowym sposobem lampionem, który – nieostrożnie niesiony – mógł zgasnąć. I te emocje związane z losowaniem figurki Matki Bożej dla wylosowanego serduszka z zapisanym dobrym uczynkiem (osobno w kategorii chłopcy i dziewczynki). Na jeden dzień i noc. I ten dzień szczególny i wyjątkowy, kiedy wylosowano moje serduszko. I Jej wizyta u nas w domu. Wieczorny pacierz przy figurce i wyprawa rano z Nią, żeby mogła trafić do czyjegoś domu w kolejny dzień.
Dobrze było to wszystko sobie przypomnieć i zaprosić Ją na nowo, choć już nie w figurce, i nie na jeden dzień i noc, ale na nowo i do serca. I na zawsze.
Ks. Jarosław