trzy słowa

July 31, 2016 5:00 am

Moje myślenie o małżenstwie tak bardzo już skoncetrowało się wokół sześciu kroków Programu “JA+TY=MY”, że przepis Franciszka na szczęście we dwoje, podany z “okna papieskiego” w Krakowie, czytam mocno w ich klimacie. Trzy słowa: “proszę, dziękuję, przepraszam”. I to właśnie w tej kolejności. Nie jako formuła uprzejmej komunikacji, cywilizowanych relacji bilateralnych. Zupełnie nie.

“Proszę” rozrywa panowanie mojego uzurpatorskiego “ego” nad drugim, chroni go przed władzą “ja”, które rości sobie prawa do jego wolnego czasu, dyspozycyjności, decyzji. W porównaniu z roszczeniowym “musisz” i “chcę, żebyś”, czy nawet z imperatywem “zrób to czy tamto” – “proszę” staje w ogromie swojej bezbronności, zdane tylko na dobrą wolę drugiej strony. “Proszę” jest najgłębszym wyrazem łagodności*, bo pyta: “czy możesz, czy jesteś w stanie, czy chcesz?”. Jest z jednej strony tak słabe, że można powiedzieć mu “nie”, rozczarować je odmową. “Proszę” zarazem nie obraża się na skutek odmowy i dlatego otwiera tak ogromną przestrzeń szacunku i wolności, że staje się fundamentem budowania głębokiej, dojrzałej relacji.

“Dziękuję” – to kluczowy dla Programu temat 3. Nowa metoda rachunkowosci w małżeństwie: ile otrzymałem i to zupełnie za darmo? Obyśmy byli skrupulatnymi księgowymi tego, ile dostaliśmy od drugiego: w ciepłych słowach, pełnych ofiarności czynach i także w samych intencjach, gdy “zamiar był dobry“, nawet jeśli coś ograniczyło jego realizację.

I wreszcie “przepraszam”. Franciszek powiedział, że to trudne słowo. Tak, trudne, bo przedstawia nas bez fasady, jako ogromnie kruchych i słabych – gdy potrzebujemy przebaczenia, darowania długu sprawionych przykrości i ograniczeń, których ani dziś, ani jutro nie przeskoczymy, nie zmienimy z dnia na dzień. Zawsze będziemy w potrzebie przebaczenia, niezdolni do miłości na miarę tego, jak na to nasza druga połówka naprawdę zasługuje. Zawsze spragnieni przyjęcia nas mimo naszych słabości. “Przepraszam” to słowo nadziei i ciągle nowego początku.

m

*co ciekawe, posługiwanie się prawdziwymi prośbami zamiast ukrytych roszczeń jest także fundamentem Porozumienia Bez Przemocy

Gdzie chrzest, tam nadzieja,

July 30, 2016 5:00 am

tam droga zbawienia przez wiarę, w miłości, ku pełni radości.

To słowa z pieśni jubileuszowej na obchody 1050-lecia Chrztu Polski. Zakończeniem tych obchodów była przedwczorajsza Msza Narodowa na Jasnej Górze z udziałem papieża Franciszka. Od momentu ogłoszenia programu papieskiej wizyty w Polsce – bardzo chciałem właśnie na tej mszy być. Próbowałem różnych sposobów, by dostać kartę wstępu. Po licznych staraniach uwieńczonych niepowodzeniami w końcu odpuściłem, straciłem nadzieję – i właśnie wtedy dostałem wejściówkę przed sam szczyt.

Zapadły mi w uszy i w pamięć dwie myśli papieża: o przekazywaniu autentycznej wiary z rodziny do rodziny, z ojca na syna, a zwłaszcza przez matki i babcie, którym należy się szczególna  wdzięczność.

I druga – na Jasnej Górze – tak jak w Kanie – Maryja uczy nas unikać arbitralnych decyzji i szemrań w naszych wspólnotach; jako Matka rodziny chce nas strzec razem.

Właśnie dla tych dwóch myśli papieża Franciszka warto było tam być. Wiem, że te słowa były do mnie, że 1050 lat temu moi przodkowie wybrali drogę, której ja nie chcę zmieniać, nie mogę zmieniać. Bo przecież – pomijając wszystkie inne argumenty z różnych dziedzin – mam w uszach i w pamięci słowa św. Jana Pawła II z Placu Zwycięstwa z 1979 roku, usłyszane w sektorze F-4, że “człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa; i człowiek nie może sam siebie zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie”.

Każdy z nas, ludzi jest inny, niepowtarzalny, jedyny. Każdy – na obraz i podobieństwo Boga. Po czwartkowym spotkaniu z papieżem lepiej rozumiem, co to znaczy jedność w Chrystusie.

Andrzej O.

 

 

Are You ready to say yes?

July 29, 2016 5:00 am

To pytanie papieża Franciszka w wersji oryginalnej (po angielsku, ale z latynosko-włoskim akcentem) bardzo często słychać w tych dniach w mediach – dżingle, zwiastuny, klipy. Niewątpliwie “podkręcają” one i tak gorącą atmosferę ŚDM w Krakowie, ale można przecież to pytanie wziąć do siebie, można – mimo mnogości wrażeń i wydarzeń – właśnie teraz próbować nad nim się zastanowić.

Are You ready to say yes? Komu mam powiedzieć “tak”? Bogu? Sobie? Współmałżonkowi (przed ołtarzem już było mówione…)? Przyjaciołom? Znajomym? Obcym? Wrogom? Po co, dlaczego mam powiedzieć “tak”? Czy to tylko bezwolne przytaknięcie dla “świętego spokoju”? Jakiej dziedziny, jakiego zakresu dotyczy moje ewentualne “tak”? Czy wystarczy raz powiedzieć, czy trzeba stale powtarzać? Ile czasu jest na odpowiedź i czy można powtórzyć pytanie (to z konkursów i teleturniejów)? Pytanie jedno, proste – a tyle okoliczności. Ale przecież ono tyle razy już było zadawane.

“… czy miłujesz Mnie bardziej niż ci?(…) Kiedy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Kiedy się już jednak zestarzejesz, wtedy wyciągniesz przed siebie swoje ręce, ktoś inny cię przepasze i poprowadzi tam, dokąd sam nie chciałbyś pójść” (J 21, 15. 18).

Are You ready to say yes…?

Andrzej O.

  

powrót do źródła

July 28, 2016 5:00 am

„Oto bowiem jak glina w ręku garncarza, tak jesteście wy, domu Izraela, w moim ręku.” (Jr 18,6)

Aż trudno mi uwierzyć, że już 25 lat minęło od Światowych Dni Młodzieży, które odbyły się w Polsce w Częstochowie. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że dziewcząt z Czech, które gościliśmy w naszym domu, podczas tamtych Dni Młodzieży, na świecie jeszcze nie było 🙂 Cóż… z trudem dociera, ale dociera, że czas przemija, ale przecież “to przemijanie ma sens”.

Obserwuję ten młodzieńczy entuzjazm. W takich chwilach, podczas takich spotkań, rodzi się w młodych zaufanie do Boga, otwierają się na Niego, na Jego łaskę. Szukają tych ważnych dla nich wartości, szukają potwierdzenia, że można nimi żyć, że nie są tylko na chwilę.

I pomimo upływu lat, przeskoczenia w kategorii wiekowej, żyję, żyjemy całą rodziną, tym wielkim wydarzeniem jakim są ŚDM w Krakowie. Uświadamiam też sobie, że wszystkie decyzje, choć niektóre trudne z ludzkiego punktu widzenia, ale prawdziwe i oparte na zaufaniu do Boga były dobre. I że w każdej chwili swojego życia trzeba być jak ta glina w ręku garncarza, w ręku Boga. Tylko przez Niego formowana przybierze kształt pięknego naczynia.

Dzisiaj – wracam do źródła. Mam nadzieję, że dotrę do Częstochowskiego Zdroju na spotkanie z Bogiem i Ojcem Świętym. Jak przed dwudziestoma pięcioma laty, skąd serdecznie Was pozdrowię 🙂

Dorota

Codzienne cuda

July 27, 2016 5:00 am

Jakiś czas temu – zdaje mi się, że w maju – byłam w kinie na filmie o ładnym tytule: „Cuda z Nieba” 🙂 Po obejrzeniu okazało się, że nie tylko tytuł, ale i fabuła jest piękna i poruszająca. Nie będę streszczać, o co chodzi (zachęcam do obejrzenia tych, którzy nie widzieli), ale chciałabym zwrócić uwagę na to, co mnie osobiście dotknęło. W zasadzie to główne przesłanie tego filmu, aby żyć tak, jakby każdy nasz dzień był cudem, bez względu na to, co nas spotyka. Czasami są to smutne doświadczenia, a czasami radosne. Jednak nasz Dobry Pan codziennie czyni dla nas mniejsze bądź większe cuda i tylko od nas samych zależy, czy je dostrzeżemy i docenimy. Ten drobny fakt bardzo wiele zmienia i mnie w jakiś sposób mocno ucieszył.

W zasadzie wiedziałam o tym jeszcze przed obejrzeniem filmu, ale jak to zwykle bywa, w ciągu szybko mijających dni zapomina się o niektórych sprawach. A dodatkowo ta ekranizacja przez swoją wzruszającą treść przypomniała mi o tym, wyostrzyła zmysły (obraz miły dla oka też miał swoje znaczenie – jestem wzrokowcem). Zaczęłam wyraźniej widzieć, jakie to życie jest cudowne, dzięki właśnie tej różnorodności zdarzeń, myśli i osób na mojej drodze.

Teraz lepiej dostrzegam te codzienne cuda. Tak na przykład ten nasz zepsuty laptop, o którym wspominał mój Mąż ,stał się błogosławieństwem. Mamy więcej czasu dla siebie, dla dzieci, na różne inne aktywności czy po prostu na bycie razem na świeżym powietrzu. Nie kusi mnie, żeby coś sprawdzić czy też przeczytać jakiś artykuł. Można powiedzieć, że mam(y) wakacje od laptopa i to jest super. 🙂

Ola Czechyra

matka was nie wychowała

July 26, 2016 5:00 am

Jadę z trójką naszych dzieci na zakupy w lokalnej edycji znanego portugalskiego dyskontu na “b”, którego jednak nie pomścili nasi piłkarze podczas tegorocznego Euro. Bo blisko, niedrogo i można się uwinąć szybko, co jest szczególnie ważne dla mnie z powodu półtorarocznego Pawełka. Idzie nam świetnie i we współpracy ze sobą nawzajem oraz listą, spisaną przez średniego syna. Przynajmniej przez pierwsze pięć minut. Potem najmłodszy przestaje wytrzymywać w wózku, ląduje u mnie na rękach i kontynuuję w wersji “na przetrwanie”, jedną już tylko ręką zbierając z półki, co potrzeba. Starszaki w innej części sklepu razem z wózkiem.

Opowiadają mi potem historię. Spotkała ich nieznana pani, która wpadła na Krzysia – znalazł się w alejce z koszykiem po tej samej stronie, co ona. Głośnym “przepraszam” przestawiła koszyk, a po odejściu kilku kroków wykonała piruet na obcasie i – używając pełnej emisji głosu, by wszyscy dobrze usłyszeli – dodała: “MATKA WAS NIE WYCHOWAŁA”.

Słuchając relacji, najpierw, jak to ja, zagotowuję się w środku aż do wrzenia. Ale pani wyszła już ze sklepu, niczego jej nie wytłumaczę. Mówię do poruszonych tym wszystkim dzieci, że niestety braki zaszły w wychowaniu tej kobiety – bo nie wie, jak to przykro, gdy się komuś coś tak niegrzecznego mówi.

W innej znanej sieci, chemicznej, niemieckiej i na “r”, już dwa razy zdarzyło się, że osoba stojąca w kolejce za mną i wózkiem z Pawełkiem pomogła mi wyłożyć zakupy przy kasie czy też je spakować. I chciałabym, chciałabym bardzo wychować siebie samą i nasze dzieci na kogoś, kto nie zacznie spotkania z drugim człowiekiem od osądu, ale od życzliwego pytania: “jak mogę pomóc?”.

M

Thank you, Driver

July 25, 2016 5:00 am

Rodzina Ani i Armina, naszych IT oraz opiekunów Programów w Szkocji, powiększyła się o Amelkę, która dołączyła do swojego rodzeństwa – Adasia i Agatki. Rodzina się powiększyła, co oznacza, że wszystko inne się zmniejszyło—w tym samochód. Ale dzięki temu, że nie zmieściliśmy się do auta razem z Mateuszem Budnikiem (który przyjechał kręcić materiał promocyjny o Programach), udało się poznać system komunikacyjny Glasgow i Szkocji.

Ten ostatni przywitał nas strajkiem kolei, którą mieliśmy podróżować. Na szczęście Szkoci są do tych strajków przyzwyczajeni i już czekały na nas podstawione autobusy, które na ten czas zamieniły się w pociągi, zatrzymujące się nie na przystankach autobusowych, ale na stacjach dworcowych.

Tym, co mnie uderzyło, była pierwsza jazda autobusem po Glasgow (przy czym kierowca okazał się Polakiem!!!) i obserwacja, że każdy wysiadający (a jechaliśmy przeszło 30 minut) żegnał się na przystanku mówiąc: „Thank you, driver!” Muszę przyznać, że było to zaskakujące i bardzo miłe. Zwykle dziękujemy za coś bardziej osobistego – ktoś coś zrobił dla mnie, ale przecież tu także coś takiego występuje, choć „usługa” jest świadczona zdecydowanie dla większego grona. Nie omieszkałem od razu tego zastosować, kiedy wysiadaliśmy na stacji w Dalmally, żeby dostać się do Craig Lodge. Choć właściwie to poszedłem jeszcze dalej – lubię uczyć się dobrych strategii i od razu je rozwijać 🙂 – bo kiedy zatrzymaliśmy się na 10-minutowy postój w drodze, to poczęstowałem jeszcze kawą kierowcę. Przyjął ją z dużą wdzięcznością, bo pogoda bardzo o nią wołała. Ale pogoda w Szkocji to zupełnie osobny temat. 🙂

Z życzeniem dobrych podróży dla wszystkich, którzy ciągle w drodze

xj

 

Program 2: MY+RODZINA w Craig Lodge, Szkocja

July 24, 2016 5:00 am

Bardzo rzadko się zdarza, że możemy prowadzić Program 2 dla tego samego grona, które ukończyło Program 1. Jeśli już tak się dzieje, to najczęściej za granicami naszego kraju. Tym razem udało się nam zrealizować drugą część dokładnie w rok po “Jedynce”, w tym samym miejscu – w Craig Lodge Family House of Prayer. Kiedyś dom rodzinny, dziś, kiedy wszystkie dzieci się usamodzielniły i stworzyły własne rodziny, stał się mieszkaniem dla Craig Lodge Community. Miejscem spotkań, formacji i odkrywania swojego powołania.

Ponieważ jesteśmy w tej samej grupie, która miała także okazję widywać się w ciągu roku (poza jedną parą, która ze względu na odległość nie była w stanie przyjeżdżać), mogliśmy spotkać się jak „starzy znajomi”, co szczególnie było widać po dzieciach – część „poznajmy się” nie była im potrzebna, bo już się wszystkie znały. Pięcioro z jednej rodziny i pięcioro z drugiej, plus czwórka, trójka i dwójka dzieci z pozostałych, było dużym wyzwaniem logistycznym dla miejscowej Wspólnoty, która wspierała nas zajęciami dla dzieci, by dać nam czas na wykład, warsztat i dialog.

Teraz czas na kolejny rok pracy, a za rok, jak Opatrzność pozwoli, Program 3 w Polsce.

Dziękuję wszystkim za wsparcie i pamięć o nas w tym czasie.

Z serdeczną modlitwą za wszystkich

ks. Jarosław

IMG_0068

IMG_0069

IMG_5247

 

Dar z siebie – intuicja teologiczna

July 23, 2016 5:00 am

Pewien znajomy ateista zapytał mnie kiedyś, jak osoba wykształcona może w obecnych czasach wierzyć w Boga. Jego zdaniem wiary w Boga, w Stwórcę i Zbawiciela świata, nie da się utrzymać wobec osiągnięć nauk i nieusuwalnej obecności zła w świecie. Nie przypominam sobie, co dokładnie odpowiedziałem, działo się to bowiem kilkanaście lat temu.  Wskazywałem zapewne na metaforyczność biblijnego opisu stworzenia świata i ograniczenia nauk ścisłych, które w sposób metodyczny pozostawiają poza swoim obszarem zainteresowania niemałą część ludzkiego doświadczenia. Dlatego nie są w stanie udzielić odpowiedzi na pytanie o sens istnienia świata w ogóle, a człowieka w szczególności. „No dobrze. Skoro tak – podsumował mój znajomy – to dlaczego ten wasz bóg nie stanie przed nami wszystkimi w taki sposób, aby nikt nie miał wątpliwości, o kogo chodzi i nie powie: ‘Oto jestem’.” Zacząłem coś mówić o niepoznawalności Boga, o transcendencji, o ograniczoności naszych władz poznawczych, ale bez większego przekonania. Nasza rozmowa o Bogu na tym się zakończyła, ale we mnie toczyła się nadal. Gdy opuszczałem mieszkanie znajomych schodząc klatką schodową, dopadło mnie moje esprit d’escalier: „Przecież Bóg spełnił dokładnie życzenie mojego znajomego w osobie Jezusa Chrystusa. Przyszedł, stanął i powiedział: ’Jestem’, a myśmy Go ukrzyżowali.” O tym pisze właśnie św. Paweł w liście do Filipian:

On to istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi, a w zewnętrznej postaci uznany za człowieka. Uniżył samego siebie, stając się posłuszny aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. (Flp 2, 6-8)

Wcielenie Syna Bożego jest wyjściem naprzeciw pragnieniu człowieka, również wierzącego, aby doświadczyć takiej bliskości Boga, która nie pozostawia już miejsca na wątpliwości i każe wyznać: „Pan mój i Bóg mój.” Stając się jednym z nas Bóg dostosowuje się do naszych skończonych możliwości poznawczych i objawia swoją nieskończoną naturę. Bóg przyjmuje nasze warunki, i to zarówno w wymiarze egzystencjalnym, wynikające z naszego śmiertelnego losu (ogołocił samego siebie), jaki te wynikające z naszej wolnej decyzji, z naszego odrzucenia Go (uniżył samego siebie, stając się posłuszny aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej). Właśnie w tym ogołoceniu i uniżeniu siebie samego, Bóg odsłania Swoją naturę, którą jest Miłość, polegająca na nieustannym wzajemnym obdarowywaniu się sobą przez Osoby Trójcy Świętej. Ta miłosna natura Boga ukazuje się w skandalu krzyża.

Aby dobrze to zrozumieć trzeba oderwać się od pierwszego wrażenia, które budzi słowo krzyż. Ponieważ obraz krzyża jako szczytowego wyraz miłości Boga do człowieka spontanicznie odsyła do doświadczenia Męki i cierpienia, to niejako samo z siebie bierze się połączenie miłości i cierpienia. Jeśli jednak nie poddamy się temu mimowolnemu skojarzeniu i spojrzymy głębiej, to dostrzeżemy, że istotą krzyża nie jest cierpienie, ale bezwarunkowe, całkowite, wyłączne oddanie się Drugiemu. Cierpienie, choćby najbardziej przytłaczające, miażdżące, dojmujące, mroczące zmysły, nie jest istotą krzyża. Ukrzyżowanie, które stało się obrazem miłości Boga do człowieka, nawet jeśli mieszczące się w Bożej ekonomi zbawienia,  jest wydarzeniem przygodnym, związanym ściśle z miejscem i czasem, w którym się dokonało. Czy gdyby Jezus zginął zrzucony ze skały przez mieszkańców Nazaretu, albo został ukamienowany wraz z nierządnicą, to Boża wola odkupienia zostałby zniweczona? Sądzę, że nie. Krzyż był naszą decyzją, naszą odpowiedzią na Jego dar z Siebie.

Miłość Boga nie zamyka się w wydarzeniu krzyża. Krzyż należy wpisać w nieustanny proces udzielania się Boga człowiekowi, począwszy od stworzenia, poprzez wcielenie, krzyż i eucharystyczną obecność pośród nas. Bóg stoi przed nami i udziela się nam na miarę naszej odpowiedzi, naszej miłości.

Mariusz Rogalski

Uderz w stół –

July 22, 2016 5:00 am

– a noga odleci 😉 Tak ktoś sparafrazował powiedzenie o stole i odzywających się nożycach. Czuję się przywołany do tablicy przedwczorajszym wpisem i sprowokowany do myślenia na temat wszystkich urodzin, imienin i rocznic w kalendarzu. Piszę celowo rozdzielnie gdyż uważam, że nie są one ogromnym gąszczem.

Jeśli ktoś jest dla mnie ważny, bliski, znaczący, głęboki w relacji – to kalendarz nie jest potrzebny, by pamiętać istotne daty – urodziny, imieniny, rocznice. Najczęściej same się one kojarzą i przypominają. To oczywiście moje subiektywne spostrzeżenie 🙂 Gdy myślę o rytuałach – codziennych, tygodniowych, miesięcznych, rocznych – to właśnie w tych ostatnich panuje ład i powtarzająca się co roku sekwencja wydarzeń: rocznica ślubu, imieniny Żony, urodziny Żony, imieniny Syna, urodziny Córki, urodziny Syna, imieniny Córki, i na końcu moje urodziny i imieniny. Żeby było trudniej – a raczej bardziej ciekawie – można do tej sekwencji dołożyć daty chrztu, komunii i bierzmowania członków rodziny. Oczywiście urodziny i imieniny Rodziców i Teściów są poza podstawową sekwencją, ale tworzą własną… Kiedyś ktoś przyniósł do domu tort na swoje urodziny i domownicy spytali go, co to za okazja i dlaczego tort. Jubilat “przyznał się” do swojej uroczystości i nieśmiało powiedział, że jak na poprzednie urodziny przyniósł wuzetki, to urodziny przeszły niezauważone…

Świętowanie rocznic – to okazja do bilansów i podsumowań, do planowania przyszłości. Ale niedawno gdzieś przeczytałem, że to nie rocznice, urodziny, imieniny, święta, początek roku są najważniejszymi dniami w roku. Najważniejszy w roku jest jeden dzień – DZIEŃ DZISIEJSZY. DZIŚ.

Andrzej O.