Przy okazji pisania poprzedniego wpisu sięgnąłem ponownie po artykuł prof. Ingardena “Człowiek i czas “. Poza samym tytułem w pamięci nie pozostało mi żadne zdanie, żadna myśl z jego treści. Przystąpiłem więc do lektury poszukując potwierdzenia własnych przemyśleń dotyczących związku między przeżywaniem czasu a doświadczaniem samego siebie. Ku mojemu zdziwieniu natknąłem się na wątki, które dotychczas kojarzyłem z myślą Karola Wojtyły.
Po pierwsze Ingarden pisze o czynie: “Istnieją swobodne i odpowiedzialne czyny moje, które spełniam w ciężkich chwilach życia – czasem w obliczu śmierci – a które niejako biją z najgłębszego wnętrza mego ‘ja’, jakim się ono stało w przeszłości i do dziś, do chwili czynu się utrzymuje.” Problemowi czynu, jako fenomenu, w którym ujawnia się osobowa struktura człowieka Karol Wojtyła poświęcił swoją pracę habilitacyjną “Osoba i czyn”. W czynie, czyli w wolnym i świadomym działaniu, osoba nie tylko się wyraża, ale również się buduje. Struktura czynu wskazuje na swojego sprawcę – osobę, istotę wolną, obdarzoną rozumem i wolą. Szczególna wymowa czynu dokonywanego w sytuacji granicznej bierze się stąd, że w nim wyraża się nasza tożsamość, nasze wybory, zaangażowania, to kim się staliśmy i to kim jesteśmy, to wreszcie, co zrobiliśmy z naszą wolnością. Szczególnym rodzajem czynu jest męczeństwo, czyli dobrowolne przyjęcie śmierci za wiarę. Chociaż męczennik wydaje się być biernym przedmiotem czyjegoś działania, to jego męczeństwo jest czynem par exellence, ponieważ w nim kulminuje jego tożsamość zbudowana na życiu łaską. W tym kontekście mówienie o “śmierci za wiarę” może być mylące, ponieważ przesłanie ów moment tożsamościowy męczeństwa i sugeruje, że męczennik umiera za jakąś za jakąś doktrynę. Męczennik nie umiera za to co mówi, ale za to kim jest. Dla męczennika odrzucenie swojej wiary byłoby odrzuceniem swojej tożsamości, byłoby duchową śmiercią. Czyn męczeński jest tak ważnym argumentem w procesie kanonizacyjnym, ponieważ świadczy ono o nadprzyrodzonej tożsamości kandydata na ołtarze.
Po drugie Ingarden, tak jak Wojtyła, uważa, że kluczem do zrozumienia człowieka jest wolność. Swój artykuł kończy słowami: “Jestem siłą, co chce być wolna. I nawet trwanie swoje wolności poświęci. Ale zewsząd pod naporem sił innych żyjąca, niewoli zaródź sama w sobie znajduje, jeśli się odpręży, jeżeli wysiłku zaniedba. I wolność swoją utraci, jeżeli się sama do siebie przywiąże. Trwać i być wolna może tylko wtedy, jeżeli siebie samą dobrowolnie odda na wytwarzanie dobra, piękna i prawdy. Wówczas dopiero istnieje.”
Tym co fundamentalne dla myślenia Wojtyły o człowieku, i co wybrzmiewa w również w słowach Ingardena, to przekonanie, że w pełni osobowe istnienie realizuje się w dobrowolnym oddaniu siebie. Ale co to znaczy oddać siebie? Co takiego oddaję oddając siebie? Z jakiego rodzaju czynem mamy to do czynienia? W ostateczności dar z siebie jest darem z własnej wolności, jest czynem wolności, która oddaje samą siebie. Każde jednorazowy nasz dar z siebie ma swoje źródło w tym oddaniu własnej wolności. Ponieważ jest to czyn wolny, to wolność nie zostaje zanegowana, ale przeciwnie, afirmuje siebie, utwierdza się w swojej istocie. Dlatego można powiedzieć, że między wolnością a darem z siebie zachodzi ścisły związek: ile wolności tyle daru z siebie, tyle miłości. Formułę tę można potraktować jako filozoficzną parafrazę ewangelicznej przypowieści o ziarnie, które wzrasta obumierając.
Mariusz Rogalski