W sobotę przeżyliśmy razem cudowny inspirujący dzień, ale już w niedzielę rano dopadła nas moja idealistyczna wizja.
Pawełkowi strasznie zależało żebyś iść rano na trening (zwłaszcza że wczoraj odpuścił), więc ustaliliśmy, że pojedziemy od razu na wykład o godz, 10:00, a zaplanowany na godzinę wcześniej poranny dialog odbędziemy w drodze na Program.
Zgodnie z planem rano Paweł pobiegł do lasu, a ja ogarnięta szałem daru z siebie, biegnę do sklepu, żeby przygotować mu pyszne śniadanko. Są owoce, kasza jaglana, bakalie, świeżo zmielona kawa. I czekam, i wyobrażam sobie, jak będzie miło i jaki od będzie wdzięczny. Paweł wraca, przemarznięty, zły, bo o mało się na tym lodzie nie zabił i na moje pytania reaguje… powiedzmy: inaczej niż się spodziewałam. 🙂 Więc ja podnoszę głos, więc on się obraża; mi się robi smutno, więc uciekam do łazienki, żeby się uspokoić. Wracam, ale z miłego nastroju nici. On zamyka się w sobie (ładuje taczkę;-)) A ja jeszcze w samochodzie mu dokładam, mówiąc, że jestem zła, bo on na trening i owszem poszedł i dlatego nie pojechaliśmy rano na dialog, który mieliśmy zrobić teraz, ale przecież on zapomniał skryptu…
No więc tak sobie milczymy w drodze do Łomianek… Milczmy przez pierwszy wykład, milczymy podczas warsztatu i potem nadchodzi czas na dialog. Próbuję się przebić do Pawła, ale mi się nie udaje. W końcu dzięki Bożej pomocy wypowiadam słowa, korzystając z techniki, którą wczoraj poznaliśmy i mówię: “Pawełku zobacz, to dobrze że nam się przytrafiła ta kłótnia rano, bo teraz możemy w praktyce przećwiczyć wszystko czego się nauczyliśmy”. I wtedy staje się cud – pojawia się u niego uśmiech, najpierw tylko w kącikach ust, potem już szeroki. Ja też się uśmiecham i oboje zaczynamy się śmiać i czar znowu do nas wraca. 🙂
Anna Osuchowska