Przemykam obok stoisk z kartkami w serduszka, wielkich lizaków, czerwonych gadżetów. Myślę, ileż to czerwonych róż, biletów do kina i (krzyczących na nasze dzieci z wystaw) kompletów bielizny z motywem dnia zostanie zakupionych dzisiaj. W sumie to już jakiś kult stanu zakochania. Motyli w brzuchu, iskrzenia, odurzenia. W potocznej formule świętowania trzeba to rozgłaszać i rychło konsumować, bo za rok czy dwa może być to już inny model. Taki, który dostarczy znowu porcji adrenaliny.
Niech Czytelnik wybaczy dystans, ale jestem za kultem miłości dnia powszedniego. Co za szczęście, że Bóg nie potrzebuje Walentynek, by pokazywać, jak bardzo jest zakochany – w Tobie, we mnie. Codziennie rano w porcji Słowa wysyła najpiękniejszą kartkę, zapewniającą o miłości. Co za radość widzieć troskę w oczach Męża, tę codzienną, gdy wraca spracowany do domu i mówi: “Przepraszam, że tak późno”. Albo gdy ja wracam ze sklepu i w progu już słyszę: “Wyprałem niebieskie”.
I nawet w wyjaśnianiu sytuacji konfliktowych, gdy zawaliliśmy, gdy puściły nerwy – jest jakieś niewypowiedziane piękno odkrywania wnętrza drugiego, jego kruchości, potrzeb, marzeń. Kiedy zakochanie staje się miłością.
M
Categorised in: Małgorzata Rybak