Było to kilka lat temu, właśnie w okresie Bożego Narodzenia, to był chyba pierwszy dzień Świąt. Stanęłam przy żłóbku, zaczęłam się modlić i łzy popłynęły mi po policzku….
Właściwie cudem było samo to, że stałam tu przy tym żłóbku. Ostatnie tygodnie naszego rodzinnego życia upłynęły pod hasłem nieustannych chorób. Do tego nocne karmienia co dwie godziny, mąż z chorym kręgosłupem, a jak zdrowy – to na wyjazdach służbowych…
Tak więc ani Spowiedź świąteczna, ani rekolekcje, ani nawet roraty nie były moim udziałem.
I taka byłam umęczona, w stanie opłakanym, zabiedzona duchowo, że właściwie to wstydziłam się samej siebie. Stałam przed Jezuskiem i przepraszałam go za ten stan rzeczy. Ale po chwili uspokoiła mnie pewna myśl: “Przecież JA w pałacu się nie narodziłem… Luksusy i komfort są mi obce. To odrzucenie, osamotnienie i bieda mnie przygarnęły. Właśnie teraz, kiedy widzisz swą biedę, mogę się w Tobie narodzić (nie przychodzę do tych, co się dobrze mają)”.
Łzy szczęścia to były i radość w sercu – spotkałam Pana w te Święta, pomimo że nie byłam przygotowana. Nie odrzucił mnie, wręcz przeciwnie, przygarnął. I miałam wrażenie, że to On na mnie czekał w tym roku, bo mnie się na Niego czekać nie udało.
Ola
Categorised in: Goście