znaleźć w sobie przystanek

March 19, 2017 5:00 am

Ostatnio na spacerze z dwuletnim Pawełkiem zobaczyliśmy karetkę, która zabierała do szpitala sąsiada z naszej ulicy, rzutkiego przedsiębiorcę, choć już niemłodego. Pomyślałam o spowolnieniu życia, o którym ostatnio wspominał Znajomy Ksiądz z Polski, a które w przypadku sąsiada będzie jakoś przymusowym oderwaniem od zadań codzienności.

Najtrudniejsza jednak gonitwa, którą trzeba uspokoić, to ta w środku nas. Nieraz nawet gdy już dotrzemy do punktów wspomnianych przez Księdza we wpisie, jak prysznic, jazda samochodem czy drugie śniadanie, jest nam strasznie trudno wyhamować to szaleństwo, które dzieje się w środku. Przynajmniej jest to moim osobistym doświadczeniem. I chociaż z jednej strony to cudowne, że w tak prozaicznych sytuacjach przychodzą do głowy nieraz zupełnie nowe i świetne pomysły czy rozwiązania problemów, to z drugiej – tak ważne jest wyciszenie planów i działań, nawet tych w środku, by móc się pomodlić, by móc określić, co jest dla mnie dzisiaj najważniejsze, czego się boję, czym się cieszę, a co od siebie odsuwam i spycham w kąt (a co będzie miało wpływ na moje działania). Albo ucieszyć się tym, że jestem. Powiedzieć sobie samej coś dobrego.

Zdolność regulowania tempa “dziania się” w nas przekłada się nie tylko na nasze wewnetrzne poukładanie czy spokój, którym moglibyśmy promieniować na zewnatrz. Ta umiejętność sprawdza się bardzo, gdy życie spowalnia “za nas”. Gdy dziecko jest chore i trzeba spędzać z nim każdą chwilę, z punktu widzenia produktywności nie robiąc nic. Gdy potrzeba znaleźć w kalendarzu czas na wizytę u babci, dziadka czy dawno niewidzianej rodziny, mieszkającej na dalekim krańcu Polski. Odpisać na list, kóry nie jest zwykłą wymianą zadań i rzeczy do zrobienia. Co ciekawe, to właśnie te działania podejmują ludzie, którzy nagle się dowiadują, że ich życie niebawem się skończy. Nagle okazuje się, że mają dużo czasu na spowolnienie, że gonitwa nie ma już najmniejszego sensu; że “spowolnienie” przynosi najważniejsze słowa i działania, podczas gdy gonitwa troszczy się tylko o te najpilniejsze.

Warto podejmować trening, jeśli jest to dla nas trudne. Robienia nic, spędzania chwil z samymi sobą, z Panem Bogiem, w odłączeniu od elektroniki i podajników ciągle to nowych bodźców. Po to także, by mieć dystans do codziennej gonitwy i spojrzenie pełne nieba i słońca, które jest nad horyzontem, na to wszystko, z czym się zmagamy. 🙂

Małgorzata Rybak

PS. Szukając przykładów osobistej misji na warsztaty dla kobiet, które zaczynamy od wtorku za tydzień, znalazłam stronę, na której można kupić taki tekst za jedyne 5 dolarów. Nawet więc misję zyciową można załatwić sobie w biegu. 😉

Małże w Poście

March 18, 2017 8:29 am

Przez wieki krążyły różne fantastyczne pomysły na temat produkcji pereł. Dzisiaj już wiadomo, że czynnikiem sprawczym jest ziarenko piasku, które dostaje się do wnętrza perłopława, tworząc strukturę zwaną “woreczkiem perłotwórczym”. W nim rozpoczyna się proces odkładania masy perłowej…

Małż początkowo wzbrania się, usiłując pozbyć się intruza. Odczuwa ból , który jest zupełnie nowym doznaniem. Z czasem akceptuje nową sytuację, nie płacze, nie rozpacza…
Powoli dzień po dniu przemienia swój ból w perłę , tworząc piękne arcydzieło.

Trawa post, który jest chwilą zatrzymania się na modlitwie, refleksją nad sensem i jakością życia. To czas porządków wiosennych w domu i ogrodzie, a przede wszystkim w nas samych. Dobry moment do postawienia sobie krótkiego pytania: ” jak?” .

Jak być trochę lepszym niż wczoraj?
Jak umieć rezygnować z przyjemności własnych w imię wyższych intencji?
Jak znaleźć czas dla tych którzy mnie potrzebują?
Jak przerobić w sobie decyzję nawrócenia do przemiany – w bycie darem?
Jak naśladować perłopława, by stworzyć w trudach codzienności perłę relacji?

Katarzyna Stettner

Gdzie popełniłam błąd? :)

March 17, 2017 7:23 am

Moją mocną stroną jest kreatywność, więc uwielbiam to, że dar z siebie jest twórczy, radosny, wolny i daje duże pole do popisu. Nie stanowi więc dla mnie problemu wymyślanie nowych pomysłów, niespodzianek, zaskakiwanie Pawła prezentami czy zorganizowaniem czasu w ciekawy sposób. Można nawet pokusić się o wniosek, że w tej materii wykazuję aż za dużą aktywność. 🙂 I wszystko jest pięknie… do czasu… Kiedy następuje zderzenie z reakcją Ukochanego. Bo u mnie bardzo często w pakiecie z darem jest zaszyte bardzo konkretne oczekiwanie, określona ilość “achów” i “echów”, pełne wdzięczności spojrzenie i słowa miodem płynące. 🙂 No, w końcu należy mi się nagrodę za pomysł, oryginalność i w ogóle. W efekcie kiedy życie gotuje mi inny scenariusz niż sztuka zapisana w mojej głowie – pojawia się złość, rozczarowanie i zadawanie sobie pytania: gdzie popełniałam błąd? 🙂

Dopiero Program pomógł mi zrozumieć, no właśnie… gdzie popełniłam błąd. Zarządzanie oczekiwaniami to nie lada sztuka, ale warto się jej uczyć, a przede wszystkim warto w sobie szukać radości z samego aktu dawania, a nie z reakcji, która nastąpi potem. Tak wiem, to trudne, ale z pewnością możliwe. Jak to robić? Nie mam złotego patentu, wciąż popełniłam błędy, choć mam nadzieje, że jest ich mniej. To, co ja robię, to przede wszystkim staram się przechwytywać wszystkie głosy w mojej głowie, które szepczą mi: “nie tego się spodziewałaś”, “powinien to”, “powinien tamto”. To powoduje, że odbieram tym słowom moc wprowadzania mnie w rozczarowanie.

Na końcu chciałam podzielić się Wami jeszcze małym ćwiczeniem, które kiedyś zrobiliśmy razem z Pawełkiem. Bardzo je polecam w kontekście szukania inspiracji do daru z siebie. Jest ono bardzo proste i polega na napisaniu  i powiedzeniu Mężowi/Żonie wszystkiego tego, co powoduje, że czujemy się kochani, bezpieczni i zaopiekowani w formule: “Czuję się kochany/bezpieczny/zaopiekowany kiedy Ty…” To mogą być drobne rzeczy, np. “kiedy się do mnie uśmiechasz, kiedy okrywasz mnie kocem podczas drzemki na kanapie, kiedy opłacasz rachunki, bo wiesz, że tego nie znoszę” albo rzeczy nieco większe. Taka lista to prawdziwa skarbnica wiedzy! Zatem do dzieła! Skarby ukryte są tuż pod naszym nosem. 🙂

Ania

świeca

March 16, 2017 5:00 am

Gdy się pali, daje światło i ciepło. Jej bezgłośny płomień jest pełen energii, dającej ciepło i poczucie bezpieczeństwa, i zawsze pali się w górę, wskazując jakby drogę wzwyż, ku górze. Bo ten płomień jest w świecy tak naprawdę najważniejszy. Ale aby świeca mogła płonąć, musi przejść pewną drogę przemiany, kosztem samej siebie. Wosk czy stearyna, z której jest zrobiona, pod wpływem temperatury topi się i zamienia w ulotny płomień.  Jest takim symbolem daru z siebie.

Może dlatego żony tak bardzo lubią kolacje przy świecach, bo właśnie w tym wyjątkowym czasie przeznaczonym dla siebie nawzajem, gdy palą się świece (a nie jedna świeca), to właśnie one przypominają, że małżonkowie są dla siebie nawzajem darem z siebie.

Może warto o tej symbolice świecy w małżeństwie porozmawiać sobie… przy świecach 🙂

Dorota

dar i granice

March 15, 2017 4:30 am

Autorzy JA+TY=MY mówią o tym, że nie da się dać czegoś, czego się nie posiada.

Myślę, że dlatego “dar z siebie” wymaga znajomości swoich granic. Gdzie się zaczynam i gdzie kończę? Co jestem w stanie zrobić, a czemu już nie podołam? Ile jestem w stanie wziąć na siebie? To pokora. Uznanie swoich możliwości. Uznanie, że jestem jak inni ludzie: potrzebuję snu, potrzebuję momentów zatrzymania, innych ludzi, spaceru, zdjęcia z głowy trosk.

Na drugim biegunie jest pycha: dam z siebie wszystko i wszystko zawsze wezmę na siebie. Oddam wszystkie zasoby. Potem jednak następuje bankructwo. Nie ma już nic do oddania.

A przecież gdy dbam o siebie, podejmuję troskę, by mój dar był możliwy i piękny. Więcej snu zapewni lepsze interakcje z bliskimi. Spacer – przewietrzy głowę. Uczciwe postawienie sprawy: “nie dam rady tego zrobić” – zaoszczędzi potem nerwów, nie tylko nam. Zrobienie czegoś, co lubię i co mnie uszczęśliwia – odda mnie szczęśliwą moim bliskim, sprawi, że ich także zainspiruję do radości życia.

Dar z siebie układa też kolejność: komu najpierw chcę go dać? Całemu światu, czy w pierwszej kolejności mężowi / żonie, dzieciom? Żaby nie zawieść ich, być może będziemy musieli zawieść kogoś innego.

Dar dobrze czuje się w granicach – w nich wzrasta i staje się możliwy.

Małgorzata Rybak

Program w Meksyku

March 14, 2017 7:59 am

Każdy kraj ma swoją specyfikę, także przy organizacji Programów. Inaczej to trochę wygląda w USA, inaczej w Kolumbii, inaczej w Meksyku, inaczej w Europie, że już o naszych polskich Centrach nie wspomnę. Jest to pewnie przejawem różnic i tradycji, bo choć Program wszędzie jest ten sam, to jednak zachowuje swoje lokalne elementy.

Meksyk pozostaje ciągle nr 1, gdy chodzi o „spokojne” podejście do czasu. Przyjeżdżamy w sobotę 10 minut przed rozpoczęciem Programu. Poza sprzątającymi plac – jeszcze nikogo nie ma; rozstawiamy więc krzesła, szykujemy salę. Ta, która jest dla nas, była otwarta, ale jeszcze potrzebna nam druga, tylko nie ma kogo poprosić o otwarcie. Dopiero kilka minut po oficjalnym rozpoczęciu pojawiają się pierwsze pary, które schodzić się będą jeszcze przez godzinę. Kiedy organizowaliśmy Program w Meksyku po raz pierwszy, było to dla mnie nie do przeżycia. A trzeba po prostu wiedzieć, że tak mają i zamiast ich zmieniać, trzeba poszerzyć swoją wyobraźnię. Choć potem, pod koniec pierwszego dnia, sam pozwoliłem sobie na długi poślizg, bo nie mogłem skończyć Tematu 4. 🙂

W niedzielę także zaczęliśmy później, bo nikt nie przyjechał na czas (poza nami). Ale jak mi wytłumaczono, to przez to – że niedziela (po hiszp. Domingo) tradycyjnie oznacza tu „dormingo” (połączenie durmiente = spanie i Domingo = niedziela). A przecież zaczynaliśmy późno, bo o godz. 9.

Ale Meksyk to także wieczna zieleń, słońce (choć w niedzielę sześć razy padało i musieliśmy wnosić i wynosić stoliki na godzinędialogu małżeńskiego) i ogromna serdeczność, cierpliwość wobec rzeczy, na które się nie ma wpływu i duża elastyczność.

Całość prowadzili Marichu i Juan Manuel, który niestety musiał nas opuścić w niedzielę, bo podobnie jak większość ich dzieci mocno się przeziębił. Na szczęście oprócz Tere i Ricardo, którzy prowadzili drugą grupę, przybyli jeszcze z pomocą Malena i Jefe oraz Pati i Ricardo. Ks. Luis, gospodarz miejsca i także „Programista” (prowadził już samodzielnie nasz Program) jak tylko mógł, to nas odwiedzał.

Dziękuję za pamięć o nas i wsparcie. Wczoraj byłem pożegnać się z Matką Bożą i dziękowałem nie tylko to Program, ale także Was wszystkich wspierających. Bez Waszej modlitwy Programy nie byłyby takie same.

Dziś już jestem w drodze do Nebraski, gdzie w najbliższy weekend odbędą się dwa Programy równolegle: P1 i P2. A w czwartek mam spotkanie z parafianami w Hastings, gdzie się nasze Programy odbywają, by opowiedzieć o tym, co robimy.

Polecam się więc dalej Waszej serdecznej modlitwie

Ks. Jarosław

 

dar wygrany z samym sobą

March 13, 2017 5:00 am

Jest taka sfera daru dla drugiego, która w pierwszym momencie jest bardzo trudno uchwytna. W pierwszym rzędzie “dar” kojarzy się z czymś fizycznym, co możemy rzeczywiście dać. Na JA+TY=MY, podczas warsztatowej burzy mózgów startujemy z reguły od kwiatów i upominków, potem okazuje się, że dar to także lunch do pracy, wzięcie na siebie jakiegoś obowiązku, żeby mąż czy żona już nie musieli tego robić albo dobre słowo – i okazuje się, że wyobraźnia pokazuje więcej i więcej.

Ale jest też taki obszar, który wydaje się jeszcze większym wyzwaniem, bo dar pozostaje naszą tajemnicą. Dotyczy nie tyle naszych pomysłów, co zrobić dla drugiego, ale reakcji na jego/jej działania. To pozostająca w ukryciu decyzja, by nie obrazić się na czyjeś zmęczenie, brak ochoty na nasze towarzystwo akurat w tym momencie. Trudne dla nas słowo – wziąć od lepszej strony. Albo też nie odpowiedzieć fochem na focha, nie eskalować negatywnych emocji, ale wydobyć z serca coś zupełnie innego. Na zewnątrz będzie widać nasz uśmiech, dobre słowo, żart – choć pracy, jaką wykonamy w środku, nikt nie zobaczy.

Może tylko nasz Anioł Stróż, który nauczył się drgania naszych mięśni twarzy na pamięć, albo Pan Jezus, który widzi wszystkie walki w naszych sercach. Te wygrane są źródłem ogromnej wewnętrznej radości; z tych ciągle jeszcze przegranych – możemy się zawsze uczyć.

Małgorzata Rybak

Wspomnienie Środy Popielcowej

March 12, 2017 1:30 pm

To już sporo dni temu, ale pierwszy raz miałem okazję sprawować Mszę św. w tym dniu w Ameryce. Tej południowej – ale okazuje się, że to dotyczy także tej północnej.

Poproszony o pomoc przez miejscową parafię, odprawiłem Mszę św. w dużej kaplicy (Msza św., a po niej godzinna adoracja Najświętszego Sakramentu).

Nawet jeśli wielkim problemem nie było odprawienie po hiszpańsku (i odczytanie tłumaczenia na hiszpański swojej homilii), to problemem było to, że w Amerykach nie posypuje się głów popiołem w Środę Popielcową. W ogóle. Dlaczego? Bo zamiast tego robi się znak na czole popiołem zmieszanym z wodą. I ludzie tak chodzą przez cały dzień, jeśli byli rano na Mszy św.

Było to dużym przeżyciem dla mnie – widzieć wszystkie czoła naznaczone czarnymi krzyżami. A potem kiedy po nabożeństwie jeszcze długo spowiadałem, ktoś ciągle podjeżdżał pod kaplicę (czasem całe rodziny z dziećmi) z prośbą o ten znak na rozpoczęcie Wielkiego Postu.

Tak sobie pomyślałem, jakby się ten znak przyjął u nas? Czy bilibyśmy gotowi chodzić przez cały dzień tak oznaczeni? Jak miło musi być Panu Jezusowi, ze znak Jego miłości do nas nosimy tak dumnie na naszych czołach. Że to, co bylo znakiem odrzucenia, pogardy dla człowieka i pragnieniem zadania mu maksymalnego bólu, Pan Jezus tak przecudownie przemienił swoją miłością do nas, że możemy go z dumą nosić – jesteśmy Jego, a On jest nasz. Jego dziećmi, Jego wybranymi, Jego ukochanymi, a On jest naszym Zbawicielem, Odkupicielem, Pokojem i najdroższym Bratem.

Z serdeczną pamięcią z Programu 1 w Meksyku i prośbą o Waszą modlitwę

Ks. Jarosław

Albo trening, albo ja!

March 10, 2017 5:00 am

Mój Ukochany uprawia chyba jeden z bardziej wymagających sportów, jakim jest triathlon. W praktyce oznacza to godziny spędzone na rowerze, basenie, tudzież na treningu biegowym. Długi czas nie mogłam pogodzić się z tą pasją, oskarżając Pawła o egoizm, bo przecież “jak można zamiast wieczoru ze mną czy zabawy z dziećmi wybrać trening?” 🙂 Nieustannie prowokowałam go do dokonywania wyborów, robiąc to oczywiście w bardziej zawoalowanej formie niż proste: “albo trening albo ja” 🙂

Ponieważ nie mam w sobie żyłki rywalizacji, nie mogłam zrozumieć, że można świadomie pchać się na zawody, w których kilkaset ludzi rozpycha się łokciami i jeszcze trzeba za to płacić! Nie przyjmowałam argumentów, że dla Pawła ważne jest przekraczanie granic, ściganie się, pokonywanie własnych ograniczeń. Przekonywałam go, że przecież może sprawdzać się na innych polach i również być szczęśliwym. Temat treningów nieustannie wracał w naszych sprzeczkach. Nie umiałam sobie tego wytłumaczyć.

Na szczęście z pomocą przyszedł program JA+TY=MY. Po pierwsze wyzwolił mnie on z przekonania, że muszę rozumieć motywy Pawła. Okazuje się, że można kogoś wspierać w jego pasji i jego marzeniach, nie do końca je rozumiejąc. Po drugie, uświadomiłam sobie, że próbując udowodnić Pawłowi, że można inaczej (w domyśle – lepiej) realizować cel przekraczania granic, brałam pod uwagę wyłączenie siebie, swoją mapę, swoją wrażliwość i temperament. A gdzie akceptacja różnic? Gdzie szacunek do tego, że druga osoba może postrzegać świat inaczej?

Kiedy poruszaliśmy w trakcie warsztatów temat daru z siebie, pomyślałam, że cudownym darem z siebie może być właśnie wspieranie naszych bliskich w byciu najlepszą wersją siebie, w realizowaniu tego, do czego zostaliśmy stworzeni, co nas uskrzydla i czyni szczęśliwymi. Dlatego postanowiłam, że zamiast próbować rozumieć, po porostu… będę obok – z ciekawością, troską i pomocą. Trzymajcie za mnie kciuki, bo sezon startowy zaraz się zaczyna. 🙂

Ania

post – wersja upgrade’owana

March 9, 2017 5:41 am

Post – to “mniej czegoś”.  Napisano już tyle tekstów o “za” i “przeciw” na temat czekolady w Wielkim Poście, że nie będę się przyłączać do debaty. Chciałabym  się podzielić garścią myśli.

Po latach prób i błędów doszłam do wniosku, że nie ma sensu żaden taki post, który powoduje, że jesteśmy jeszcze bardziej skupieni na sobie, poirytowani czy smutni (pomijając post od destrukcyjnych uzależnień, gdzie jakiś stopień irytacji pewnie jest nieodłączną częścią “odwyku”). Zamiast pytać siebie, jakie umartwienie będzie dla mnie naprawdę wyzwaniem, warto zapytać bliskich, czego ode mnie potrzebują. Jakie moje zachowanie jest dla nich szczególnie trudne? To pierwszy krok – zebranie informacji o nas samych. 🙂

Na szczęście bliscy mogą pomóc nam także znaleźć strategię naprawczą: jak byś wolał / wolała, żebym się zachował(a)? Gdy mamy pozytywną alternatywę, można wejść na wyższy poziom postu – postu od tych zachowań, które sprawiają innym przykrość, ból. Dla nas mogą być pierwszym odruchem, więc nie będzie to ścieżka pozbawiona wyzwań.

W rezultacie po czterdziestu dniach takiego poszczenia możemy być naprawdę dobrze przygotowani do świętowania tajemnicy miłości w Wielkim Tygodniu. I cały nasz dom, w kórym wszyscy mają poczucie, że coś się zmieniło. Że jest więcej życzliwości, więcej szacunku, więcej uśmiechu, więcej troski o siebie nawzajem, więcej dobrego słowa, które sprawia, że chce się w tym domu być.

Małgorzata Rybak