W ręce mi wpadła ostatnio książka Korczaka. O niezrozumieniu dzieci przez dorosłych. Zasypia w niej jako dorosły i budzi się jako dziecko. Porażona głębią opowieści, czytam w dostępnych “międzyczasach”.
Wpada mi też w ręce biografia Edyty Stein. Czytam w kolejnym międzyczasie, gdy córka ma iść na wycieczkę klasową do domu rodzinnego Świętej, który znajduje się dwie ulice dalej. I czytam o tym Edyty szukaniu prawdy, póki nie znalazła jej w Słowie Życia.
Parę dni temu staję jak wryta przed ogromną gazetką ścienną w szkole córki, bo tam Korczak i Stein obok siebie. W głowie szukam analogii. Oboje zostali zagazowani w 1942 w Auschwitz. Korczak dojechał tam na czele około 150 wychowanków z prowadzonego przez siebie domu dziecka. Do końca z nimi, choć mógł się uratować.
Edyta Stein, właściwie Teresa Benedykta od Krzyża, dojechała tam transportem z innymi kobietami i zakonnicami. Ze wspomnień świadków wynika, że w obozie, w którym przeżyła zaledwie kilka dni, była jak anioł, który pocieszał, pomagał i troską ogarniał dzieci matek, co popadły w całkowitą rozpacz. Więc myła, karmiła i czesała, z wielkim spokojem i miłością.
Ktoś znajomy powiedział, że śmierć wcale nie jest czymś najgorszym, co nam może się w życiu przytrafić. Tak. Podobnie jak nie jest szalenie ważne, czym się zajmujemy, ale jak reagujemy na osobę, która nam to zajęcie przerywa. Jak na przykład dziecko, które “znowu coś chce”.
Małgosia
Categorised in: Małgorzata Rybak