jak dobrze zepsuć “czas dla nas” – poradnik dla kobiet

April 3, 2017 5:00 am

Aby zepsuć “czas dla nas”, gdy jesteśmy kobietami, wystarczy skorzystać z kilku prostych rad:

1. Jeśli chciałabyś spędzić z nim czas – niech się tego domyśli i niech w końcu wyjdzie z inicjatywą.

2. Jeśli wyjdzie z jakąś inicjatywą dotyczącą Waszej “randki” – nie pozwól mu na to lub wyśmiej jego pomysł. Lepiej wszystko zorganizuj sama.

3. Zaplanuj ten czas w szczegółach i do ostatniego drobiazgu; dobrze wyobraź sobie idealistyczną wizję Waszego spotkania, również z tym, co on mówi, co robi i jak reaguje na to, co Ty mówisz i robisz. Okaż mu potem, jak bardzo realia odbiegają od Twoich marzeń.

4. Jeśli nie wychodzi już z inicjatywą planowania Waszego “czasu dla nas” – powiedz mu, że jest facetem bez inicjatywy i dlaczego Ty o wszystkim musisz myśleć.

5. Gdy uda się Wam spotkać – obojętnie czy przez chwilę przy herbacie w ciągu dnia, czy w sobotni wieczór, czy na mieście – wykorzystaj ten czas, by zrobić “audyt” Waszego związku z naciskiem na to, co z jego strony sprawia Ci przykrość, czego nie dostajesz lub o czym znowu zapomniał.

6. Jeśli audyt związku wypada pomyślnie, opowiedz mu o swoich problemach w pracy albo z przyjaciółką (ona powiedziała, a on pomyślał, a z tamtym jest za trudno) i spodziewaj się, że wysłucha Ciebie, podtrzymując Cię na duchu, nie zaś szukając rozwiązania.

7. Jeśli nie daje rozwiązania, powiedz mu, że jest facetem bez inicjatywy, który nie umie znaleźć rozwiązania.

Mamy jeszcze kilka złotych rad, ale jeśli zaaplikujesz choćby i tylko te – możesz mieć pewność, że wystarczająco zniechęcisz mężczyznę swojego życia do spędzania z Tobą wspólnych chwil. Na dźwięk słowa “czas dla nas” będzie przypominał sobie o dziesięciu ważnych rzeczach, ktore miał zrobić w pracy/w garażu/u mechanika.

Możesz też użyć podpowiedzi obrazkowej poniżej – to także zawsze pomaga (#MiejZawszeRację)! 😉

Małgorzata Rybak

Ilustracja z: J. A. Hazley, J. P. Morris “Jak żyć…? Żona”

o sztuce odmawiania – inaczej

March 30, 2017 7:56 am

Moi poprzednicy pisali ostatnio o priorytetach, o rzeczach pilnych i koniecznych, o decyzjach i wyborach jakie podejmujemy w tej sferze – a każdy z nas wie, ile potu, krwi i łez kosztuje mieszczenie w grafiku obowiązków, spraw, od których zależy dobrobyt innych, nasza słowność i poczucie integralności. Znamy doświadczenie zmęczenia tak wielkiego, że droga do spania wydaje się nie do przejścia, mimo że powinniśmy być w łóżku już od godziny czy dwóch. Zmęczenie jest niewidzialnym towarzyszem naszego grafiku, nieraz montowanego spontanicznie i ad hoc, a nieraz świetnie przygotowanego dzień, dwa dni czy tydzień wcześniej. I wiemy też, jak trudno się z tym towarzyszem żyje i jak potrafi sabotować nasze “ważne”, a nawet i te “pilne” zadania.

Przeczytałam kilka miesięcy temu coś, co dało mi zupełnie nową perspektywę w planowaniu. Stephen Covey napisał, że nie tyle chodzi o asertywność – która pozwoliłaby tak ochronić nasz kalendarz, by sprawy pilne (deadliny, praca, terminowe załatwienia z nożem na gardle) nie wyparły tych najwazniejszych (długofalowe projekty, film obejrzany z mężem i spacer, rozmowa z dziećmi). Nie chodzi o to, byśmy się spinali i uczyli technik pięknego odmawiania czy informowania, że się czegoś nie da. Covey pisze, że to nasze TAK dla rzeczy dla nas ważnych musi być wystarczająco głośne. Moje TAK dla rzeczy, których zaniedbanie dzisiaj przyniesie owoc za miesiąc, rok i życie (udane małżestwo, relacja z dziećmi, napisane książki, zrealizowane marzenia). Gdy moje TAK będzie we mnie fundamentalne, łatwo przyjdzie mi nie brać na siebie za dużo.

Znalazłam niedawno w sieci takie zdjęcie z niezbyt mądrego acz kultowego i zabawnego serialu Przyjaciele. “Bardzo bym chciała móc [to dla Ciebie zrobić], ale nie chcę”, mówi Phoebe poproszona o pomoc przy ślubie przyjaciółki. Jeśli kiedykolwiek usłyszycie, że odmawiam jakiejś prośbie czy pytaniu w ten sposób – nie obrażajcie się, cieszcie się razem ze mną, że wreszcie się nauczyłam!!! 🙂 Gdy powiem “chciałabym, ale nie mogę” – mówię o kresie swoich możliwości. Gdy mówię “nie chcę” – opowiadam Wam o swoich decyzjach i priorytetach, które uczynią mnie człowiekiem, jakim chciałabym w życiu być. Dla siebie, dla moich bliskich – gdy dam pierwszeństwo temu, czego nie warto odkładać na później.

Małgorzata Rybak

 

Po spotkaniu Przystani Małżeńskiej we Wrocławiu

March 25, 2017 10:18 am

Wczoraj we Wrocławiu po raz kolejny spotkaliśmy się z parami po Programie 1 w ramach “Przystani Małżeńskiej” – przestrzeni wspierającej przemianę relacji po weekendzie JA+TY=MY. Tematem spotkania była “Sobota z marzeń”, albo inaczej wspólne planowanie czytane w kluczu kroku 2 – szacunku i akceptacji dla różnic.

Po wprowadzeniu i odświeżeniu tematu, pracowaliśmy w 3 grupach warsztatowych. Potem pary miały czas na swój dialog przy kawie i cieście (dziękujemy za pyszne słodkie przekąski, przyniesione przez Was!!!).

Chcielibyśmy się podzielić najważniejszymi wnioskami z tego spotkania. Wspólne planowanie jest łatwiejsze, gdy jesteśmy świadomi swoich różnic i szanujemy je. Wtedy łatwiej włączymy w nasz wolny dzień “czas dla nas” – czyli skupiony na mężu / żonie, “czas dla siebie” – którego potrzebuję sam(a) ze sobą, by wrócić do wewnętrznej równowagi i czas, gdy robimy coś z pełnym wsparciem i akceptacją drugiej strony, choć niekoniecznie razem i wspólnie. Szacunek pomaga także wtedy, gdy razem sprzątamy czy pakujemy się na wycieczkę; to on mówi: “możesz to zrobić inaczej niż ja”.

Choć “niezgodność charakterów” jest podawana jako najczęstsza przyczyna rozwodów, to nie różnice sprawiają rozkład relacji, ale nasz stosunek do nich. Można je traktować jako przeszkodę dla MOJEGO planu na nasze życie, ale mogą się stać naszym największym kapitałem i bogactwem; polem dla włączenia poczucia humoru, ciepła i wzajemnego zrozumienia oraz początkiem podróży ku “TRZECIEMU ROZWIĄZANIU” (gorąco polecamy książkę Stephena Coveya pod tym tytułem). Ono nie jest jak kompromis – pierwszy krok do rozpadu związku. Trzecie rozwiązanie to nowa jakość, nowe terytorium, dobro, w którym odnajduje się każde z nas i nasze małżeństwo.

Przygotowaliśmy też dla Was poniżej check-listę ułatwiającą rozmowę o planach.

Dziękujemy za to intensywne spotkanie i do zobaczenia na kolejnym 🙂

Małgorzata Rybak z Trenerami i Organizatorami Centrum FPR we Wrocławiu

Józef, człowiek czynu

March 20, 2017 5:00 am

Pięć lat temu, wykonując kolejne tłumaczenie artykułu na temat głębokich wykopów, ścianek szczelnych i parametrów gruntowych w ramach mojej specjalizacji zawodowej, jaką osiągnęłam tłumacząc podobne teksty od roku 2000, napisałam list do św. Józefa z prośbą o zmianę branży. Było to ostatnie zlecenie, jakie do mnie przyszło wtedy na długie miesiące potem. Liścik przechowuję do dzisiaj, bo ta prośba jakoś także przyprowadziła mnie do Fundacji i zaangażowania swoich talentów w pracę na rzecz małżeństwa (najpierw swojego) i rodziny.

Święty Józef, Patron dzisiejszego dnia, tak mi się kojarzy. Z konkretem. Z dachem nad głową (zawsze go znajdował, gdy Święta Rodzina była w opałach), z troską o swoich bliskich w ciągłych podróżach (dlatego zawsze modlimy się do niego, gdy wyruszamy w podróż), z pomocą w trudnych dylematach zawodowych czy materialnych niedostatakach.

Nie wiem, czy Mu to wystarcza i czy nie można pójść w stronę pogłębienia tego, jak dobrym był mężem i wspaniałym tatą, ale ta oszczędność słów na kartach Ewangelii, gdy jest o nim mowa, mówi mi bardzo wiele o mężczyznach: o ich wąskiej specjalizacji do konkretu i czynu, o potrzebie zaufania ze strony kobiety w ich decyzjach podejmowanych w stanie zagrożenia, o miłości wyrażającej się poprzez zapobiegliwość i wreszcie o ofierze, jaką składają z własnej potrzeby kontroli, gdy poddają się Bogu.

Jak bardzo Maryja musiała znać różnice i ubogocać ich wspólne życie intuicją, drobiazgami, kobiecą delikatnością i mądrością. Choć przecież była kobietą silną, pełną wewnętrznego piękna, w dodatku Matką Boga. Mogłaby uprosić jakiś cud u Niego, żeby Józef gadał z nią godzinami, osiem razy dziennie zapewniał ją, że jest ważna, jedyna i najwspanialsza na świecie, opowiadał jej ze szczegółami o każdym kliencie stolarni oraz jak miała na imię jego żona i dzieci. Bo przecież wydaje się,  że na pytanie: “jak było w pracy?” On także odpowiadał: “dobrze”. 🙂 A jednak Maryja nigdy nie zwątpiła w jego miłość.

Małgorzata Rybak

znaleźć w sobie przystanek

March 19, 2017 5:00 am

Ostatnio na spacerze z dwuletnim Pawełkiem zobaczyliśmy karetkę, która zabierała do szpitala sąsiada z naszej ulicy, rzutkiego przedsiębiorcę, choć już niemłodego. Pomyślałam o spowolnieniu życia, o którym ostatnio wspominał Znajomy Ksiądz z Polski, a które w przypadku sąsiada będzie jakoś przymusowym oderwaniem od zadań codzienności.

Najtrudniejsza jednak gonitwa, którą trzeba uspokoić, to ta w środku nas. Nieraz nawet gdy już dotrzemy do punktów wspomnianych przez Księdza we wpisie, jak prysznic, jazda samochodem czy drugie śniadanie, jest nam strasznie trudno wyhamować to szaleństwo, które dzieje się w środku. Przynajmniej jest to moim osobistym doświadczeniem. I chociaż z jednej strony to cudowne, że w tak prozaicznych sytuacjach przychodzą do głowy nieraz zupełnie nowe i świetne pomysły czy rozwiązania problemów, to z drugiej – tak ważne jest wyciszenie planów i działań, nawet tych w środku, by móc się pomodlić, by móc określić, co jest dla mnie dzisiaj najważniejsze, czego się boję, czym się cieszę, a co od siebie odsuwam i spycham w kąt (a co będzie miało wpływ na moje działania). Albo ucieszyć się tym, że jestem. Powiedzieć sobie samej coś dobrego.

Zdolność regulowania tempa “dziania się” w nas przekłada się nie tylko na nasze wewnetrzne poukładanie czy spokój, którym moglibyśmy promieniować na zewnatrz. Ta umiejętność sprawdza się bardzo, gdy życie spowalnia “za nas”. Gdy dziecko jest chore i trzeba spędzać z nim każdą chwilę, z punktu widzenia produktywności nie robiąc nic. Gdy potrzeba znaleźć w kalendarzu czas na wizytę u babci, dziadka czy dawno niewidzianej rodziny, mieszkającej na dalekim krańcu Polski. Odpisać na list, kóry nie jest zwykłą wymianą zadań i rzeczy do zrobienia. Co ciekawe, to właśnie te działania podejmują ludzie, którzy nagle się dowiadują, że ich życie niebawem się skończy. Nagle okazuje się, że mają dużo czasu na spowolnienie, że gonitwa nie ma już najmniejszego sensu; że “spowolnienie” przynosi najważniejsze słowa i działania, podczas gdy gonitwa troszczy się tylko o te najpilniejsze.

Warto podejmować trening, jeśli jest to dla nas trudne. Robienia nic, spędzania chwil z samymi sobą, z Panem Bogiem, w odłączeniu od elektroniki i podajników ciągle to nowych bodźców. Po to także, by mieć dystans do codziennej gonitwy i spojrzenie pełne nieba i słońca, które jest nad horyzontem, na to wszystko, z czym się zmagamy. 🙂

Małgorzata Rybak

PS. Szukając przykładów osobistej misji na warsztaty dla kobiet, które zaczynamy od wtorku za tydzień, znalazłam stronę, na której można kupić taki tekst za jedyne 5 dolarów. Nawet więc misję zyciową można załatwić sobie w biegu. 😉

dar i granice

March 15, 2017 4:30 am

Autorzy JA+TY=MY mówią o tym, że nie da się dać czegoś, czego się nie posiada.

Myślę, że dlatego “dar z siebie” wymaga znajomości swoich granic. Gdzie się zaczynam i gdzie kończę? Co jestem w stanie zrobić, a czemu już nie podołam? Ile jestem w stanie wziąć na siebie? To pokora. Uznanie swoich możliwości. Uznanie, że jestem jak inni ludzie: potrzebuję snu, potrzebuję momentów zatrzymania, innych ludzi, spaceru, zdjęcia z głowy trosk.

Na drugim biegunie jest pycha: dam z siebie wszystko i wszystko zawsze wezmę na siebie. Oddam wszystkie zasoby. Potem jednak następuje bankructwo. Nie ma już nic do oddania.

A przecież gdy dbam o siebie, podejmuję troskę, by mój dar był możliwy i piękny. Więcej snu zapewni lepsze interakcje z bliskimi. Spacer – przewietrzy głowę. Uczciwe postawienie sprawy: “nie dam rady tego zrobić” – zaoszczędzi potem nerwów, nie tylko nam. Zrobienie czegoś, co lubię i co mnie uszczęśliwia – odda mnie szczęśliwą moim bliskim, sprawi, że ich także zainspiruję do radości życia.

Dar z siebie układa też kolejność: komu najpierw chcę go dać? Całemu światu, czy w pierwszej kolejności mężowi / żonie, dzieciom? Żaby nie zawieść ich, być może będziemy musieli zawieść kogoś innego.

Dar dobrze czuje się w granicach – w nich wzrasta i staje się możliwy.

Małgorzata Rybak

dar wygrany z samym sobą

March 13, 2017 5:00 am

Jest taka sfera daru dla drugiego, która w pierwszym momencie jest bardzo trudno uchwytna. W pierwszym rzędzie “dar” kojarzy się z czymś fizycznym, co możemy rzeczywiście dać. Na JA+TY=MY, podczas warsztatowej burzy mózgów startujemy z reguły od kwiatów i upominków, potem okazuje się, że dar to także lunch do pracy, wzięcie na siebie jakiegoś obowiązku, żeby mąż czy żona już nie musieli tego robić albo dobre słowo – i okazuje się, że wyobraźnia pokazuje więcej i więcej.

Ale jest też taki obszar, który wydaje się jeszcze większym wyzwaniem, bo dar pozostaje naszą tajemnicą. Dotyczy nie tyle naszych pomysłów, co zrobić dla drugiego, ale reakcji na jego/jej działania. To pozostająca w ukryciu decyzja, by nie obrazić się na czyjeś zmęczenie, brak ochoty na nasze towarzystwo akurat w tym momencie. Trudne dla nas słowo – wziąć od lepszej strony. Albo też nie odpowiedzieć fochem na focha, nie eskalować negatywnych emocji, ale wydobyć z serca coś zupełnie innego. Na zewnątrz będzie widać nasz uśmiech, dobre słowo, żart – choć pracy, jaką wykonamy w środku, nikt nie zobaczy.

Może tylko nasz Anioł Stróż, który nauczył się drgania naszych mięśni twarzy na pamięć, albo Pan Jezus, który widzi wszystkie walki w naszych sercach. Te wygrane są źródłem ogromnej wewnętrznej radości; z tych ciągle jeszcze przegranych – możemy się zawsze uczyć.

Małgorzata Rybak

post – wersja upgrade’owana

March 9, 2017 5:41 am

Post – to “mniej czegoś”.  Napisano już tyle tekstów o “za” i “przeciw” na temat czekolady w Wielkim Poście, że nie będę się przyłączać do debaty. Chciałabym  się podzielić garścią myśli.

Po latach prób i błędów doszłam do wniosku, że nie ma sensu żaden taki post, który powoduje, że jesteśmy jeszcze bardziej skupieni na sobie, poirytowani czy smutni (pomijając post od destrukcyjnych uzależnień, gdzie jakiś stopień irytacji pewnie jest nieodłączną częścią “odwyku”). Zamiast pytać siebie, jakie umartwienie będzie dla mnie naprawdę wyzwaniem, warto zapytać bliskich, czego ode mnie potrzebują. Jakie moje zachowanie jest dla nich szczególnie trudne? To pierwszy krok – zebranie informacji o nas samych. 🙂

Na szczęście bliscy mogą pomóc nam także znaleźć strategię naprawczą: jak byś wolał / wolała, żebym się zachował(a)? Gdy mamy pozytywną alternatywę, można wejść na wyższy poziom postu – postu od tych zachowań, które sprawiają innym przykrość, ból. Dla nas mogą być pierwszym odruchem, więc nie będzie to ścieżka pozbawiona wyzwań.

W rezultacie po czterdziestu dniach takiego poszczenia możemy być naprawdę dobrze przygotowani do świętowania tajemnicy miłości w Wielkim Tygodniu. I cały nasz dom, w kórym wszyscy mają poczucie, że coś się zmieniło. Że jest więcej życzliwości, więcej szacunku, więcej uśmiechu, więcej troski o siebie nawzajem, więcej dobrego słowa, które sprawia, że chce się w tym domu być.

Małgorzata Rybak

zanim wejdziesz do labiryntu

March 7, 2017 5:00 am

Pewnie pamiętacie z Programu, że rytuały są zaworem bezpieczeństwa w relacji. Wspólnie spędzane chwile trzymają tę relację przy życiu; pokazują nam, że jest coś więcej niż “sprawy do załatwienia” w naszej codzienności, ale mają do spełnienia także kluczową rolę, gdy przychodzą jakieś wyjątkowo trudne okoliczności, które systematycznie odbierają nam czas (choroby dzieci, awaria w pracy, wyjazdy). Choćby wszystko w naszym życiu zwariowało, to jeśli nauczyliśmy się, by ich pilnować, nasza relacja może na nich “zawisnąć” i z nich czerpać w trudnych momentach.

Podobnie jest z modlitwą. Ogłądałam ostatnio IV część Harry’ego Pottera (postanowiłam zapoznać się z serią z otwartą głową – i, na marginesie, zdecydowanie odradzam ją dzieciom nie z uwagi na jakieś okultystyczne zasadzki, ale dlatego, że filmy zawierają sceny żywcem wzięte z horrorów dla dorosłego widza; im dalsze odcinki, tym mocniejsze i bardziej przerażające). I od Harry’ego jednak dorosły widz czegoś się może nauczyć. W turnieju o puchar czarodzieja best ever zawodnicy muszą przejść ostatni etap – labirynt. I otrzymują wskazówkę: uważajcie, labirynt zmienia tego, który przez niego idzie. I to właśnie ta zmiana jest największym niebezpieczeństwem.

Przyszło mi na myśl, że zwłaszcza gdy dni są pełne wyzwań i trudności, jak ten labirynt – także mogą coś w nas zmieniać. Mogą nami targać i poniewierać, doprowadzać do granic sił psychicznych i fizycznych. Może wyjść ze mnie ktoś, kto już nie reaguje tak, jak mówią wartości, które obrał za swoje. Modlitwa u progu dnia jest tym, co pomaga trzymać pion: fragment ze Słowa z liturgii dnia, które szczególnie dzisiaj może mnie prowadzić. Może jakiś do niego komentarz. Czas spędzony z Panem Jezusem, by mieć pewność, że będzie ze mną, cokolwiek by się nie działo, i przyjdzie z łaską na te najtrudniejsze momenty. To wyposażenie się na drogę przed wejściem w labirynt pracy, spotkań i czasem niemiłych niespodzianek.

Modlitwa – to rytuał budowania relacji z Panem Bogiem, w której bycie razem bierze górę nad działaniem. Im gorzej się dzieje i im mniej mamy czasu, tym bardziej musi pozostać obecny. Od niego będzie zależeć, czy przez labirynt dnia codziennego cało i zdrowo przejdziemy. A On nas może wyposażyć we wszystko, co nam będzie tego dnia potrzebne – by nie tylko “jakoś przetrwać”, ale by to był dobry dzień. 🙂

Małgorzata Rybak

 

cytryny, wędlina, chleb

March 5, 2017 5:00 am

…recytuję do Andrzeja przez telefon. Jest sobota, prawie dwudziesta druga; Andrzej musiał być dzisiaj w pracy, w której nastąpił kataklizm; mnie wzięło wredne przeziębienie. Z końcem dnia probujemy jeszcze złapać to, co uciekło, by przeżyć do poniedziałku.

I gdy Andrzej nie słyszy mojej listy sprawunków, bo mówię za cicho (dzieciaki właśnie posnęły), i powtarzam po raz enty – wracam myślami do tego, nad czym myślę od dawna i co redakcyjna Ania także podniosła w piątek w swoim wpisie o górach i życzliwości: o naszej codziennej komunikacji. Nie o tej wielkiej, w której omawiamy stan naszej relacji, mówimy sobie, jak bardzo się kochamy albo o co mamy do siebie nawzajem żal. Mam na myśli komunikację codzienną. “Zrób przelew”, “kto odbierze dzieci”, “gdzie są klucze od garażu”. I tą mailową, i tą przez telefon, ale też wymiany zdań w codziennych sytuacjach, gdy jesteśmy razem.

Wiadomo, że gdy piszemy czy mówimy do kogoś bliskiego, mniej potrzeba na wstęp i zakończenie, niż w przypadku zwracania się do innych ludzi. Widzimy się z Mężem “cały czas”, a często trzeba załatwić coś szybko. W tych skrótach jest też jednak pewna pułapka i może to nie bliskość sprawia, że idziemy na skróty, ale pewna rutyna i przywłaszczenie sobie drugiego. Staram się bardzo złapać te momenty w naszych wymianach, gdy mogę powiedzieć tak, by prośba była prośbą (nie zleceniem). A może nawet lepiej pytaniem – “czy możesz…?” Uchwycić także te sformułowania, które w moim języku roszczą sobie prawa do wolności drugiego: “miałeś przecież…”, “powinieneś…” No i żeby nigdy nie zabrakło “dziękuję”.

To potencjalnie strefa, gdzie szacunek może w relacji spowodować przewrót kopernikański. Odczuwalny w całym domu. “Tu się z ludźmi rozmawia tak, by nikt nie zapomniał, że jest osobą.” Nawet przy zmywaniu garów czy wynoszeniu śmieci. 🙂

Małgorzata Rybak