gdyby słowa było widać

January 23, 2017 5:00 am

Czasem nie doceniamy słów. Mówimy: “to były tylko słowa”. “Nie przejmuj się tym, co powiedziałem w gniewie”. “A, to był tylko głupi żart”.

Wszystkie słowa, jakie wypowiadamy, jednak coś robią. Mają swoje fizyczne skutki: ktoś się uśmiecha, ktoś jaśniej patrzy w przyszłość albo ktoś ma energię, by pokonać trudność. Mówimy “nie martw się” – i druga osoba się uspokaja, “dasz radę” – i rzeczywiście daje radę.

Może oczywiście dziać się także odwrotnie. “Jesteś do niczego”. Widać, jak garbią się ramiona, kuli głowa. “Znowu ci się nie udało”. Z twarzy znika uśmiech. “Wynoś się”. Płacz.

Niestety słowa brzmią w nas także echem długo po tym, gdy zostały wypowiedziane. Zdziwilibyśmy się pewnie ogromnie, gdybyśmy zapytali męża czy żonę, jakie nasze słowa zapadły im najbardziej w pamięć. Może się okazać, że te, których wcale nie mówiliśmy serio albo po prostu użyliśmy ich w wielkich nerwach. “Przytyłaś” – i ona każdy dzień zaczyna od tego, żeby walczyć ze sobą, “bo on już nie uważa, że jestem ładna”. I słyszy te słowa ilekroć spogląda w lustro albo mija wystawę sklepową. Dla męża tym słowem-echem może być na przykład “Nigdy żadnej sprawy nie doprowadzasz do końca” – i on z uporem maniaka będzie starał się dopinać wszystkie sprawy na ostatni guzik i doprowadza ją to do szału, i nie rozumie, dlaczego.

Warto zapytać: jakie moje trudne słowa zapadły Ci szczególnie w pamięć? I jakie dobre? Bo przecież one działają też w drugą stronę. Powiedziała: “ładnie Ci w tym swetrze” i od tej pory nosisz go wszędzie. Albo on powiedział: “ty umiesz ugotować coś z niczego” i w kuchni czujesz się jak czarodziejka, i ugotujesz pięć tysięcy wariacji makaronu z sosem. Bo on tak powiedział.

Jeszcze większą moc mają słowa w życiu naszych dzieci. Stają się zestawem ich przekonań na własny temat. “Znowu coś rozwaliłeś”. “Ale z ciebie egoistka”. I może równie raniące: “Zawsze wszystko robisz świetnie”, bo przecież chcielibyśmy jako dzieci wiedzieć, że może nam też wyjść średnio albo źle i świat się nie zawali.

Słowa trzeba dobierać z wielką delikatnością. Trzy razy skreślić, pięc razy poprawić, nie powiedzieć teraz, powiedzieć potem. Trzeba je traktować z tak wielką ostrożnością nie dlatego, że są kruche, ale ponieważ my jesteśmy tak krusi. Szkoda, że ich nie widać; okazałoby się, że mogą być jak nóż wbijany w serce, po ktorym rana na całe życie; albo jak pocałunek na naszych głowach, po którym inaczej się w nich układa. Szkoda, że widać dopiero skutek, jaki przynoszą. Ale to też źródło nadziei, że możemy się uczyć władać nimi coraz lepiej.

Małgorzata Rybak

 

pasture-fence-1995820_960_720

błędne wzorce interpretacji

January 17, 2017 4:53 am

… w Programie JA+TY=MY zajmują bardzo istotne miejsce. To te wszystkie momenty, gdy druga strona mówi do nas jedno, a my słyszymy drugie. Nie tyle słyszymy, ale interpretujemy, co druga osoba do nas mówi – i to w możliwie najbardziej niekorzystny sposób.

Jedną z przyczyn są nasze zakodowane głęboko w sercu wzorce, w jaki sposób w relacji bliskości do nas mówiono i jak nas traktowano. O ile więc w zeszłą sobotę opublikowaliśmy wpis o wewnętrznych ranach, dziś warto się zastanowić, jaka rana, jaki kompleks, jaka niespełniona nigdy potrzeba we mnie w przeszłości – filtruje odbiór tego, co jest dzisiaj. Gdy ktoś mówi do mnie: “potrzebuję Cię”, ja mogę na przykład słyszeć: “chcę Cię wykorzystać”. Zamiast: “tutaj popełniłeś błąd”, ja mogę rozumieć “jestem do niczego”. Gdy ktoś jest zdenerwowany, ja słyszę od razu, że na mnie krzyczy. Gdy nic nie mówi – “ignoruje mnie”. I tak dalej.

Bardzo trudna, a w zasadzie niemożliwa jest rozmowa, gdy reagujemy nie na słowa i fakty, ale na ból, który się w nas odzywa przez nieuświadomione skojarzenie z sytuacją przeszłej krzywdy. Zmienia się czas akcji,  zmieniłem się ja, a osoba, z którą rozmawiam, ma inne intencje niż dawny krzywdziciel z mojej biografii, którego tu już nie ma. Ale ja reaguję przesadnie, wyciągam artylerię obrony, by mnie ponownie nie skrzywdzono.

Nie chodzi o to, by ból bagatelizować, ale by znaleźć jego prawdziwe źródło. Potrzebujemy się zastanowić: z kim rozmawiam naprawdę? Kogo słyszę w Twoich słowach do mnie? Tatę, który był zawsze ze mnie niezadowolony? Człowieka, który może mnie bezwzględnie wykorzystał? Albo który mnie porzucił? Mamę, która złościła się o najmniejszą błahostkę? Bez wytropienia tego głosu i emocji, która spycha nas w cierpienie i gniew, będziemy więźniami tamtej sytuacji, zamknięci w stopklatce, bez możliwości nawiązania szczerej i głębokiej więzi tu i teraz, której tak bardzo potrzebujemy.

Małgorzata Rybak

 

ocalić rację czy relację

January 16, 2017 5:00 am

W piątek we Wrocławiu spotkaliśmy się z dużą grupą par po JA+TY=MY, by zastanowić się nad tym, dlaczego się kłócimy. Po brawurowym warsztacie (brawurowy był udział par, który wymagał tym razem talentu aktorskiego 😉 ) mogliśmy przyjrzeć się strategiom stosowanym w spotkaniach oficjalnych, gdy łączy nas biznes, oraz strategiom, do których się odwołujemy w kłótni małżeńskiej. Grupa sformułowała bardzo trafny wniosek – w biznesie kłótnia oznacza zerwanie relacji, stratę po obu stronach, niemożność osiągnięcia już wspólnie jakiegoś dobra, które posłużyłoby obu stronom. W małżeństwie – nie zastanawiamy się nad tym, co kłótnia robi z relacją, zajęci ogromnie krótkoterminowymi celami (“dać nauczkę”, “ukarać”, “pokazać, jak bardzo jestem zdenerwowana/y i oburzona/y”), z których część jest z natury rzeczy niemożliwa (“sprawić, by on/ona w końcu się zmienił(a)”). Kłótnia w efekcie niby nie zrywa relacji, ale ją osłabia: rani, podrywa wzajemne zaufanie, wyczerpuje. Jak ktoś powiedział, “gniew wywołuje jeszcze więcej gniewu”. Ale tak samo działa optymizm i dobro: pociąga dobro.

Decyzje, by “odpuścić” i nie wybuchnąć, podejmujemy zazwyczaj w ułamkach sekundy – dlatego trwała zmiana jest możliwa wtedy, gdy zaczniemy od pracy ze swoimi przekonaniami, z naszą wewnętrzną gadaniną, która stawia drugiego w stan oskarżenia – i o tym będziemy przez najbliższe dni pisać. Już teraz warto jednak poszukać narzędzi, które zamiast “ocalić moją rację” – będą “ocalały naszą relację”. Decyzja, żeby nie eskalować, właśnie temu służy – ocalaniu relacji. I jeśli jest możliwa w biznesie, tam gdzie spotykamy się z ludźmi, którzy nie pozostają na ogół w naszym życiu, o ileż bardziej warto o nią zawalczyć w odniesieniu do ludzi najbardziej mi drogich, których szczęście zależy ode mnie.

Małgorzata Rybak

lustra

January 15, 2017 5:00 am

Między Świętami a Nowym Rokiem zostaliśmy poproszeni z ks. Jarkiem o udział w wywiadzie na temat “Raz się żyje”. Wśród pytań było też o to, co robić, gdy kobiecie nie wystarczają “kupki i zupki” i trudno jest poradzić sobie z nową sytuacją opieki nad dzieckiem, które właśnie się pojawiło w rodzinie, a w sercu rośnie tęsknota za realizacją pasji i marzeń. Niedługo potem znalazłam artykuł, który bardzo mnie poruszył – o psycholog, która próbując pomagać ludziom z problemami na różnych etapach ich życia (i odkrywając, że za każdym razem trzeba było zrobić coś wcześniej, zanim wystąpiły poważne kryzysy), doszła do wniosku, że będzie pomagać noworodkom. I otworzyła dom, w którym przytula się dzieci porzucone przez rodziców do momentu ich adopcji przez nową rodzinę. Dlaczego? Ponieważ brak bliskości w niemowlęctwie prowadzi do nienaprawialnych szkód w świecie wewnętrznym.

Oczywiście to ogromna dychotomia – między powrotem mamy niemowlęcia na etat, a porzuceniem dziecka. Zastanawiam się jednak, jak powiedzieć o tym, że pierwszą tożsamością mamy nie jest “specjalistka od kupek i zupek”. I że macierzyństwo nie powinno być widziane w kategoriach ograniczających (co tracę?), bo to wizja ogromnie zubażająca.

Noworodek całą wiedzę osobie przejmie z naszych własnych myśli i uczuć na jego temat, z naszego pragnienia towarzyszenia mu od pierwszych chwil lub nie. Więc nie chodzi o “kupki i zupki”, choć dbanie o potrzeby fizjologiczne także wpisuje się w obraz kochającego rodzica. Chodzi o nawiązanie relacji z człowiekiem, który całkowicie zależy od nas i ma niezwykle ograniczone możliwości komunikowania potrzeb. W przypadku noworodka i niemowlęcia – naprawdę wymaga uwagi nauczenie się jego języka, by nabrał ufności, że świat jest miejscem dobrym i  bezpiecznym, a mama go rozumie. Jeśli więc zaraz po porodzie mama zacznie nadrabiać stracony czas na “sprawy dorosłe i ważne”, dziecko – pozostanie nieważne, a w dorosłe życie wniesie pustkę i głód miłości.

Ta potrzeba miłości, relacji i towarzyszenia nie znika u dziecka, które idzie do szkoły, staje się nastolatkiem i zaczyna już testować: “czy jestem dla Ciebie ważny”. Jako rodzice znajdujemy się w trudnej roli. Mamy swoje słabsze momenty, bywamy zmęczeni, sfrustrowani, zajęci także doganianiem tego, co być może zostało z marzeń i planów, bo części z nich – już wiemy – nie udało się zrealizować. Mimo tych ograniczeń, dla naszych dzieci pozostajemy lustrami. Dzieci w nas czytają, kim są. Więc jeśli my nie mamy czasu dla nich z powodu trudności ze zorganizowaniem czy wytyczeniem priorytetów, dla dzieci jest to informacja o nich (“jestem nieważna, nieważny”), nie o nas (“nie umiem zaplanować czasu dla dzieci”, itp.).

Jesteśmy dla dzieci lustrami, w których czytają swoje własne poczucie wartości. One również, jak w lustrze, odbijają nasze strategie rozwiązywania konfliktów, radzenia sobie z emocjami, dialogu – i miłości, jaką mamy dla męża/żony.

Wychodzi ponownie na to, że wychowywanie dzieci zaczyna się od siebie i właściwie też na tym się kończy. Moja praca nad tym, jaki/jaka jestem, wystarczy, by dziecko obok mnie mogło się rozwijać. A gdy w pierwszych miesiącach macierzyństwa przyjdzie mi myśl, że to tylko “kupki i zupki”, a życie ucieka, więc trzeba wracać na etat – może to znaczy, że uciekło mi moje własne dziecko we mnie i muszę pójść go poszukać, wziąć w ramiona i przytulić.

I nie chodzi o to, by mama małych dzieci nie miała pasji i marzeń, i oddała 300% rodzinie. Nawet musi i powinna mieć strefę własnego azylu i zasilania, odskoczni od bardzo wymagającej pracy emocjami w domu. Chodzi o to, by poza rozwojem zawodowym umiała rozwinąć swoją tożsamość jako mamy, może nawet przy okazji przepracować zranienia i negatywne wzorce macierzyństwa, wyniesione z domu. Bez tego żadna ilość pracy nie wynagrodzi braku głębokich, ubogacających więzi, które są sensem tego, po co jesteśmy na tym świecie.

Małgorzata Rybak

 

 

rana

January 14, 2017 10:11 am

*Była na studiach, gdy zaczęła słyszeć głosy. Zdiagnozowano schizofrenię. Dopiero po wielu latach koszmaru choroba okazała się reakcją psychiki na traumę z dzieciństwa.

**Stracili dziecko. Lekarze poinformowali, że przyczyn pierwszego poronienia się nie diagnozuje. Uparli się. Szukali. Poronienie było wynikiem niedoboru progesteronu. Traciliby kolejne dzieci.

***Urodziła dziecko z zespołem Downa. Wszyscy stukali się w czoło.

Ale.

*Kobieta ze schizofrenią skończyła studia po dziesięciu latach. Jako najlepsza w historii uczelni. Rozpracowała chorobę. Dziś pomaga milionom ludzi na świecie, poprzez organizację Intervoice.

**Zostali rodzicami kolejnego dziecka, przyszło zdrowe na świat. Rozpowszechnili NaProTechnologię w naszym mieście w skali, w jakiej nikomu by się nie śniło. Walczą o monitorowanie poziomu progesteronu podczas ciąży.

***Prowadzi kampanię społeczną. Wystąpiła w Sejmie, gdzie ją wyśmiano, ale ona przypomina ludziom, że życia się nie wartościuje, ale kocha.

Twoja największa rana. Twoje przekleństwo, z którym się zmagasz od lat. Twój największy charyzmat. Cierpliwości.

M

*Eleanor Longden, można obejrzeć na TED TALKS tu.

**Autorzy strony naprotechnologia.wroclaw.pl

***Kaja Godek, Fundacja Pro.

[oryginalny tekst ukazał się na blogu 1 lutego 2014; http://fpr.pl/rana/]

rzeczywiście jesteśmy

January 3, 2017 5:04 am

Wydarzyło się to ze dwadzieścia lat temu. W czasie pierwszego wielkiego “kryzysu wiary”  w okolicach klasy maturalnej – i kryzysu wszystkiego: problemy w domu rodzinnym, lęk o przyszłość, kłopoty aż po utratę wagi. Pamiętam Mszę Św. w czasie wakacyjnych rekolekcji i myśl formułowaną z głębi udręki: to niemożliwe, że przychodzisz właśnie do mnie, pojedynczo. To niemożliwe pod każdym względem.

Wracając od Komunii zabłądziłam do “nieswojej” ławki. I gdy uklękłam, moim oczom ukazał się wyryty na ławce gwoździem czy monetą napis: “GOSIA”. Znaczy zależało Mu, żebym wiedziała, że przychodzi właśnie do mnie.

Dziś przypomina mi to deklaracje zakochanych, zostawiane na drzewach: JA+TY=WNM. Wielka Nieskończona Miłość. Choć, jak wiadomo, On posunął się jeszcze dalej – i wyrył moje i Twoje imię na swoich dłoniach (Iz 49, 16). Tych śladów nic nie zatrze. Nic nie sprawi, żeby mógł zapomnieć, byś stał Mu się obcy. Każde Twoje trudne doświadczenie przeszedł w swojej osobistej traumie krzyża, żebyś nigdy nie był sam, żebyś zawsze czuł się kochany.

“Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy.” (1J 3, 1)

Małgorzata Rybak

[oryginalny tekst ukazał się 3 stycznia 2014 r.; http://fpr.pl/rzeczywiscie-jestesmy/]

inwentaryzacja

January 2, 2017 4:00 am

… przypada w handlu zawsze na pierwsze dni Nowego Roku. I wydaje mi się, że to dobry moment, by spróbować jej dokonać także w moim własnym życiu. Ks. Jarosław, który wybrał się na inwentaryzację wczoraj do pustelni, będzie miał luksus poświęcenia kilkunastu dni i wielu godzin na odczytywanie na nowo tego, co najważniejsze. Ale przecież czas na zatrzymanie można znaleźć i tutaj – by poszukać strategii rozwoju, o których obecny Pustelnik opowiadał we wczorajszym wpisie.

Ja zatrzymałam się nad fragmentem książki*, z której myśli przebijają się do mnie od kilku już lat. Wczoraj szczególnie przemówiło to:

“Przypuśćmy, że zbyt silnie reaguję na zachowanie moich dzieci. Ilekroć zaczynają robić coś, co uważam za niewłaściwe, natychmiast czuję narastający ucisk w dołku. Buduję okopy; przygotowuję się do starcia. Koncentruję się na chwilowym zachowaniu, nie na długofalowym rozwoju i zrozumieniu. Próbuję wygrać bitwę, nie wojnę. Wysyłam swoją amunicję – wzrost, pozycję i autorytet – krzyczę, grożę, straszę lub karzę. I wygrywam. I tak stoję zwycięski pośród gruzów rozwalonych związków, a dzieci – pozornie tylko uległe, a naprawdę zbuntowane, tłumią w sobie uczucia, które kiedyś uzewnętrznią w gorszy sposób.

A przecież (…) chciałbym, aby jego [=dziecka] życie dzwierciedlało raczej uwieńczone zwycięstwem lata uczenia, kształcenia i wychowywania z miłością, niż blizny po ranach z potyczek o szybki efekt. Chciałbym, aby serce i umysł mojego dziecka pełne były przyjemnych wspomnień ze wspólnie spędzanego czasu, który nas złączył. Pragnę, by pamietało mnie jako kochającego ojca, który dzielił radości i trudy dorastania. Chcę, by wspominało, jak przychodziło do mnie ze swoimi problemami i troskami, a ja słuchałem i pomagałem. Chciałbym też, aby wiedziało, że nie byłem bez wad, ale że zawsze się starałem. I kochałem je – może bardziej, niż ktokolwiek na świecie”.

Od kilku dobrych miesięcy przygotowujemy warsztaty, będące uzupełnieniem książki o work-life balance – koncentrujące nas właśnie na tym, by “life” było miejscem rozwoju i spełnienia (może nawet bardziej niż “work”). Bardzo już czekam, by zacząć je w formie pilotażowej testować z pierwszymi chętnymi uczestnikami. Ale do tego potrzeba jeszcze trochę czasu i pracy.

Już teraz głęboko przeżywam odkrywany z całą jasnością fakt, że odpowiedzialność za siebie ponoszę tylko ja (niby oczywiste, ale tak łatwo przychodzi wskazywanie niefortunnych okoliczności, gdyby nie które, to…). Więc i droga od tego, co jest, a co chciałabym, żeby się działo w moim życiu, musi zostać rozpoznana przeze mnie, wyznaczona przeze mnie, pokonana przeze mnie (oczywiście że często z pomocą innych i tylko z pomocą łaski Bożej, ale nawet łaska Boża nie poradzi sobie beze mnie 🙂 ). Zanim wpadniemy w wir wszystkich spraw na wczoraj, warto poświęcić pierwsze chwile stycznia na rekonesans i narysowanie konkretnej mapy od teraźniejszych walk ku lepszej wersji samego siebie. Jako żony, męża, mamy, taty. Nie przejdziemy jej w dwa dni, ani dwa tygodnie i być może pokonanie jej zajmie nam wiele miesięcy i lat, ale bez świadomego wysiłku – nie wyruszymy w tę podróż wcale.

Pięknego i dobrego tygodnia

Małgorzata Rybak

*To “7 nawyków skutecznego działania” Stephena R. Coveya

PS. W ramach inwentaryzacji u początku roku odkurzymy dla Was także kilka tekstów na “Przystani” – przez 5 lat pisania zgroamdziliśmy wiele wartych przypomnienia. 🙂

 

sylwestrowy słoik

December 31, 2016 4:00 am

Przeczytawszy ostatnio sporo na temat postanowień noworocznych, celów, planowania, strategii i zmian, doznałam pewnego zmęczenia materiału. Za to znalazłam przypadkiem w sieci słoik. Słoik, który wydał mi się łatwym sposobem na dużo radości.

Wyciągamy go dziś lub jutro. Do pustego słoika co tydzień wrzucamy kartkę z informacją, co dobrego się wydarzyło. Podejrzewam, że dodatkowe punkty w tej zabawie są za zdolność napisania czegoś także wtedy, gdy wszystko wydaje się pasmem niepowodzeń czy pechowych okoliczności.

W kolejnego Sylwestra trzeba wyjąć te karteczki i je odczytać, co może okazać się lepszym powodem do radości niż confetti. Dowodem także obecności bliskiego i kochającego Boga w naszym życiu, który troszczył się i prowadził, i w kolejnym roku również nie zrezygnuje z bycia najlepszym Ojcem.

Za rok dam Wam znać, czy mi się udało.

Małgosia Rybak

empty-jar

kary naszego dzieciństwa

December 29, 2016 5:00 am

“Gdy upłynęły dni ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Je do Jerozolimy, aby Je przedstawić Panu.” (Łk 2, 22)

Jezus pokazał, jak dorastać. Zachował w sobie to wszystko, co najpiękniejsze z dziecka. “Naiwne” i zawsze świeże; szczere, czyste, ufne, dobre, wrażliwe i empatyczne. Z drugiej strony, jako dojrzały człowiek, był gotowy do poświęcenia, zapomnienia o sobie, przebaczania. Dziecko w Nim jednak nie musiało niczego ze swojego piękna poświęcać.

Dziecko w nas przysypuje popiół tych wydarzeń, które to dziecko zawiodły. Może nieczułość, obojętność, wyśmiewanie, nadmierna musztra albo przeciwnie, brak zasad, który też jest wyrazem braku troski. Napisał ktoś, że kary naszego dzieciństwa stają się w nas dorosłymi nawykami. Jeśli oceniano nas niezwykle surowo, wniesiemy to prawdopodobnie w nasze rodziny. Jeśli ignorowano nasze potrzeby, również będzie nam trudno je dostrzegać i otoczyć troską – tak u siebie, jak i u najbliższych. Będziemy traktować siebie i innych tak, jak nas traktowano. Ponieważ gdy ze wszystkich sił próbujemy zapomnieć tamten ból, nasze serce w tych sferach kamienieje.

Boże Narodzenie to dobry moment, żeby prosić o to, by narodzić się po raz kolejny razem z Nim. Dotrzeć do tego dziecka w nas, które ma czystą kartę. Które jest kochane, może podskakiwać na jednej nodze, popełniać błędy i uczyć się ciągle od nowa. Niby to takie ckliwe i po co się tym zajmować – ale powrót po to dziecko, które może gdzieś utknęło w naszej historii i zamarło w bólu – to jedyna droga, by zacząć empatycznie odnosić się do innych. Rozumieć na przykład, że gdy się krzyczy, to komuś jest przykro. Tak samo, jak było przykro kiedyś nam, tylko zapomnieliśmy. I znowu krzyczymy. A przecież dziecko w nas dobrze wie, że niewiele rzeczy jest ważniejszych od tego, by drugiego nie zranić i by być blisko.

Małgorzata Rybak

 

bądź jak Bóg, stań się człowiekiem

December 27, 2016 4:10 am

“Bądź jak Bóg. Stań się człowiekiem” – zachwyca mnie wpis na profilu ks. Michała Misiaka. Z upływem lat, z pojawianiem się zmarszczek, z narodzinami kolejnych dzieci, Boże Narodzenie staje się dla mnie coraz bardziej ludzkie. Jezus, noworodek, który potrzebuje być karmiony, przytulany, bliski; zanurzony w ludzką potrzebę tego okresu życia, by było sucho, by nie bolało, by spać, kiedy jest się zmęczonym i kołysanym, kiedy ogarnia lęk.

Czasem chcemy przeskoczyć to, co ludzkie i dotrzeć na jakiś boski poziom z pominięciem tego, kim jesteśmy. A gdyby najpierw stać się człowiekiem,  jak On? Trzeba by zaakceptować, że doba ma 24 godziny. Że musi się w niej znaleźć czas na sen, na posiłek, na radość i na smutek, o których opowiedzenie Jemu będzie modlitwą osadzoną w realiach naszej codzienności. I gdyby stać się najpierw człowiekiem, trzeba by dać miejsce relacjom: przytulaniu, braniu za rękę, serdecznym uściskom – tym gestom, które zwłaszcza w rodzinie są tak potrzebne, jak chleb. Rozmowie, o tym co w nas jest, by nikt nie czuł się w domu sam i pozbawiony wsparcia.

Może On stał się człowiekiem, żebyśmy łatwo znaleźli drogę do Niego, byśmy się nie pomylili, nie pogubili błądząc po szczeblach kontemplacji. Byśmy nie ulegli złudzeniu, że fair jest bicie męża czy żony Pismem Świętym po głowie – bo tacyśmy już uduchowieni, że przełożeni szkół rabinackich przegraliby z nami pojedynek na znalezienie cytatów, które potwierdzą, że ja mam rację, a nie ty. On stał się człowiekiem i zawsze można Go znaleźć najłatwiej, kochając drugiego człowieka: nie – osądzając, nie – pouczając, ale udzielając wsparcia, współczując, nie tracąc w nikogo wiary. Zwłaszcza w domu. Byśmy potrafili naszych bliskich zapewnić o tym, że są ważni i dobrzy. W naszych gestach, które pomagają zrodzić się poczuciu własnej wartości w tych, co są obok nas, też dzieje się Boże Narodzenie. I Aniołowie nucą z radości, i przelatuje nad nami gwiazda.

Małgorzata Rybak