”Niech moc Jego chwały w pełni was umacnia do okazywania wszelkiego rodzaju cierpliwości i stałości.” (Kol 1,11)
Tak sobie myślę: by być stałym trzeba być bardzo cierpliwym. Zwłaszcza wobec siebie, swojej słabości. I tylko w Jego mocy można znaleźć siły do owej cierpliwości.
Michał
dziękczynienie
August 13, 2015 5:00 am
Mamy pewien rodzinny rytuał. W rocznicę naszego oddania się Matce Bożej odwiedzamy sanktuarium MB w Pszowie. Tak było i tego roku. Chciałbym podzielić się z Wami tym, co zauważyłem po zakończeniu eucharystii. Obaj kapłani, którzy koncelebrowali mszę po zdjęciu szat wyszli z zakrystii i uklękli w pierwszej ławce pogrążając się w krótkiej modlitwie. Zachowanie takie nie jest mi obce. Jest to normalna praktyka kapłanów z Instytutu Świętej Rodziny. To ta wspólnota nauczyła także i mnie, by po mszy św. poświęcić choć krótką chwilę na dziękczynienie. Pewnie dlatego zauważyłem owych księży, ponieważ nie wyszedłem z większością ludzi. Jednak w odwiedzanych parafiach jest to zachowanie bardzo rzadkie. A szkoda. Eucharystia ma być „źródłem i szczytem” mojego życia. I niestety muszę się przyznać, że jeszcze wiele pracy przede mną, by tak się stało.
Michał
Z wizytą u naszych rodzin w Belgii
February 4, 2015 11:19 am
Agnieszka i Rafał, opiekunowie naszego prawie-Ogniska św. Rodziny w Brukseli, bardzo szczegółowo zaplanowali każdą godzinę mojego pobytu w Belgii i jestem przekazywany z domu do domu każdego dnia. Mogę więc nie tylko wszystkich lepiej poznać, ale też i razem się pomodlić, pouczestniczyć w domowych rytuałach i posłuchać historii.
Trudno powiedzieć, które momenty są najbardziej poruszające: czy historie, jak tu trafili i jakich trudów doświadczyli, czy decyzje związane z rodzajem szkoły, do której trzeba posłać dzieci (w jakim języku mają się uczyć?), czy odkrycie wartości bycia we wspólnocie rodzin, czy pokonywanie trudności, żeby być na „polskiej” Mszy świętej… I choć poznaję dzięki temu kolejne środowisko polskiej emigracji (po USA, Anglii, Szkocji czy Irlandii), rozpoznając stałe wzorce, to przecież historia każdej rodziny jest najzupełniej indywidualna. Każda przechodzi swoje własne walki, swoje własne kryzysy i zmagania. Oczywiście pomaga świadomość, że nie jesteśmy ani pierwsi, ani ostatni – ale to ostatecznie trzeba i tak samemu przez wszystko to przejść.
Cieszę się, że choć w ten sposób – przez wspólną modlitwę i czas poświęcony – mogę osobiście doświadczyć dobra, jakie się tu dzieje.
Z pozdrowieniami
Ks. Jarosław
Zdjęcia ze spotkania Ogniska Brukselskiego w niedzielę – by Agnieszka i Rafał Buczkowscy
Hello world!
October 28, 2014 10:15 pm
Welcome to WordPress. This is your first post. Edit or delete it, then start blogging!
Bogu niech będą dzięki
June 30, 2014 10:18 am
Mamy znowu za co dziękować: szczęśliwie dotarliśmy do końca Programu. Tym razem na Mszę św. niektórym uczestnikom udało się przywieźć dzieci. Mogły uczestniczyć więc w odnowieniu przyrzeczeń małżeńskich swoich rodziców.
Uczestnicy w podziękowaniach zwrócili uwagę, że skoro Program był prowadzony przez księdza z Polski to i posiłki musiały być polskie i przygotowane przez Polaków. Było to miłe.
A ja szczególnie dziękuję Wam, którzy włączyliście się w Program swoją modlitwą, ofiarą, cierpieniem i na tyle indywidualnych sposobów.
Bóg zapłać.
Ks. Jarosław
planowanie
June 20, 2014 5:00 am
Chcesz rozśmieszyć Pana Boga – zacznij planować. To powiedzonko od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju, żeby nie powiedzieć, że wręcz mnie prześladuje. Bo ile razy coś sobie zaplanuję, wymyślę, ułożę misterny plan, to i tak zazwyczaj nici. Przy piątce dzieci zaplanowanie czegokolwiek na dłużej niż dwanaście godzin do przodu graniczy z cudem. Choć przecież ja jestem zorganizowana kobieta i lubię mieć wszystko przemyślane i ułożone. Tak jest po po prostu łatwiej. Teoretycznie. Praktyka uczy mnie zdecydowanie pokory wobec wszelkiego planowania. Weźmy ostatni miesiąc. Czego to ja miałam nie robić? Ot, choćby zaplanowaliśmy majówkę w pięknych okolicznościach przyrody. Przecież w maju to już nikt nie choruje. Trzeba wyjechać, naładować akumulatory, pooddychać świeżym powietrzem, rozkoszować się ciszą (co to jest?). I co? I nic, bo w przedszkolu ospa panuje i tym razem także nas dopadło. Najpierw jedno dziecię chore, za chwilę pozostała czwórka. Nawet niemowlęcia nie oszczędziło. Zamiast kontemplować przyrodę, walczyłam z hurtową ilością krostek.
A ile kaw miałam z sąsiadkami wypić? Już nie liczę. Przestałyśmy się umawiać na za tydzień czy za parę dni, bo to nie ma sensu. Bo nawet jeśli u nas wszyscy zdrowi, pech chce, że sąsiadkowe dzieci zasmarkane, zakichane czy z gorączką. Postawiłyśmy na pełen spontan. W ostateczności ciasto zjemy na placu zabaw, to nic, że na plastikowych talerzykach. Kawę każda wypije w swoim domu.
Narzekam? Broń Boże. Na razie uczę się dystansu do wszelkich planów. I już się nie frustruję, szkoda nerwów. A moje „ulubione” pytanie – czy wszystkie nasze dzieci były planowane – zbywam uśmiechem. Oczywiście, że były. Przez Pana Boga.
Małgorzata Terlikowska
Rotoura
May 12, 2013 6:20 pm
Po wyprawie do Hobbitonu zajeżdżam do miasta o nazwie Rotorua. Wcześniej napisałem list do lokalnego księdza w sprawie możliwości odprawienia Mszy św. w niedzielę. Po wymianie maili ostatecznie trafiam do niego na parafię i zostaję jego gościem wraz z bp. Denisem Brownem, który tego samego dnia przyjeżdża na Bierzmowanie i Pierwszą Komunię św. Fr. Mark jest proboszczem na dwóch parafiach, raz w miesiącu jedzie na kraniec swojej parafii, by tam odprawić Mszę św. i od czasu do czasu także odprawia dla Maorysów z racji tego, że nauczył się ich języka. Wspiera go w pracy jego współbrat misjonarz Fr. Peter. Wieczorem, po Mszy św. wraz z ks. biskupem zjadamy w ramach kolacji pizzę. I oglądamy mecz rugby. To ich narodowy sport, w którym są rzeczywiście mistrzami.
Ks. Proboszcz Mark i Fr. Peter – moi gospodarze z Rotorua
I ks. bp Denis Browne:
Rano po Mszy św. ruszam zwiedzać miasto i okolice. Przy domach, chodnikach, parkach, wszędzie widać rury odprowadzające parę ze źródeł geotermalnych.
Najpierw odwiedzam wulkan Tarawera, którego erupcja dokonała zniszczeń w1886roku.
Lake Tarawera, po drugiej stronie dwa wulkany. Ostatni wybuch w 1886 powiększył jezioro:
Potem dwa jeziora Blue i Green. Przedzielone wąziutkim pasem ziemi. Wszędzie zieleń.
Jezioro niebieskie:
Parafianin John zawiózł mnie w te wszystkie miejsca. Mąż od 50 lat, ojciec 7 dzieci. Tylko 4 razy opuścił codzienną Mszę św. od początku małżeństwa:
Jezioro zielone:
Następnie trafiamy do wspaniałego parku Red Woods. Potężne sekwoje, których konary pną się niesamowicie do góry, ok 70 m. A objąć się nie da. Idziemy przepiękną aleją, stąpając jak po dywanie. Zapachu miasta tu nie czuć. Zieleń przykrywa wszystko.
I na sam koniec trafiamy do maoryskiej wioski Whakarewarewa. Udało się nawet zdążyć na pokaz pieśni i tańca w wykonaniu lokalnego zespołu. Jest też okazja zrobić stosowne zdjęcie.
Celem jest także park geotermalny Te Puia z gejzerem Pohutu. Podobno wyrzuca on strumienie pary i gorącej wody na wysokość do 20 metrów, mniej więcej raz na godzinę (o ile). Dziś był leniwy i nie chciał pokazać na co go stać. Mimo czekania blisko 30 minut nie udało się zobaczyć go w pełnej okazałości. Ale mimo wszystko robi wrażenie.
Całe miasto to jeden wielki gejzer. Nawet na ulicach można spotkać dymy. W całym mieście czuć wyziewy:
Na koniec jeszcze wspólny posiłek z ks. biskupem i lokalnymi duszpasterzami, u sióstr zakonnych (na sześcioro rodzeństwa księdza biskupa – 3 braci i 3 siostry, tylko jedna się wyłamała; wszyscy bracia są kapłanami, w tym jeden biskupem, i dwie siostry w zakonie; u tej jednej w klasztorze jesteśmy na posiłku).
I w drogę powrotną, tym razem inną trasą, żeby jeszcze więcej zobaczyć. Prowadzi mi się bardzo dobrze. Tym razem tylko raz, zamiast kierunkowskazu, włączyłem wycieraczki. Trochę jeszcze się myli. Ale już jest bardzo dobrze.
Jutro wyprawa na północ. Prawie na sam początek wyspy.
Do usłyszenia,
xj
Our Team
April 28, 2013 10:39 am
Minął dzień. Dla nas wszystkich bardzo długi. Dla uczestników był to także dzień podróży. Tylko niewielu przybyło poprzedniego dnia, większość musiała wcześnie wstać, żeby być na czas.
Dla naszego zespołu to nie tylko czas prowadzenia Programu, ale także okazja do spędzenia każdej wolnej chwili razem, żeby omówić wszystkie kolejne punkty, wymienić się doświadczeniami, wrażeniami i podzielić zadania.
Wieczór zakończyliśmy spokojną, długą adoracją w Kaplicy Chrystusa Króla, którą mieliśmy całkowicie do naszej dyspozycji. Można było także skorzystać z Sakramentu Pokuty i Pojednania.
Jak bardzo odczuwalne jest wsparcie modlitewne, płynące z tylu różnych miejsc na świecie. Wszyscy wiemy, jak ten czas może być trudny i owocny zarazem.
Z Belleville
Fr Jay
PS. Niektórzy komentowali, że opisany w poprzednim wpisie fakt, iż mąż pierze – to fajna sprawa, ale żaden big deal. Teoretycznie nie, ale jeśli się weźmie pod uwagę, że Daniele i Patrick są rodzicami 12 dzieci, z których 8 mieszka ciągle z nimi, a najmłodsze ma kilka miesięcy, to…
Dlaczego Model Creightona?
October 26, 2012 5:00 am
Ponieważ wejście w Creighton Model System jest nowym początkiem dla małżeństwa. Dzięki niemu Małżonkowie stają się świadomymi swoich talentów i mogą przy ich pomocy jeszcze bardziej troszczyć się o siebie nawzajem. Umożliwia im też skorelowanie własnych celów, w sposób zupełnie praktyczny, z wolą Bożą w ich konkretnym, wyjątkowym życiu jako pary.
CrMS wydaje się być trudnym zapisem znaków, jak Balance Score Card Kaplana w biznesie. Ale w porównaniu z nią, CrMS jest nie tyle systemem księgowym, co zapisem kontrolnym, by użyć języka biznesu. Znaczy jednak dalece więcej: CrMS jest “dekoderem” języka ciała kobiety – oraz ciała całego człowieka: mężczyzny i kobiety, którzy razem, jako małżeństwo, są zdolni do rodzicielstwa.
CrMS jest jak “Mercedes Benz,” gdyby był marką auta, nowym modelem Maca, gdybyśmy mówili o komputerze, i Rollexem – gdybyśmy chcieli go porównać z klasą zegarka… Jeśli ktoś decyduje się korzystać z Modelu Creightona – dostaje do rąk absolutnie genialne narzędzie zarządzania i kierowania swoim życiem w miłości.