…recytuję do Andrzeja przez telefon. Jest sobota, prawie dwudziesta druga; Andrzej musiał być dzisiaj w pracy, w której nastąpił kataklizm; mnie wzięło wredne przeziębienie. Z końcem dnia probujemy jeszcze złapać to, co uciekło, by przeżyć do poniedziałku.
I gdy Andrzej nie słyszy mojej listy sprawunków, bo mówię za cicho (dzieciaki właśnie posnęły), i powtarzam po raz enty – wracam myślami do tego, nad czym myślę od dawna i co redakcyjna Ania także podniosła w piątek w swoim wpisie o górach i życzliwości: o naszej codziennej komunikacji. Nie o tej wielkiej, w której omawiamy stan naszej relacji, mówimy sobie, jak bardzo się kochamy albo o co mamy do siebie nawzajem żal. Mam na myśli komunikację codzienną. “Zrób przelew”, “kto odbierze dzieci”, “gdzie są klucze od garażu”. I tą mailową, i tą przez telefon, ale też wymiany zdań w codziennych sytuacjach, gdy jesteśmy razem.
Wiadomo, że gdy piszemy czy mówimy do kogoś bliskiego, mniej potrzeba na wstęp i zakończenie, niż w przypadku zwracania się do innych ludzi. Widzimy się z Mężem “cały czas”, a często trzeba załatwić coś szybko. W tych skrótach jest też jednak pewna pułapka i może to nie bliskość sprawia, że idziemy na skróty, ale pewna rutyna i przywłaszczenie sobie drugiego. Staram się bardzo złapać te momenty w naszych wymianach, gdy mogę powiedzieć tak, by prośba była prośbą (nie zleceniem). A może nawet lepiej pytaniem – “czy możesz…?” Uchwycić także te sformułowania, które w moim języku roszczą sobie prawa do wolności drugiego: “miałeś przecież…”, “powinieneś…” No i żeby nigdy nie zabrakło “dziękuję”.
To potencjalnie strefa, gdzie szacunek może w relacji spowodować przewrót kopernikański. Odczuwalny w całym domu. “Tu się z ludźmi rozmawia tak, by nikt nie zapomniał, że jest osobą.” Nawet przy zmywaniu garów czy wynoszeniu śmieci. 🙂
Małgorzata Rybak
Categorised in: Małgorzata Rybak