W niedzielę nad ranem zmarła moja Babcia. Dziwne, wydawało mi się, że nie umrze nigdy, bo zawsze była, we wszystkich momentach mojego życia, a potem życia naszej rodziny. We wszystkie Święta i uroczystości, w każdej Jadwigi (16 października), której imię nosiła. Więc jej odejście wprawiło mnie w osłupienie, do tego ciche, niezapowiedziane i z nikim niekonsultowane (mimo iż z powodu choroby, po amputacji nogi w zimie, podległa była już we wszystkich decyzjach tym, którzy się nią w domu opiekowali). Nie umiem opisać, jaką pozostawiło jej odejście w moim sercu tęsknotę.
Tak wiele spraw będzie z nami zawsze. Pranie zawsze będzie, sprzątanie. Zawsze czyste naczynia zabrudzą się i trzeba je będzie włożyć do zmywarki, a potem na półki. Skarpetki skulkowane trafią do szafy, a potem znowu do kosza z brudną bielizną.
Po ostatnim tekście na Przystani dedykowanym żonom zadaniowców zapytała mnie jedna Czytelniczka: “A co, jeśli sama jestem zadaniowcem?” Nie wiem, jako zadaniowiec do kwadratu zaczęłam opiekować się od dłuższego już czasu swoim głodem relacji. Najpierw trzeba go odkopać spod zranień i innych trudności, spod tej sterty zadań i spraw. To przechylanie się szali z działania na (twórcze) bycie z innymi prowadzi do różnych uproszczeń: wielki kosz na wypraną bieliznę, żeby jej nie składać (tam każdy sobie coś czystego znajdzie), wirowanie na wolnych obrotach, żeby nie prasować. Szukanie rozwiązań, by robić mniej, wydajniej i by był czas na kontakt ze sobą samą i innymi. Wielu rzeczy jeszcze nie umiem.
Żałuję, ze moja Babcia nie mogła umrzeć dwa razy. Raz tylko na próbę i wtedy bym zrobiła z nią jeszcze wszystko to, co miałam zamiar i się nie udało. Ale wierzę, że to nagłe odejście to także jej prezent dla mnie i mojej rodziny – żeby czas dla ludzi był jeszcze bardziej drogi, ważny, nie do stracenia.
m
Categorised in: Małgorzata Rybak