Tak pewnie byłoby najkrócej. I najbardziej wiernie. Tym razem było wyjątkowo ciężko. Wszystkim nam bardzo dała się we znaki temperatura – 27 stopni. Ostatnie 12 km było po asfalcie i w pełnym słońcu. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Pozostała tylko wola, żeby dobiec do końca.
Niesamowite były spotkania z tymi, których spotkałem w roku ubiegłym. W czasie maratonu jest tak, że każdy biegnie w swoim tempie, więc kogoś doganiasz, ktoś ciebie, jakiś czas biegniecie razem, potem znowu osobno i znowu razem. Największe wrażenie robili na mnie zawodnicy starsi ode mnie. Czasem dużo. Niektórych udało mi się dogonić. Na chwilę.
W tym roku biegłem sam. Nikt z naszej biegowej ekipy nie mógł pobiec w tym maratonie. Tym bardziej więc byłem wdzięczny mojej siostrze Ani i szwagrowi Pawłowi, którzy w tym samym miejscu co Jacek Kubrak z Wrocławia w zeszłym roku udzielili mi moralnego wsparcia (połączonego z piciem). I co ważniejsze pobiegli kawałek ze mną. A potem powitali na stadionie. Ponieważ biegłem w koloratce, zostałem pięknie powitany w Wolgaście jako ksiądz biegacz. Na szczęście finisz był w dobrym stylu. Zadziałała magia stadionu.
Dziękuję wszystkim za wsparcie. Pomagało mi tylko to, że biegłem w łączności z intencją Papieża Franciszka. Gdyby nie ona, pewnie bym sie poddał i końcówkę przeszedł. Pomógł też Stasiu, który po swoim półmaratonie wybiegł mi naprzeciw i przebiegł końcówkę ze mną. Dziękuję. Dziękuje za wszystkich wysłanych z pomocą Aniołów. Do następnego maratonu.
Z wdzięczną modlitwą
ks. Jaroslaw
Categorised in: Ks. Jarosław Szymczak