Dar i czas  

August 4, 2016 5:00 am

Zastanawiając się nad kolejnym wpisem na blogu pomyślałem, że rozpocznę od słów jednej z czołowych polskich feministek na temat jej stosunku do dzieci. Ponieważ chciałem wiernie oddać ich sens zacząłem szukać interesującej mnie wypowiedzi w Internecie. Niestety nie znalazłem jej ani w brzmieniu, które zapamiętałem, ani żadnym innym, które mniej lub bardziej wyrażałoby poszukiwaną przeze mnie myśl. Wobec tego postanowiłem zrezygnować z zamierzonego tematu. Po pewnym jednak czasie pomyślałem, że w zasadzie nie muszę odnosić się do czyichś słów, aby poruszyć interesujący mnie problem, ale mogę odwołać się do własnej na nie reakcji. A jeśli tak, to nie ma większego znaczenia czy brzmiały one dokładnie tak, jak je zapamiętałem czy nie, a nawet czy w ogóle ktoś je wypowiedział. Ważne jest to, co dzięki nim sobie uświadomiłem.

Myśl, o która mi chodziło brzmiała mniej więcej tak (cudzysłów należy wziąć w cudzysłów, gdyż nie chodzi tu o cytat): „Nie lubię niemowląt. Są one intelektualnie nieinteresujące. Co innego kilkuletnie dzieci, one potrafią być już ciekawymi rozmówcami”. Pierwsza moją reakcją była niezgoda na taki punkt widzenia, w którym miarą wartości człowieka są jego intelektualne zdolności. W tle tego negatywnego nastawienia stały inne znane mi wypowiedzi tej feministycznej działaczki, w śród których znaleźć można też postulat nieograniczonego prawa do aborcji. Chociaż więc wypowiedź ta nie dotyczyła tego problemu, to stał się on głównym kontekstem mojego jej odczytania. Po chwili zastanowienia doszedłem jednak do wniosku, że zdanie to wzięte samo w sobie opisuje również moje ojcowskie doświadczenie. Czy czasu spędzonego z moimi małymi dziećmi nie przeżywam jako przykrej konieczności odbierającej mi możliwość rozwijania własnych intelektualnych zainteresowań? Czy nie doświadczam tego czasu jako straconego? Czy nie dlatego każdą przeszkodę (opieszałość w sprzątaniu, jedzeniu kolacji, itd.) oddalającą moment, w którym będę mógł wreszcie zająć się swoimi sprawami, przyjmuję ze wzrastającą irytacją i zdenerwowaniem? Czy nie dlatego wreszcie dominującym doświadczeniem mojego ojcostwa jest frustracja? „Tak” – brzmiałaby moja odpowiedź. A przecież gdyby ktoś mnie zapytał czy kocham moje dzieci, to bez wahania i szczerze odparłbym, że bardzo je kocham. A więc tak wygląda ta moja miłość? Cóż za rozczarowanie. Świadomość rozdźwięku między aktualną zdolnością do kochania, do bycia darem, a wysokim ideałem, w który celuję mówiąc „kocham”, staje się dodatkowo źródłem frustracji. Po pewnym czasie staje się również źródłem nadziei, że w miłości można wzrastać. Mając za sobą kilkuletnie doświadczenie ojcostwa mogę z całą pewnością powiedzieć: „dziś potrafię bardziej dawać”. Nawet jeśli to bardziej to tak niewiele, że czasami trudno to zauważyć, to z tego doświadczenia wewnętrznej przemiany wypływa oszałamiająca nadzieja na Miłość bez końca. Zupełnie zaskakującym odkryciem było dla mnie stwierdzenie, że ta wewnętrzna przemiana wpływa również na intelekt uzdalniając go do kontemplacji, do bezpośredniego doświadczania Bożej rzeczywistości. „Odbierając” mi możliwość „intelektualnego rozwoju” moje dzieci „dały i dają” mi możliwość duchowego wzrostu i odkrycia kontemplacyjnego wymiaru intelektu. Zrozumiałem starą prawdę nauczaną przez ojców pustyni, że prakthike poprzedza theorethike, że ćwiczenie się w cnotach otwiera intelekt na oglądanie Boga, nigdy odwrotnie.

Na marginesie tych przemyśleń przypomniałem sobie o artykule profesora Romana Ingardena pt. „Człowiek i czas”, w którym krakowski filozof rozważa związek łączący sposób rozumienia siebie przez człowieka ze sposobem rozumienia i przeżywania czasu. Komuś niezorientowanemu w filozoficznym kontekście, w którym autor prowadzi swoje rozważania, końcowa hipoteza może wydać się niedorzeczna lub cokolwiek osobliwa: czas jest pochodną sposobu istnienia człowieka. W tym kontekście pomyślałem sobie, że sposób w jaki przeżywam swój czas z innymi może być wskaźnikiem mojego zasadniczego sposobu istnienia. Inaczej bowiem przezywa swój czas człowiek, który rozumie siebie i drugiego człowieka jak dar i szansę, a inaczej człowiek, który rozumie drugiego człowieka jako środek do celu, narzędzie, które prędzej czy później, chwilowo lub trwale, staje się przeszkodą w realizacji własnego celu.

Mariusz Rogalski

Tags:

Categorised in: Mariusz Rogalski