Dar z siebie – intuicja teologiczna

July 23, 2016 5:00 am

Pewien znajomy ateista zapytał mnie kiedyś, jak osoba wykształcona może w obecnych czasach wierzyć w Boga. Jego zdaniem wiary w Boga, w Stwórcę i Zbawiciela świata, nie da się utrzymać wobec osiągnięć nauk i nieusuwalnej obecności zła w świecie. Nie przypominam sobie, co dokładnie odpowiedziałem, działo się to bowiem kilkanaście lat temu.  Wskazywałem zapewne na metaforyczność biblijnego opisu stworzenia świata i ograniczenia nauk ścisłych, które w sposób metodyczny pozostawiają poza swoim obszarem zainteresowania niemałą część ludzkiego doświadczenia. Dlatego nie są w stanie udzielić odpowiedzi na pytanie o sens istnienia świata w ogóle, a człowieka w szczególności. „No dobrze. Skoro tak – podsumował mój znajomy – to dlaczego ten wasz bóg nie stanie przed nami wszystkimi w taki sposób, aby nikt nie miał wątpliwości, o kogo chodzi i nie powie: ‘Oto jestem’.” Zacząłem coś mówić o niepoznawalności Boga, o transcendencji, o ograniczoności naszych władz poznawczych, ale bez większego przekonania. Nasza rozmowa o Bogu na tym się zakończyła, ale we mnie toczyła się nadal. Gdy opuszczałem mieszkanie znajomych schodząc klatką schodową, dopadło mnie moje esprit d’escalier: „Przecież Bóg spełnił dokładnie życzenie mojego znajomego w osobie Jezusa Chrystusa. Przyszedł, stanął i powiedział: ’Jestem’, a myśmy Go ukrzyżowali.” O tym pisze właśnie św. Paweł w liście do Filipian:

On to istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi, a w zewnętrznej postaci uznany za człowieka. Uniżył samego siebie, stając się posłuszny aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. (Flp 2, 6-8)

Wcielenie Syna Bożego jest wyjściem naprzeciw pragnieniu człowieka, również wierzącego, aby doświadczyć takiej bliskości Boga, która nie pozostawia już miejsca na wątpliwości i każe wyznać: „Pan mój i Bóg mój.” Stając się jednym z nas Bóg dostosowuje się do naszych skończonych możliwości poznawczych i objawia swoją nieskończoną naturę. Bóg przyjmuje nasze warunki, i to zarówno w wymiarze egzystencjalnym, wynikające z naszego śmiertelnego losu (ogołocił samego siebie), jaki te wynikające z naszej wolnej decyzji, z naszego odrzucenia Go (uniżył samego siebie, stając się posłuszny aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej). Właśnie w tym ogołoceniu i uniżeniu siebie samego, Bóg odsłania Swoją naturę, którą jest Miłość, polegająca na nieustannym wzajemnym obdarowywaniu się sobą przez Osoby Trójcy Świętej. Ta miłosna natura Boga ukazuje się w skandalu krzyża.

Aby dobrze to zrozumieć trzeba oderwać się od pierwszego wrażenia, które budzi słowo krzyż. Ponieważ obraz krzyża jako szczytowego wyraz miłości Boga do człowieka spontanicznie odsyła do doświadczenia Męki i cierpienia, to niejako samo z siebie bierze się połączenie miłości i cierpienia. Jeśli jednak nie poddamy się temu mimowolnemu skojarzeniu i spojrzymy głębiej, to dostrzeżemy, że istotą krzyża nie jest cierpienie, ale bezwarunkowe, całkowite, wyłączne oddanie się Drugiemu. Cierpienie, choćby najbardziej przytłaczające, miażdżące, dojmujące, mroczące zmysły, nie jest istotą krzyża. Ukrzyżowanie, które stało się obrazem miłości Boga do człowieka, nawet jeśli mieszczące się w Bożej ekonomi zbawienia,  jest wydarzeniem przygodnym, związanym ściśle z miejscem i czasem, w którym się dokonało. Czy gdyby Jezus zginął zrzucony ze skały przez mieszkańców Nazaretu, albo został ukamienowany wraz z nierządnicą, to Boża wola odkupienia zostałby zniweczona? Sądzę, że nie. Krzyż był naszą decyzją, naszą odpowiedzią na Jego dar z Siebie.

Miłość Boga nie zamyka się w wydarzeniu krzyża. Krzyż należy wpisać w nieustanny proces udzielania się Boga człowiekowi, począwszy od stworzenia, poprzez wcielenie, krzyż i eucharystyczną obecność pośród nas. Bóg stoi przed nami i udziela się nam na miarę naszej odpowiedzi, naszej miłości.

Mariusz Rogalski

Tags: ,

Categorised in: Mariusz Rogalski