Gdy wsiadałem we Florencji do samolotu, który leciał do Frankfurtu, zobaczyłem młodego i wysportowanego ciemnoskórego mężczyznę. Szedł w towarzystwie dwóch managerów (?), lekko utykając. Potem spotkaliśmy się ponownie we Frankfurcie, zajmując obok siebie stoliki w strefie restauracyjnej, gdzie przez najbliższe 5 godzin miałem oczekiwać na połączenie do Warszawy.
Ponieważ byłem ciekaw, czy to on wygrał maraton, podszedłem i zadałem takie pytanie (w samolocie widziałem w gazecie zdjęcie najszybszych, sami ciemnoskórzy zawodnicy). Okazało się, że niestety nie. Kontuzja uniemożliwiła mu zwycięstwo. Był … czwarty. Czas 2:12. Zapytali też o mój czas. “Niecałe 2 godziny później, ale za to 16 minut szybciej niż ostatni,” nie omieszkałem dodać. A potem, gdy panowie odeszli już na swój samolot, okazało się, że jeden z nich zostawił kabel do ładowarki. Więc się rzuciłem w pogoń i dogoniłem kolegę maratończyka. Bardzo serdecznie podziękował, uścisnęliśmy sobie ręce i z uśmiechem się rozstaliśmy.
My, maratończycy, możemy być w różnym czasie na mecie, ale wszyscy mamy dla siebie respekt, bo każdy musi wygrać sam ze sobą.
Dziękuję Wam wszystkim Kochani za wsparcie, za słowa otuchy i słowa uznania. Jesteśmy razem we wszystkim.
Z gorącą modlitwą
ks. Jarosław
Categorised in: Ks. Jarosław Szymczak