Wydaje się, że to w końcu skuteczny środek. Krzyk. Powiedzieć coś tak, żeby zostało wreszcie usłyszane. Niestety w momencie, gdy wypowiadane jest krzykiem, słyszane być przestaje. Nam się wydaje, że wypowiadamy ważne i celne słowa, a druga strona słyszy nas jakby ktoś wyłączył tekst. Widzi atak, przed którym jakoś trzeba się ratować – albo próbując krzyczeć o ton głośniej, albo wyłączając się.
Krzyczymy często z bezsilności. Ze zmęczenia. Ze strachu. Krzyczymy, gdy czujemy się bardzo, bardzo słabi i potrzebujący. Powaleni. Spragnieni “ludzkiego” potraktowania. Szacunku. Miłości. Gdy jednak zaczynamy wypowiadać się przez krzyk, inni widzą coś zupełnie innego – górujemy nad nimi. Nasza słabość nie zostaje rozpoznana. Może gdy relacja małżeńska dojrzewa, jesteśmy w stanie już zobaczyć, że pod krzykiem jest ból. Zareagować dojrzale. Pomóc krzyczącemu. Na pewno nie umieją tego nasze dzieci. Albo inni, którzy nie znają nas tak dobrze.
Może warto być słabym. Wypowiedzieć owo: “jestem tak bardzo zmęczony”, “czuję się beznadziejnie”, “bardzo mnie dziś zabolało i nie umiem sobie znaleźć miejsca”, “potrzebuję, żebyś mnie przytulił”. Bycie słabym to podjęcie wielkiego ryzyka. Ale może jedyna szansa porozumienia.
M
Categorised in: Małgorzata Rybak