“A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała (…) Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: Odpraw ją, bo krzyczy za nami!” (Mt 15, 22a.23b)
Nasza rozmowa z Panem Bogiem może być bardzo poprawna. Możemy mówić Mu to, co – jak się spodziewamy – chce usłyszeć. “Oddaję Ci moje życie”, “Dziękuję Ci” czy “Proszę Cię”. Ale bywa, że rzeczy, które leżą kamieniem na sercu, omijamy. Żeby nie bolało. Żeby ukryć rozczarowanie. Może w przekonaniu, że skoro sami sobie z czymś nie możemy poradzić, to podobnie On. Nie da rady. Albo gorzej: nie będzie chciał.
Kobieta kananejska “wołała”. “Krzyczała”. Mówi się nieraz, że w małżeństwie ludzie do siebie zwracają się w taki sposób, w jaki nie rozmawialiby z listonoszem. To prawda. Nie krzyczelibyśmy do listonosza. Ale już do osoby, na której nam zależy, odważymy się krzyczeć. Jest to jakimś wyrazem odwagi. Nazwaniem drugiego kimś bliskim, od kogo potrzebuje się czegoś innego niż od ekspedientki w sklepie czy przechodnia. Bo przecież na ogół nie kierujemy się wolą zrobienia drugiemu krzywdy, ale by w końcu usłyszał. Inna sprawa, że metoda bywa bardzo zawodna i drugi człowiek właśnie w tym momencie, gdy zaczynamy krzyczeć, słuchać nas przestaje. Albo słyszy tylko emocje, tracąc z widoku przesłanie.
Ale i kobieta kananejska krzyczała, jak niepomna na opinię ludzi wariatka, ponieważ bardzo potrzebowała na koniec usłyszeć, że jest ukochanym dzieckiem, nie psem.
Miłość kładzie kres krzykowi. Żony do męża, męża do żony, rodzica do dziecka.
Tak jak Jego miłość może odpowiedzieć najpełniej na to, co w nas krzyczy.
Mplus
Categorised in: Małgorzata Rybak