Lubię amerykańskie lotniska…

October 4, 2012 11:46 pm

… choć w sumie nie ma ich za co lubić. Po długim locie  (przeszło 8 h) musisz odstać swoje w kolejce do Immigration, gdzie urzędnik sprawdzi twoje dokumenty, ważność wizy i poprawność formularzy, które otrzymałeś w samolocie przed lądowaniem, zada pytania o cel podróży, weźmie odciski palców, zrobi zdjęcie i wbije Ci pieczątkę, która oznacza, że możesz do 6 miesięcy przebywać w tym kraju.

Potem odbierasz bagaż, przechodzisz przez cło, (czasem proszą do kontroli bagażu), gdzie oddajesz inną kartkę, też wypełnioną wcześniej w samolocie i udajesz się do miejsca, gdzie możesz zostawić bagaż, który zostanie przekazany do samolotu, którym dalej lecisz i – jak dobrze wszystko pójdzie – dotrze razem z tobą do miejsca docelowego (mnie się już zdarzyło, że dotarł dopiero następnego dnia).

Następnie trzeba zwykle zmienić terminal. Temu służy zwykle pociąg bezobsługowy, który krąży w kółko po wszystkich terminalach. Gdy już tam dotrzesz, musisz ponownie przejść przez Security, czyli prześwietlenie bagażu i czasem ciebie. Wszędzie oczywiście kolejki. Dziś dotarcie na miejsce mojego odlotu do Omaha zabrało mi 130 min. Cały czas stałem w kolejkach.

A jak już dojdziesz na swoje miejsce, do swojego Gate, to siadasz w wielkiej poczekalni i czekasz, czekasz, czekasz …. na swój samolot. Dzisiaj to 4 godziny czekania. A potem jeszcze 2 godziny lotu ze zmianą czasu o kolejną godzinę.

A jednak je lubię, bo mają swoją atmosferę. Takiej wielkiej poczekalni, gdzie niby czeka się na coś niecodziennego (kto z nas traktuje latanie samolotem za codzienność? No może piloci, ale wśród naszych rodzin, to znam tylko dwóch), ale w najbardziej codzienny, prozaiczny sposób. Tak bardzo po amerykańsku, z dużym dystansem do siebie i sporą dawką życzliwości wobec innych. Welcome back, America.

Fr Jay

Tags: , ,

Categorised in: Ks. Jarosław Szymczak