lustra

January 15, 2017 5:00 am

Między Świętami a Nowym Rokiem zostaliśmy poproszeni z ks. Jarkiem o udział w wywiadzie na temat “Raz się żyje”. Wśród pytań było też o to, co robić, gdy kobiecie nie wystarczają “kupki i zupki” i trudno jest poradzić sobie z nową sytuacją opieki nad dzieckiem, które właśnie się pojawiło w rodzinie, a w sercu rośnie tęsknota za realizacją pasji i marzeń. Niedługo potem znalazłam artykuł, który bardzo mnie poruszył – o psycholog, która próbując pomagać ludziom z problemami na różnych etapach ich życia (i odkrywając, że za każdym razem trzeba było zrobić coś wcześniej, zanim wystąpiły poważne kryzysy), doszła do wniosku, że będzie pomagać noworodkom. I otworzyła dom, w którym przytula się dzieci porzucone przez rodziców do momentu ich adopcji przez nową rodzinę. Dlaczego? Ponieważ brak bliskości w niemowlęctwie prowadzi do nienaprawialnych szkód w świecie wewnętrznym.

Oczywiście to ogromna dychotomia – między powrotem mamy niemowlęcia na etat, a porzuceniem dziecka. Zastanawiam się jednak, jak powiedzieć o tym, że pierwszą tożsamością mamy nie jest “specjalistka od kupek i zupek”. I że macierzyństwo nie powinno być widziane w kategoriach ograniczających (co tracę?), bo to wizja ogromnie zubażająca.

Noworodek całą wiedzę osobie przejmie z naszych własnych myśli i uczuć na jego temat, z naszego pragnienia towarzyszenia mu od pierwszych chwil lub nie. Więc nie chodzi o “kupki i zupki”, choć dbanie o potrzeby fizjologiczne także wpisuje się w obraz kochającego rodzica. Chodzi o nawiązanie relacji z człowiekiem, który całkowicie zależy od nas i ma niezwykle ograniczone możliwości komunikowania potrzeb. W przypadku noworodka i niemowlęcia – naprawdę wymaga uwagi nauczenie się jego języka, by nabrał ufności, że świat jest miejscem dobrym i  bezpiecznym, a mama go rozumie. Jeśli więc zaraz po porodzie mama zacznie nadrabiać stracony czas na “sprawy dorosłe i ważne”, dziecko – pozostanie nieważne, a w dorosłe życie wniesie pustkę i głód miłości.

Ta potrzeba miłości, relacji i towarzyszenia nie znika u dziecka, które idzie do szkoły, staje się nastolatkiem i zaczyna już testować: “czy jestem dla Ciebie ważny”. Jako rodzice znajdujemy się w trudnej roli. Mamy swoje słabsze momenty, bywamy zmęczeni, sfrustrowani, zajęci także doganianiem tego, co być może zostało z marzeń i planów, bo części z nich – już wiemy – nie udało się zrealizować. Mimo tych ograniczeń, dla naszych dzieci pozostajemy lustrami. Dzieci w nas czytają, kim są. Więc jeśli my nie mamy czasu dla nich z powodu trudności ze zorganizowaniem czy wytyczeniem priorytetów, dla dzieci jest to informacja o nich (“jestem nieważna, nieważny”), nie o nas (“nie umiem zaplanować czasu dla dzieci”, itp.).

Jesteśmy dla dzieci lustrami, w których czytają swoje własne poczucie wartości. One również, jak w lustrze, odbijają nasze strategie rozwiązywania konfliktów, radzenia sobie z emocjami, dialogu – i miłości, jaką mamy dla męża/żony.

Wychodzi ponownie na to, że wychowywanie dzieci zaczyna się od siebie i właściwie też na tym się kończy. Moja praca nad tym, jaki/jaka jestem, wystarczy, by dziecko obok mnie mogło się rozwijać. A gdy w pierwszych miesiącach macierzyństwa przyjdzie mi myśl, że to tylko “kupki i zupki”, a życie ucieka, więc trzeba wracać na etat – może to znaczy, że uciekło mi moje własne dziecko we mnie i muszę pójść go poszukać, wziąć w ramiona i przytulić.

I nie chodzi o to, by mama małych dzieci nie miała pasji i marzeń, i oddała 300% rodzinie. Nawet musi i powinna mieć strefę własnego azylu i zasilania, odskoczni od bardzo wymagającej pracy emocjami w domu. Chodzi o to, by poza rozwojem zawodowym umiała rozwinąć swoją tożsamość jako mamy, może nawet przy okazji przepracować zranienia i negatywne wzorce macierzyństwa, wyniesione z domu. Bez tego żadna ilość pracy nie wynagrodzi braku głębokich, ubogacających więzi, które są sensem tego, po co jesteśmy na tym świecie.

Małgorzata Rybak

 

 

Tags: , , ,

Categorised in: Małgorzata Rybak