Naszemu najmłodszemu synkowi stuknęło dopiero co dziesięć miesięcy. Dosięga już nie tylko do ławy, ale i do stołu, chodzi używając fotelika do karmienia za podpórki, staje bez trzymanki, sprawdza kontakty, szuflady i ciągle chce wyżej i dalej (ilość stłuczonych i uszkodzonych przedmiotów też rośnie). I przy tej eksplozji wypraw badawczych dzieje się rzecz zdumiewająca – przy wszystkich tych czynnościach musi być mama. Zastępowalna okresowo przez tatę czy rodzeństwo, mniej chętnie i sporadycznie przez opiekunkę. Im bardziej świat to dla niego za mało, tym bardziej potrzebuje potwierdzenia, że mama jest. Jej oddalenie się wiąże się z buzią w podkówkę i donośnym płaczem. Oraz sylabami, które już układają się w “mama”, choć póki co są skargą poszukującego bezpiecznej przystani. W nocy musi sprawdzić wiele razy, że mama nie zniknęła. Żartując – można powiedzieć, że im bardziej jest już samodzielnym “mężczyzną”, tym bardziej maminsynkiem.
Dziś Święto Matki Bożej z Guadalupe. Kojarzy mi się to Jej objawienie zdecydowanie najcieplej. Przychodzi i mówi “synku”. “Kocham cię”. “Nie bój się”. A pod sercem nosi maleńkiego Jezusa. Przychodzi najbardziej jako “mama”.
Im bardziej działamy, im większe na nas spoczywają ciężary, im bardziej stajemy się niezależni – tym bardziej potrzebna jest Mama, która nad wszystkim czuwa i nigdy nie opuszcza. Jest blisko dwadzieścia cztery godziny na dobę, tak jak wtedy, gdy nosi swoje dziecko pod sercem. Choćby najbardziej zatroskani czy zaangażowani, pozostajemy źrenicą Jej oka*. “Kocham cię”. “Nie bój się”.
M
*w oku Maryi na wizerunku z Guadalupe odnaleziono odbicie Juana Diego i wielu innych postaci – można o tym poczytać w Sekretach Guadalupe (przy zbieraniu materiałów do książki uczestniczył w Meksyku nasz Znajomy Ksiądz z Polski).
Categorised in: Małgorzata Rybak