Przyjaciel Męża, ojciec dwójki małych dzieci, kilka lat temu zapadł na ciężki nowotwór. Diagnoza ze złymi rokowaniami przyszła w samo Triduum Paschalne. Po ciężkiej walce o życie, trwającej wiele miesięcy, opowiadał z Żoną na rekolekcyjnym dzieleniu, jak bardzo bolało, że ucichł telefon, zamarły wizyty, skończyły się propozycje życia towarzyskiego. Dziękował Andrzejowi za to, że zachował w tym czasie normalny kontakt. A przecież pamiętam, jak bardzo wystraszony Andrzej jechał wtedy do szpitala w odwiedziny, po operacji, co nie dała nadziei. “Co ja mu powiem?”
Można rzec: chcesz, żeby wokół Ciebie zrobiło się pusto, powiedz innym o swoim cierpieniu, na które nie znasz lekarstwa. Bezradność zabija w nas pamięć o zwykłych gestach i słowach, niosących ulgę. Łatwiej jesteśmy tam, gdzie możemy coś “zdziałać”, gdzie jesteśmy skuteczni.
Co powiedzieć Jezusowi, który ma swoje ostatnie dni życia, ale już przecież jest skazany na śmierć, spisany na straty? Przecież poradzi sobie jakoś, trudno, taka wola Boża, wszystko nieuniknione. Niebawem sobota, niedziela, lany poniedziałek.
A jednak robi to dla Niego kolosalną różnicę, aby ktoś z Nim był. Ktoś znaczy Ty, bo nikt Ciebie nie zastąpi. Żebyś był ze swoim niewielkim spektrum możliwości działania – ale czy chorego dziecka nie trzymasz za rękę? Czy sam, śmiertelnie przerażony, chciałbyś wiedzieć, że ktoś przy Tobie trwa?
Oczywiście w każdym z nas jest Piotr, zdolny do dezercji, nie jesteśmy od niego lepsi. Ale jest też w nas i Jan, i Maria Magdalena – z ich bezgraniczną i “nieracjonalną” miłością. Czy Jezus w wielkim spektaklu odrzucenia zauważył, że z Nim byli? Przecież i tak zgasł w męczarni.
Czy mimo to – nawet w gaśnięciu, a może zwłaszcza i szczególnie wtedy – nie potrzebujemy, by ktoś jednak był z nami aż do końca?
M
Categorised in: Małgorzata Rybak