Zdarzają się głębokie dysonanse pomiędzy tym, jak nas inni widzą i jak czujemy się w środku. Bywamy nawet chwaleni za rzeczy, których nie znajdujemy w sobie wcale. Łatwiej byłoby nam często opisać samych siebie jak instrument do kapitalnego remontu – na pewno nie fortepian, który można postawić w salonie.
Miałoby się ochotę może i nieraz zadać pytanie Stwórcy, czy nie mógłby naprawić tego czy tamtego. Wymienić jakiejś części. Uzdrowić. Sprawić więcej harmonii w miejsce wewnętrznych walk i upokorzenia własną słabością. Ile bardziej moglibyśmy wtedy kochać, ile więcej zdziałać. Bylibyśmy jak lux-torpeda, jak kometa, co warkoczem zmienia świat na lepsze. Ale nie.
Skoro dajemy pierwszeństwo Bogu i Jego mocy, wypada zgodzić się na siebie. Na poczucie znikomości wysiłków i obezwładniającą czasem słabość. Ona nie przeszkodzi dziełom Pana w naszym życiu. Artysta mierny nie zagra sonaty ani na Steinwayu, ani na Stradivaruisie. Wirtuoz odegra cały koncert nawet na mizernym wielce instrumencie. Na pękniętych skrzypcach z jedną tylko struną – też.
M
Categorised in: Małgorzata Rybak