Rzadko odprawiam Mszę św. w kościele parafialnym. Zwykle jest w jednej z naszych kaplic, dla naszej Wspólnoty, czasem dla naszych instytutowych studentów. Wszystko u nas jest spokojne świadomością misterium, powagą tego, co się będzie działo na Ołtarzu i bardzo dorosłe w przeżywaniu. Dziś byłem świadkiem po raz pierwszy od wielu, wielu lat parafialnych rorat pełnych lampionów, dzieci, rozgardiaszu i emocji, przy zarówno wchodzeniu do tonącego w ciemnościach kościoła, jak i w kolejce po słodycze w zakrystii po Mszy św. dla wszystkich dzieci z lampionami (ale też i dla tych bez lampionów – bo prawdziwa miłość jest, jak wiadomo, bezwarunkowa oczywiście 🙂 ).
Nie trzeba było nawet specjalnie się starać, żeby przypomnieć sobie moje własne dziecięce ranne wstawanie, długą drogę do kościoła w zimne poranki, bardzo często w śniegu, z zapalonym, wykonanym domowym sposobem lampionem, który – nieostrożnie niesiony – mógł zgasnąć. I te emocje związane z losowaniem figurki Matki Bożej dla wylosowanego serduszka z zapisanym dobrym uczynkiem (osobno w kategorii chłopcy i dziewczynki). Na jeden dzień i noc. I ten dzień szczególny i wyjątkowy, kiedy wylosowano moje serduszko. I Jej wizyta u nas w domu. Wieczorny pacierz przy figurce i wyprawa rano z Nią, żeby mogła trafić do czyjegoś domu w kolejny dzień.
Dobrze było to wszystko sobie przypomnieć i zaprosić Ją na nowo, choć już nie w figurce, i nie na jeden dzień i noc, ale na nowo i do serca. I na zawsze.
Ks. Jarosław
Categorised in: Ks. Jarosław Szymczak