planowanie

June 20, 2014 5:00 am

Chcesz rozśmieszyć Pana Boga – zacznij planować. To powiedzonko od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju, żeby nie powiedzieć, że wręcz mnie prześladuje. Bo ile razy coś sobie zaplanuję, wymyślę, ułożę misterny plan, to i tak zazwyczaj nici. Przy piątce dzieci zaplanowanie czegokolwiek na dłużej niż dwanaście godzin do przodu graniczy z cudem. Choć przecież ja jestem zorganizowana kobieta i lubię mieć wszystko przemyślane i ułożone. Tak jest po po prostu łatwiej. Teoretycznie. Praktyka uczy mnie zdecydowanie pokory wobec wszelkiego planowania. Weźmy ostatni miesiąc. Czego to ja miałam nie robić? Ot, choćby zaplanowaliśmy majówkę w pięknych okolicznościach przyrody. Przecież w maju to już nikt nie choruje. Trzeba wyjechać, naładować akumulatory, pooddychać świeżym powietrzem, rozkoszować się ciszą (co to jest?). I co? I nic, bo w przedszkolu ospa panuje i tym razem także nas dopadło. Najpierw jedno dziecię chore, za chwilę pozostała czwórka. Nawet niemowlęcia nie oszczędziło. Zamiast kontemplować przyrodę, walczyłam z hurtową ilością krostek.

A ile kaw miałam z sąsiadkami wypić? Już nie liczę. Przestałyśmy się umawiać na za tydzień czy za parę dni, bo to nie ma sensu. Bo nawet jeśli u nas wszyscy zdrowi, pech chce, że sąsiadkowe dzieci zasmarkane, zakichane czy z gorączką. Postawiłyśmy na pełen spontan. W ostateczności ciasto zjemy na placu zabaw, to nic, że na plastikowych talerzykach. Kawę każda wypije w swoim domu.

Narzekam? Broń Boże. Na razie uczę się dystansu do wszelkich planów. I już się nie frustruję, szkoda nerwów. A moje „ulubione” pytanie – czy wszystkie nasze dzieci były planowane – zbywam uśmiechem. Oczywiście, że były. Przez Pana Boga.

Małgorzata Terlikowska

 

Tags: , , ,

Categorised in: Uncategorised