Ponieważ nasi są wszędzie, więc wybieram się na zwiedzanie okolic z Wigą, Krakowianką, żoną Francuza i mamą 4 córek. Jej rodzice należeli do tego grona, które razem z bł. Karolem Wojtyłą wybierało się na kajaki; ona sama także z racji studiów w Rzymie miała szczęście bywać u bł. Papieża.
Wszystkie ważne miejsca dla historii Nowej Zelandii.
Ale najpierw rozwiązanie zagadki: jak rośnie kiwi? Na krzakach. Taki trochę większy agrest.
To nie kartofle…
Ostał się ino jeden. Po sezonie już.
Potem oglądam zatokę, gdzie wpłynęły pierwsze statki białego człowieka. Tu także wpłynął pierwszy biskup katolicki, który niedaleko tego miejsca odprawił pierwszą Mszę św. Niestety nie dałem rady (tym razem) tam zawitać.
Tu wpłynęły pierwsze statki białych ludzi:
A tak mogła wyglądać NZ przed przybyciem osadników:
Kierujemy się na południe do prastarego lasu. Jechaliśmy długo, ale jak tylko stanąłem przy drzewie, to wiedziałem, że warto. Czegoś takiego jak żyję nie widziałem. Wracam pamięcią do naszego dębu Mieszko na Wyspie Wolin. Ileż to drzewo „pamięta”…
I mały człowieczek:
Potem skracamy trochę trasę wybierając skrót, czyli promem na drugą stronę.
Tym razem zatoka, którą początkowo Cook wziął za część morza, bo widział tylko wyspę, ale gdy podniosły się mgły, zobaczył połączenie lądowe. Stwierdził, że to bez wątpienia zatoka. I tak już zostało: Doubtless Bay. I na jej dnie leżał kabel położony z Australii, żeby Kiwi mieli kontakt ze światem.
Nie ma czasu na najlepszą rybę w Nowej Zelandii. Tylko przejeżdżamy obok. A szkoda. Następnym razem… obiecuję sobie. 🙂
I lokalne kontrasty: zielona palma i jesienne drzewo.
Zaczyna się powoli robić ciemno. Krajobraz ucieka…
W domu Moniki i Jacka, gdzie docieram ok. 21, czeka na mnie jeszcze obiad. I ostatnie rozmowy. Choć z Jackiem widzieliśmy się ostatni raz w 1976 roku, a jego żonę Monikę poznałem dopiero tutaj, czułem się u nich jak w domu. Otoczony najserdeczniejszą opieką. Zatroszczyli się o wszystkie szczegóły: mapy, posiłki, wyprawkę na wyprawę, samochód, telefon na wypadek wszelki, itp., itd. I jeszcze bladym świtem odwiozą mnie na lotnisko.
Gospodarze
Po raz ostatni oglądam z NZ krzyż południa. Niebo już znowu zasnute chmurami. Po prostu koniec wakacji.
W sumie 1500 km. I to tylko na wyspie północnej. A południowa? Zabrakło mi 100 km, żeby dotrzeć na sam kraniec północy kraniec wyspy. Ale ile udało mi się zobaczyć.
Cieszę się, że choć w tej formie mogłem Was zabrać. No bo jak oglądać takie cuda, gdy nie ma się z kim tym podzielić?
Z pamięcią o Was wszystkich
z ostatnich chwil w Nowej Zelandii
ks. Jarosław
Za mną już tylko Australia:
Categorised in: Ks. Jarosław Szymczak