Zaczęliśmy (z Michałem, który mnie już 4 tyg temu opuścił, wracając do swojej Rodziny) naszą podróż od wymuszonego postoju w Chicago, gdzie gościny, mimo późnej nocnej pory, udzielili nam Janina i Janusz, przyjaciele stąd.
Dziś, po sześciu tygodniach, znowu do nich zawitałem, także w oczekiwaniu na samolot, tym razem jednak w drugą stronę, powrotną. To chyba mój najdłuższy dzień w życiu – 40 godzin, przesuwając się po różnych strefach czasowych, z czego w samej podróży, to znaczy na lotniskach i w samolotach, spędziłem 25 godzin. Jak już bić rekordy życiowe, to bić. 😉
Wszystkie samoloty były upakowane na ciasno, bez wolnych miejsc, co oznacza, że było bardzo ciasno. Ale taka jest cena podróży na koniec świata i z powrotem. Wczoraj były urodziny mojej Mamy, więc mogłem naprawdę długo pamiętać o niej w modlitwie. Podobnie jak o tylu bliskich sercu, i spotkanych tam, i czekających na mnie.
Trudno składać słowa po tak wyczerpującej podróży, choć przecież chciałbym napisać Wam wiele. Dziękuję, że byliście ze mną i zawsze mogę na Was liczyć. Dziś noc i jutro do południa w Chicago; po południu – lot do Warszawy. A w czwartek zajęcia na uczelni, w weekend Program 1 w Łomiankach, a w kolejny – Program 2 w Belgii. To tak, żeby się za bardzo nie zasiedzieć.
Za chwile wrócą na łamy nasi stali Autorzy. A póki co, jeszcze raz, oby ostatni z tej podróży (oby – bo do Illinois dotarło tornado, które sieje ogromne zniszczenia, więc oby się udało odlecieć do Polski)
Fr. Jay z Chicago
Categorised in: Ks. Jarosław Szymczak