Usłyszeć, zobaczyć, uwierzyć

November 27, 2015 5:00 am

Wiara rodzi się tedy z tego, co się usłyszało, a słyszy się dzięki słowu Chrystusa (Rz 10, 17).

Te słowa św. Pawła, napisane po wniebowstąpieniu Jezusa,  niejako dopełniają dzisiejszą liturgię słowa. W obu czytaniach podkreślona jest rola wzroku: “patrzyłem, widziałem, ujrzałem, patrzcie, widzicie, ujrzycie”. Po swoim zmartwychwstaniu Pan Jezus ukazywał się uczniom, a św. Tomasz musiał Go zobaczyć, by uwierzyć. “Błogosławieni, którzy choć nie widzieli, to jednak uwierzyli (J 20, 29).

Znaki czasu przybliżają mnie do Jezusa. Dla każdego z nas przybliża się czas ostateczny, czas “zdania sprawy z włodarstwa swego” i zobaczenia Go “twarzą w twarz”. Czy łatwiej jest uwierzyć słuchowcom, czy wzrokowcom? 😉 Myślę sobie, że chyba najłatwiej tym, którzy kochają i są kochani. Wiara prowadzi mnie do zbawienia. Bo przecież “ten którego kochają zostanie zbawiony” (x.JT).

Andrzej O.

Memento mori

November 20, 2015 5:10 am

W listopadzie Kościół w szczególny sposób modli się za zmarłych. A i w ostatnich tygodniach roku liturgicznego kieruje myśli swoich wiernych  ku rzeczom ostatecznym. Sam sobie stawiam pytanie – czy jestem gotowy na spotkanie z Panem…? Czy ta gotowość jest we mnie stale – w myślach, w sercu, w sumieniu, w działaniach, w modlitwie? Czy jestem świadkiem Jezusa, czy On przyzna się do mnie przed Ojcem (Mt 10,32)? Przecież jest we mnie – myślę, że w każdym z nas – nie tylko lęk przed samym momentem śmierci, ale również przed jej okolicznościami. Choroba i śmierć ks. Darka pogłębia jeszcze to pytanie – ale jednocześnie uspokaja i umacnia…

 

Zamiast śmierci racz z uśmiechem przyjąć Panie

pod Twe stopy życie moje jak różaniec  (x.J.Twardowski)

Andrzej O.

 

Goooooool!

September 8, 2015 11:49 am

Warszawa, Stadion Narodowy. Mecz eliminacyjny do mistrzostw Europy w Piłce nożnej 2016: Polska – Gibraltar. Godz. 20:45. Warszawa stoi korkami. Od godziny jesteśmy w drodze, żeby zdążyć na czas, ale wszystkie, najbardziej optymalne opcje trasy pokazują, że i tak wszędzie korek. Zdążyliśmy na hymn. Miejsce mam zacne, bo trybuna czerwona, sektor V3L, rząd 5 a miejsce 141. Czyli z widokiem na środek boiska i tylko 5 rzędów od murawy. Idealne. Najlepsze, jakie kiedykolwiek zająłem na Stadionie Narodowym. Może dlatego, że pierwszy raz na tym stadionie.

O zaproszenie zatroszczył się serdeczny Przyjaciel, który jest na wszystkich meczach naszej Reprezentacji. Szczęśliwie zaprosił na mecz, który sprawiał tylko radość. Bramki od pierwszych minut, akcja cały czas na połowie przeciwników i ładna gra.

Ostatni raz byłem na meczu w Lincoln. Ale tam nie grali nasi. Dobrze jest sobie przypomnieć emocje związane z walką. Oczywiście łatwiej być obserwatorem niż graczem, ale doping ze strony kibiców, fala i oklaski robią wrażenie. Przypominają się emocje ze startów w maratonach. Inny rodzaj sportu. Stadion czeka najczęściej na końcu i tylko na kilkaset ostatnich metrów. Ale jak się na niego wpada i słyszy się te oklaski i widzi się metę, to choć ostatnie kilometry były walką do upadłego, żeby tylko dotrwać do końca i nie poddać się, to wtedy wszystko mija, wraca radość i satysfakcja jest niesamowita.

Wspaniale jest oglądać mecz, kiedy nasi tak wspaniale wygrywają. Ale też i wielką radość sprawiła mi bramka Gibraltaru. Już w ostatnich minutach meczu, ale była konieczna, żeby pokazać, że walczy się do końca. I że każdy może przegrać, ale ważne jest, żeby nie dać sobie odebrać woli walki. Widziałem, jak ciężko było opanować emocje bramkarzowi, który stracił dwie bramki w odstępie zaledwie dwóch minut. Ale walczyli do końca. Mój najtrudniejszy maraton, kiedy już wydawało mi się, że nie dam rady dobiec do końca i kiedy musiałem walczyć przez ostatnie kilometry, żeby dalej biec (organizm wołał o odpoczynek, a żar lał się z nieba i od asfaltu), przyniósł jednocześnie najwięcej satysfakcji, że się udało go ukończyć, że nie dało się pokusie odpuszczenia.

Cieszę się więc naszymi ośmioma bramkami. I cieszę się bardzo jedną Gibraltaru. Bo wiem, jak jest ważna. Walczyliśmy do końca. Przegraliśmy mecz, ale nie siebie. A to jest czasem ważniejsze niż eliminacje do mistrzostw. Gdzieś tam na końcu zostaje szacunek do siebie. Za walkę do końca.

ks. Jarosław

PHOTOS

unnamed (1)

unnamed

Iść za Nim

August 7, 2015 7:30 am

Jak to jest iść za Jezusem? Każdy z nas na swoje własne przeżycia i doświadczenia z tym związane. Zastanawiam się nad tym po usłyszeniu pierwszego zdania z dzisiejszej Ewangelii: “Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech zaprze się samego siebie, niech weźmie krzyż swój na ramiona i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24).

Czy małżeństwo zatem jest krzyżem i zapieraniem się siebie? Malżeństwo i krzyż – to tylko pozorna sprzeczność. Dla mnie, chrześcijanina, krzyż to znak zwycięstwa; a krzyż Chrystusa – to powód do chluby, jak pisze św. Paweł (Ga 6, 14).

Często słyszę, że każdy ma własną życiową drogę, że nie ma przypadkowych spotkań, że każdy z nas na własny krzyż, na swoją miarę… Tylko miłość pozwala mi przekraczać samego siebie – moje niedostatki i ograniczenia, niechęci i uprzedzenia. Mimo upałów – być jeszcze bardziej gorącym…

Bo przecież kluczem do wszystkiego jest moja wolność – o tym dziś także slyszę: “jeśli ktoś CHCE iść za Mną”… Na zakończenie tradycyjna już prośba o modlitwę w intencji trwającego programu w Craig Lodge; także za x.Darka z Łomianek…

Andrzej O.

Nowa droga życia

July 10, 2015 5:00 am

Wczoraj Basia napisała za L.R.Knost: “znajdź czas, aby radować się Twoim dzieckiem, a znajdziesz się bliżej serca Ojca, niż możesz sobie wyobrazić”.

Dla mnie, dla naszej rodziny wczorajszy dzień był istotnie wyjątkowy i pełen radości. Otóż nasz Pierworodny dostał się na wymarzone studia 🙂  Wysiłek kilkunastoletniej edukacji, uwieńczony maturą staje się fundamentem, początkiem nowego życiowego etapu, nowej drogi życiowej. Choć nasz Syn dokonywał już w swoim nastoletnim życiu wyborów, to dopiero wybór kierunku studiów oraz pomyślne przejście rekrutacji wydaje się być poważnym, “życiowym” wyborem, zakończonym spektakularnym skutkiem. Aktem wolnej woli, podjętym odpowiedzialnie, na miarę wiedzy o sobie, o swoich możliwościach, chęciach, marzeniach.

Lekarz, ktory zajmował się Żoną i Synem pod jej sercem powiedział, że o sukcesie ciąży można mówić, gdy dziecko przyniesie piątkę z matematyki na maturze 😉  To dyskusyjna opinia, ale coś w tym jest. W czasie ostatniego roku szkolnego doświadczałem i lęku, i dumy; niepokoju w oczekiwaniu na rezultaty, ale i przedziwnej pewności, przekonania o sukcesie. Wczorajsza wiadomość, tak bardzo radosna, w niesamowity, niewyobrażalny wcześniej sposob rzeczywiście przybliża do serca Ojca. Tyle jest wdzięczności dla Niego, dla Jego dobroci, łaskawości, podziękowania dla tych, którzy dzięki Niemu znaleźli się w bliskości ze wsparciem, pomocą, dobrym słowem, modlitwą… Wszystkich chce się uściskać, ucałować, podziękować, w jakikolwiek sposob odpłacić.

I jeszcze jedno – dziś mija rocznica mojego dyplomu magisterskiego, rozpoczęcia przeze mnie nowego etapu drogi zawodowej. Nowe drogi życia rozpoczynające się w lipcu, miesiącu wakacyjnym, gorącym, często z “dynamiczną” pogodą, prowadzą radośnie nas do Ojca przez Rodzinę, Przyjaciół, przez życie…

Andrzej O.

 

 

Między nami maratończykami

June 29, 2015 10:23 am

Świat biegaczy to świat ludzi, którzy każdego dnia walczą ze sobą. Nie – między sobą, ale – ze sobą samym o siebie. Gdy spotykasz człowieka, który przebiegł maraton w 2 godziny 11 minut – to wiesz, że zrobił coś, o czym ty nawet nie możesz marzyć. Ale jednocześnie ten maratończyk patrzy także na ciebie z szacunkiem, bo też przebiegłeś maraton, czyli zrobiłeś coś, o czym większość ludzi może tylko marzyć. Bo za tym stoi wiele tygodni treningu, samozaparcia i ogromnej motywacji. I choć masz świadomość, że tytuł “maratończyk” w jego wypadku i w twoim wypadku znaczy zupełnie coś innego, to przecież jednak coś znaczy.

Kiedy wczoraj spotkałem się ponownie z Jerzym Skarżyńskim, którego cenne rady dotyczące biegania bardzo mi pomogły wcześniej, nie mogliśmy oczywiście nie rozmawiać o bieganiu.  Choć nie tyle o technice, ile o pasji, o uczeniu innych i inspirowaniu. O tym, co się dzieje w trakcie biegu: o biegnącej głowie, która jest o wiele ważniejsza niż nogi, o rozsądku i długim planowaniu. Może dlatego św. Paweł, dzisiejszy patron, chętnie porównywał pracę wewnętrzną z biegiem i zawodami?

Jerzy już dawno przestał być zawodnikiem. Ale nie przestał być biegaczem i nauczycielem. Ciągle aktywny, ciągle obecny na różnych trasach biegowych i ciągle startujący w zawodach. Ostatnio w nocnym półmaratonie we Wrocławiu. I choć teraz bardziej walczy w zawodach dla weteranów, to przecież… ciągle walczy, czyli po prostu – biega.

xj

Skarżyński2015

Ścieżki biegowe

April 14, 2015 10:47 am

Doświadczeni mówią, że łatwiej jest odzyskać formę, niż ją wypracować. Trzymam się tego dzielnie, wróciwszy do treningów po przeszło rocznej przerwie. Trening do maratonu jest długi i choć sprawia dużo radości, trzeba jednak swoje każdego tygodnia wybiegać. Jeśli się jest co tydzień w innym miejscu, a brakuje wyznaczonego terminu startu, zdecydowanie trudniej jest się zabrać do biegania.

Tym razem udało się wcisnąć maraton w upakowany po brzegi kalendarz (maratony są zwykle w weekendy, a te z kolei są idealnym terminem na Programy). Jedyna wolna sobota zbiega się akurat z biegiem, w którym już dwa razy startowałem i który zyskał sobie tajemniczą nazwę znaną tylko wybranym: „maraton Borka Young”.

Normalne przygotowanie do maratonu zajmuje 27 tygodni, ale ponieważ to nie jest mój pierwszy taki bieg, lecz szósty, powinno wystarczyć 20 tygodni, które zostało do 5 września. Na koniec maja będzie okazja jeszcze wystartować w biegu na 20 km, co dodatkowo mobilizuje.

Pod względem tras biegowych Amerykanie biją nas na głowę. Na przykład miejsce, gdzie zacząłem treningi: malutkie osiedle domków pod Omaha (w skali USA, więc nie takie całkiem malutkie) ma swoją własną trasę opasującą wszystkie domy – pętla 3 km. Bezpieczna, szeroka, równa i choć betonowa, to dobrze się po niej biegnie.

Moja podstawowa w tych dniach trasa przebiega wzdłuż potoku i wiedzie aż do rzeki Missouri – 30 km. A to tylko w stronę rzeki, bo jeszcze można pobiec w stronę przeciwną.

Biegniesz sobie spokojnie, mijasz innych biegaczy, czasem przejedzie rowerzysta, a przed tobą pięknie wijąca się trasa wśród pól, placów zabaw, niedaleko domów mieszkalnych, ale bezpiecznie odgrodzona. Biegam spokojnie, kontrolując mocniej swój sposób poruszania się i oddychania. Teraz pierwszeństwo ma wypracowywanie dobrej techniki biegowej. Potem przyjdzie czas na pracę nad wytrzymałością, siłą biegową i prędkością. Jest coś niezwykle kojącego w spokojnym biegu na kilka kilometrów – jest czas na relaks i refleksję, pozostawienie wszystkiego za sobą, nabranie dystansu, przewietrzenie płuc, dotlenienie organizmu (mózgu!!!) i doładowanie poziomu optymizmu. Postawiony duży cel, porozbijany na mniejsze i całkiem drobne, już nie przeraża swoim dystansem, bo przecież 42 km pobiegnie się tylko raz, a w tym czasie uzbiera się tego przeszło 10 razy tyle. Podobnie i w życiu – każdego dnia mamy okazję do ćwiczenia się w różnych malutkich sprawnościach, które razem z nami rosną i stają się potem wielkimi. Opanowanie ich od razu jest prawie niemożliwe – jak przebiegnięcie maratonu bez żadnego treningu – ale po tygodniach i miesiącach pracy przynosi dużo radości i staje się całkiem realne do zrealizowania.

Załączam troszkę zdjęć z trasy, żeby sprowokować Was do ruszenia się z domu. Każde miasto ma swoje miejsca, gdzie można się ruszyć. Trzeba tylko chcieć. 🙂

Do zobaczenia na biegowych trasach. I we wrześniu w Świnoujściu.

Zawsze z pamięcią o Was

Fr. Jay

Mam nadzieję, że Borek Young pobiegnie z nami. W końcu to maraton jego imienia.

 

IMG_4780

IMG_4778

IMG_4782

IMG_4781

Z pośpiechem

April 6, 2015 5:00 am

Ten pośpiech pojawia się w Nowym Testamencie szczególnie wtedy, gdy chodzi o Dobrą Nowinę o Panu Jezusie. Najpierw poszli z pośpiechem pasterze, gdy dowiedzieli się od Anioła o narodzeniu Pana Jezusa, dzisiaj niewiasty dowiadują się od Anioła, że zmartwychwstał, że już Go tu nie ma, i że Dobrą Nowinę trzeba przekazać dalej, Jego uczniom. “One pośpiesznie oddaliły się od grobu..”

My nie lubimy pośpiechu, a jedyne wskazanie w naszej tradycji – to pośpiech w łapaniu… pewnych małych stworzonek. Ale tu chodzi o coś więcej niż śpieszenie się, w czasie którego tracimy z oczu inne rzeczy ważne. Tu chodzi o to, żeby zgubić z oczu siebie, żeby zaryzykować całe swoje życie i całą swoją reputację, by głosić nowinę, która wstrząsa całym światem, a której świat usłyszeć nie chce: że ON zmartwychwstał, że śmierć została pokonana, że nie ma już ciemności i mroków, które nie zostałyby rozproszone przez Jego światło; że grzech, zostaje zmazany, a moje bolesne rany i odrzucenie – stają się w Nim chwalebne.

Stajemy się nowym stworzeniem, bo On przyszedł wszystko uczynić nowym. Jest tyle miejsc, gdzie tę wiadomość trzeba zanieść. I to szybko, z pośpiechem. Bo tam ktoś na nią czeka.

Z modlitwą najserdeczniejszą

Ks. Jarosław

 

Powrót do biegania

March 12, 2014 5:00 am

Po miesięcznej przerwie wróciłem dziś do biegania. Na szczęście słońce sobie przypomniało o Omaha i zagospodarowało całe niebo. Trudno byłoby pozostać niewdzięcznym i nie wyjść na powietrze. A skoro już można wyjść, to najlepiej dorównując słońcu entuzjazmem. Go big or go home*, mówią tutaj. Bieganie jest dla mnie bardziej “big” niż zwykły spacer, więc nie było wyjścia. No i minął już miesiąc od ostatniej biegowej aktywności. Sprowokowanych pogodą okazało się być więcej. Także takich, dla których wyzwaniem jest już sam spacer. Byli biegacze, spacerowicze, rowerzyści, psy z właścicielami i cała rodzina dzikich gęsi i kaczek, które nie tylko spacerowały po zamarzniętym jeziorku, ale też i wyszły na nasze tereny biegowe. Miejscami było gęsto od towarzystwa. A najfajniejsze w tym wszystkim było to, że kogo byś nie mijał, otrzymujesz uśmiech jako pozdrowienie. I to porozumiewawcze spojrzenie biegaczy: “to jest to, keep running”.

Jak dobrze było dziś ruszyć się z domu. Dookoła wszystko jeszcze zimowe, ale słońce już bierze teren w swoje posiadanie. A serdeczny uśmiech mijanych nieznajomych przypomina, że On stworzył ten świat z miłości do nas i ciągle chce nam o tym mówić.

z już cieplejszej Nebraski

Fr. Jay

* Albo robisz coś porządnie, albo nie rób wcale

Mordor

February 21, 2014 9:30 pm

Mroczna kraina Saurona z słynnym szczytem Mount Doom. Miejsce, gdzie musi dotrzeć Frodo, żeby pozbyć się pierścienia. Kraina orków, pozbawiona życia, wulkaniczna, wroga. To w filmie Petera Jacksona. W naturze to czwarty w historii świata park narodowy Tongariro. Kraina wulkanów, która ciągle jest żywa. Mount Dum to Mount Ngauruhoe, wulkan, który w 1975 pokazał co potrafii. Do dziś czynny. Wysokość 2287. Do wspinaczki 1200 m.

Choć już miałem za sobą zdobycie szczytu Tongariro, 900 metrów wspinaczki plus cały Tongariro Alpine Crossing – w sumie 21 km (w pierwszy dzień wyprawy do Mordoru), zdobycie Mount Ruapehu i jego najwyższy wierzchołek, który się nazywa Tahurangi (2797 m n.p.m. – samej wspinaczki także 1200 metrów (drugi dzień), trudno było ominąć okazję i nie zdobyć także i tego szczytu.

Jacek, mój szkolny kolega, od 25 lat mieszkaniec Nowej Zelandii, wielki miłośnik tych gór i z racji wykształcenia (geomorfolog) idealny przewodnik po tych wulkanicznych terenach, wiedząc, że jestem fanem Tolkiena, lojalnie uprzedzał, że wspinaczka na tę górę to koszmar. W jedną i drugą stronę. Ale… to jest TA góra z Tolkiena. Trudno było ją zignorować. Tym bardziej, że już tu jestem. Pobudka o 5.30 żeby być jak najwcześniej na szlaku. Dwie godziny, żeby dojść do podnóża góry. I już jej widok sprawił, że pomysł wyglądał na szalony.

Wydawało się, że ta wspinaczka nigdy się nie skończy, że ta góra nie ma końca, że trzeba się pogodzić z realiami i odpuścić. I wtedy mówiłem sobie to samo, co na ostatnich kilometrach maratonów: jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. To był przecież trzeci dzień intensywnego wspinania – dla kogoś, kto nigdy większego kontaktu z górami nie miał (raz całe Bieszczady i Giewont). Myślałem o Tolkienie, o Frodo i jego kompanie, o brzemieniu, który niósł i pragnieniu, żeby się męka wreszcie skończyła. I potem przychodzi ten moment, kiedy góra się wreszcie kończy. Jest szczyt. Choćby tak wąski, że aby się minąć, trzeba to robić bardzo ostrożnie, bo mało miejsca. I ta radość, że się ostatecznie pokonało własną słabość, że się dało radę. I choć jest świadomość, że jeszcze jest droga w dół do pokonania, to z tej perspektywy jest o wiele znośniejsza.

Wczoraj już znowu w Auckland. Dziś rano zaczyna się Ja + Ty = My. Do zdobycia 6 szczytów życia małżeńskiego. Każdy jest piękny i z dołu i każdy wymaga trudu, jeśli się chce na niego wspiąć. Gdy się samemu walczy łatwiej zrozumieć walkę innych. I odnieść z szacunkiem do każdego kroku w stronę szczytu.

Tradycyjnie proszę o wsparcie modlitewne.

Fr. Jay