Wiara rodzi się tedy z tego, co się usłyszało, a słyszy się dzięki słowu Chrystusa (Rz 10, 17).
Te słowa św. Pawła, napisane po wniebowstąpieniu Jezusa, niejako dopełniają dzisiejszą liturgię słowa. W obu czytaniach podkreślona jest rola wzroku: “patrzyłem, widziałem, ujrzałem, patrzcie, widzicie, ujrzycie”. Po swoim zmartwychwstaniu Pan Jezus ukazywał się uczniom, a św. Tomasz musiał Go zobaczyć, by uwierzyć. “Błogosławieni, którzy choć nie widzieli, to jednak uwierzyli (J 20, 29).
Znaki czasu przybliżają mnie do Jezusa. Dla każdego z nas przybliża się czas ostateczny, czas “zdania sprawy z włodarstwa swego” i zobaczenia Go “twarzą w twarz”. Czy łatwiej jest uwierzyć słuchowcom, czy wzrokowcom? 😉 Myślę sobie, że chyba najłatwiej tym, którzy kochają i są kochani. Wiara prowadzi mnie do zbawienia. Bo przecież “ten którego kochają zostanie zbawiony” (x.JT).
Andrzej O.
Memento mori
November 20, 2015 5:10 am
W listopadzie Kościół w szczególny sposób modli się za zmarłych. A i w ostatnich tygodniach roku liturgicznego kieruje myśli swoich wiernych ku rzeczom ostatecznym. Sam sobie stawiam pytanie – czy jestem gotowy na spotkanie z Panem…? Czy ta gotowość jest we mnie stale – w myślach, w sercu, w sumieniu, w działaniach, w modlitwie? Czy jestem świadkiem Jezusa, czy On przyzna się do mnie przed Ojcem (Mt 10,32)? Przecież jest we mnie – myślę, że w każdym z nas – nie tylko lęk przed samym momentem śmierci, ale również przed jej okolicznościami. Choroba i śmierć ks. Darka pogłębia jeszcze to pytanie – ale jednocześnie uspokaja i umacnia…
Zamiast śmierci racz z uśmiechem przyjąć Panie
pod Twe stopy życie moje jak różaniec (x.J.Twardowski)
Andrzej O.
Goooooool!
September 8, 2015 11:49 am
Warszawa, Stadion Narodowy. Mecz eliminacyjny do mistrzostw Europy w Piłce nożnej 2016: Polska – Gibraltar. Godz. 20:45. Warszawa stoi korkami. Od godziny jesteśmy w drodze, żeby zdążyć na czas, ale wszystkie, najbardziej optymalne opcje trasy pokazują, że i tak wszędzie korek. Zdążyliśmy na hymn. Miejsce mam zacne, bo trybuna czerwona, sektor V3L, rząd 5 a miejsce 141. Czyli z widokiem na środek boiska i tylko 5 rzędów od murawy. Idealne. Najlepsze, jakie kiedykolwiek zająłem na Stadionie Narodowym. Może dlatego, że pierwszy raz na tym stadionie.
O zaproszenie zatroszczył się serdeczny Przyjaciel, który jest na wszystkich meczach naszej Reprezentacji. Szczęśliwie zaprosił na mecz, który sprawiał tylko radość. Bramki od pierwszych minut, akcja cały czas na połowie przeciwników i ładna gra.
Ostatni raz byłem na meczu w Lincoln. Ale tam nie grali nasi. Dobrze jest sobie przypomnieć emocje związane z walką. Oczywiście łatwiej być obserwatorem niż graczem, ale doping ze strony kibiców, fala i oklaski robią wrażenie. Przypominają się emocje ze startów w maratonach. Inny rodzaj sportu. Stadion czeka najczęściej na końcu i tylko na kilkaset ostatnich metrów. Ale jak się na niego wpada i słyszy się te oklaski i widzi się metę, to choć ostatnie kilometry były walką do upadłego, żeby tylko dotrwać do końca i nie poddać się, to wtedy wszystko mija, wraca radość i satysfakcja jest niesamowita.
Wspaniale jest oglądać mecz, kiedy nasi tak wspaniale wygrywają. Ale też i wielką radość sprawiła mi bramka Gibraltaru. Już w ostatnich minutach meczu, ale była konieczna, żeby pokazać, że walczy się do końca. I że każdy może przegrać, ale ważne jest, żeby nie dać sobie odebrać woli walki. Widziałem, jak ciężko było opanować emocje bramkarzowi, który stracił dwie bramki w odstępie zaledwie dwóch minut. Ale walczyli do końca. Mój najtrudniejszy maraton, kiedy już wydawało mi się, że nie dam rady dobiec do końca i kiedy musiałem walczyć przez ostatnie kilometry, żeby dalej biec (organizm wołał o odpoczynek, a żar lał się z nieba i od asfaltu), przyniósł jednocześnie najwięcej satysfakcji, że się udało go ukończyć, że nie dało się pokusie odpuszczenia.
Cieszę się więc naszymi ośmioma bramkami. I cieszę się bardzo jedną Gibraltaru. Bo wiem, jak jest ważna. Walczyliśmy do końca. Przegraliśmy mecz, ale nie siebie. A to jest czasem ważniejsze niż eliminacje do mistrzostw. Gdzieś tam na końcu zostaje szacunek do siebie. Za walkę do końca.
ks. Jarosław
Iść za Nim
August 7, 2015 7:30 am
Jak to jest iść za Jezusem? Każdy z nas na swoje własne przeżycia i doświadczenia z tym związane. Zastanawiam się nad tym po usłyszeniu pierwszego zdania z dzisiejszej Ewangelii: “Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech zaprze się samego siebie, niech weźmie krzyż swój na ramiona i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24).
Czy małżeństwo zatem jest krzyżem i zapieraniem się siebie? Malżeństwo i krzyż – to tylko pozorna sprzeczność. Dla mnie, chrześcijanina, krzyż to znak zwycięstwa; a krzyż Chrystusa – to powód do chluby, jak pisze św. Paweł (Ga 6, 14).
Często słyszę, że każdy ma własną życiową drogę, że nie ma przypadkowych spotkań, że każdy z nas na własny krzyż, na swoją miarę… Tylko miłość pozwala mi przekraczać samego siebie – moje niedostatki i ograniczenia, niechęci i uprzedzenia. Mimo upałów – być jeszcze bardziej gorącym…
Bo przecież kluczem do wszystkiego jest moja wolność – o tym dziś także slyszę: “jeśli ktoś CHCE iść za Mną”… Na zakończenie tradycyjna już prośba o modlitwę w intencji trwającego programu w Craig Lodge; także za x.Darka z Łomianek…
Andrzej O.
Nowa droga życia
July 10, 2015 5:00 am
Wczoraj Basia napisała za L.R.Knost: “znajdź czas, aby radować się Twoim dzieckiem, a znajdziesz się bliżej serca Ojca, niż możesz sobie wyobrazić”.
Dla mnie, dla naszej rodziny wczorajszy dzień był istotnie wyjątkowy i pełen radości. Otóż nasz Pierworodny dostał się na wymarzone studia 🙂 Wysiłek kilkunastoletniej edukacji, uwieńczony maturą staje się fundamentem, początkiem nowego życiowego etapu, nowej drogi życiowej. Choć nasz Syn dokonywał już w swoim nastoletnim życiu wyborów, to dopiero wybór kierunku studiów oraz pomyślne przejście rekrutacji wydaje się być poważnym, “życiowym” wyborem, zakończonym spektakularnym skutkiem. Aktem wolnej woli, podjętym odpowiedzialnie, na miarę wiedzy o sobie, o swoich możliwościach, chęciach, marzeniach.
Lekarz, ktory zajmował się Żoną i Synem pod jej sercem powiedział, że o sukcesie ciąży można mówić, gdy dziecko przyniesie piątkę z matematyki na maturze 😉 To dyskusyjna opinia, ale coś w tym jest. W czasie ostatniego roku szkolnego doświadczałem i lęku, i dumy; niepokoju w oczekiwaniu na rezultaty, ale i przedziwnej pewności, przekonania o sukcesie. Wczorajsza wiadomość, tak bardzo radosna, w niesamowity, niewyobrażalny wcześniej sposob rzeczywiście przybliża do serca Ojca. Tyle jest wdzięczności dla Niego, dla Jego dobroci, łaskawości, podziękowania dla tych, którzy dzięki Niemu znaleźli się w bliskości ze wsparciem, pomocą, dobrym słowem, modlitwą… Wszystkich chce się uściskać, ucałować, podziękować, w jakikolwiek sposob odpłacić.
I jeszcze jedno – dziś mija rocznica mojego dyplomu magisterskiego, rozpoczęcia przeze mnie nowego etapu drogi zawodowej. Nowe drogi życia rozpoczynające się w lipcu, miesiącu wakacyjnym, gorącym, często z “dynamiczną” pogodą, prowadzą radośnie nas do Ojca przez Rodzinę, Przyjaciół, przez życie…
Andrzej O.
Między nami maratończykami
June 29, 2015 10:23 am
Świat biegaczy to świat ludzi, którzy każdego dnia walczą ze sobą. Nie – między sobą, ale – ze sobą samym o siebie. Gdy spotykasz człowieka, który przebiegł maraton w 2 godziny 11 minut – to wiesz, że zrobił coś, o czym ty nawet nie możesz marzyć. Ale jednocześnie ten maratończyk patrzy także na ciebie z szacunkiem, bo też przebiegłeś maraton, czyli zrobiłeś coś, o czym większość ludzi może tylko marzyć. Bo za tym stoi wiele tygodni treningu, samozaparcia i ogromnej motywacji. I choć masz świadomość, że tytuł “maratończyk” w jego wypadku i w twoim wypadku znaczy zupełnie coś innego, to przecież jednak coś znaczy.
Kiedy wczoraj spotkałem się ponownie z Jerzym Skarżyńskim, którego cenne rady dotyczące biegania bardzo mi pomogły wcześniej, nie mogliśmy oczywiście nie rozmawiać o bieganiu. Choć nie tyle o technice, ile o pasji, o uczeniu innych i inspirowaniu. O tym, co się dzieje w trakcie biegu: o biegnącej głowie, która jest o wiele ważniejsza niż nogi, o rozsądku i długim planowaniu. Może dlatego św. Paweł, dzisiejszy patron, chętnie porównywał pracę wewnętrzną z biegiem i zawodami?
Jerzy już dawno przestał być zawodnikiem. Ale nie przestał być biegaczem i nauczycielem. Ciągle aktywny, ciągle obecny na różnych trasach biegowych i ciągle startujący w zawodach. Ostatnio w nocnym półmaratonie we Wrocławiu. I choć teraz bardziej walczy w zawodach dla weteranów, to przecież… ciągle walczy, czyli po prostu – biega.
xj
Ścieżki biegowe
April 14, 2015 10:47 am
Doświadczeni mówią, że łatwiej jest odzyskać formę, niż ją wypracować. Trzymam się tego dzielnie, wróciwszy do treningów po przeszło rocznej przerwie. Trening do maratonu jest długi i choć sprawia dużo radości, trzeba jednak swoje każdego tygodnia wybiegać. Jeśli się jest co tydzień w innym miejscu, a brakuje wyznaczonego terminu startu, zdecydowanie trudniej jest się zabrać do biegania.
Tym razem udało się wcisnąć maraton w upakowany po brzegi kalendarz (maratony są zwykle w weekendy, a te z kolei są idealnym terminem na Programy). Jedyna wolna sobota zbiega się akurat z biegiem, w którym już dwa razy startowałem i który zyskał sobie tajemniczą nazwę znaną tylko wybranym: „maraton Borka Young”.
Normalne przygotowanie do maratonu zajmuje 27 tygodni, ale ponieważ to nie jest mój pierwszy taki bieg, lecz szósty, powinno wystarczyć 20 tygodni, które zostało do 5 września. Na koniec maja będzie okazja jeszcze wystartować w biegu na 20 km, co dodatkowo mobilizuje.
Pod względem tras biegowych Amerykanie biją nas na głowę. Na przykład miejsce, gdzie zacząłem treningi: malutkie osiedle domków pod Omaha (w skali USA, więc nie takie całkiem malutkie) ma swoją własną trasę opasującą wszystkie domy – pętla 3 km. Bezpieczna, szeroka, równa i choć betonowa, to dobrze się po niej biegnie.
Moja podstawowa w tych dniach trasa przebiega wzdłuż potoku i wiedzie aż do rzeki Missouri – 30 km. A to tylko w stronę rzeki, bo jeszcze można pobiec w stronę przeciwną.
Biegniesz sobie spokojnie, mijasz innych biegaczy, czasem przejedzie rowerzysta, a przed tobą pięknie wijąca się trasa wśród pól, placów zabaw, niedaleko domów mieszkalnych, ale bezpiecznie odgrodzona. Biegam spokojnie, kontrolując mocniej swój sposób poruszania się i oddychania. Teraz pierwszeństwo ma wypracowywanie dobrej techniki biegowej. Potem przyjdzie czas na pracę nad wytrzymałością, siłą biegową i prędkością. Jest coś niezwykle kojącego w spokojnym biegu na kilka kilometrów – jest czas na relaks i refleksję, pozostawienie wszystkiego za sobą, nabranie dystansu, przewietrzenie płuc, dotlenienie organizmu (mózgu!!!) i doładowanie poziomu optymizmu. Postawiony duży cel, porozbijany na mniejsze i całkiem drobne, już nie przeraża swoim dystansem, bo przecież 42 km pobiegnie się tylko raz, a w tym czasie uzbiera się tego przeszło 10 razy tyle. Podobnie i w życiu – każdego dnia mamy okazję do ćwiczenia się w różnych malutkich sprawnościach, które razem z nami rosną i stają się potem wielkimi. Opanowanie ich od razu jest prawie niemożliwe – jak przebiegnięcie maratonu bez żadnego treningu – ale po tygodniach i miesiącach pracy przynosi dużo radości i staje się całkiem realne do zrealizowania.
Załączam troszkę zdjęć z trasy, żeby sprowokować Was do ruszenia się z domu. Każde miasto ma swoje miejsca, gdzie można się ruszyć. Trzeba tylko chcieć. 🙂
Do zobaczenia na biegowych trasach. I we wrześniu w Świnoujściu.
Zawsze z pamięcią o Was
Fr. Jay
Mam nadzieję, że Borek Young pobiegnie z nami. W końcu to maraton jego imienia.
Z pośpiechem
April 6, 2015 5:00 am
Ten pośpiech pojawia się w Nowym Testamencie szczególnie wtedy, gdy chodzi o Dobrą Nowinę o Panu Jezusie. Najpierw poszli z pośpiechem pasterze, gdy dowiedzieli się od Anioła o narodzeniu Pana Jezusa, dzisiaj niewiasty dowiadują się od Anioła, że zmartwychwstał, że już Go tu nie ma, i że Dobrą Nowinę trzeba przekazać dalej, Jego uczniom. “One pośpiesznie oddaliły się od grobu..”
My nie lubimy pośpiechu, a jedyne wskazanie w naszej tradycji – to pośpiech w łapaniu… pewnych małych stworzonek. Ale tu chodzi o coś więcej niż śpieszenie się, w czasie którego tracimy z oczu inne rzeczy ważne. Tu chodzi o to, żeby zgubić z oczu siebie, żeby zaryzykować całe swoje życie i całą swoją reputację, by głosić nowinę, która wstrząsa całym światem, a której świat usłyszeć nie chce: że ON zmartwychwstał, że śmierć została pokonana, że nie ma już ciemności i mroków, które nie zostałyby rozproszone przez Jego światło; że grzech, zostaje zmazany, a moje bolesne rany i odrzucenie – stają się w Nim chwalebne.
Stajemy się nowym stworzeniem, bo On przyszedł wszystko uczynić nowym. Jest tyle miejsc, gdzie tę wiadomość trzeba zanieść. I to szybko, z pośpiechem. Bo tam ktoś na nią czeka.
Z modlitwą najserdeczniejszą
Ks. Jarosław
Powrót do biegania
March 12, 2014 5:00 am
Po miesięcznej przerwie wróciłem dziś do biegania. Na szczęście słońce sobie przypomniało o Omaha i zagospodarowało całe niebo. Trudno byłoby pozostać niewdzięcznym i nie wyjść na powietrze. A skoro już można wyjść, to najlepiej dorównując słońcu entuzjazmem. Go big or go home*, mówią tutaj. Bieganie jest dla mnie bardziej “big” niż zwykły spacer, więc nie było wyjścia. No i minął już miesiąc od ostatniej biegowej aktywności. Sprowokowanych pogodą okazało się być więcej. Także takich, dla których wyzwaniem jest już sam spacer. Byli biegacze, spacerowicze, rowerzyści, psy z właścicielami i cała rodzina dzikich gęsi i kaczek, które nie tylko spacerowały po zamarzniętym jeziorku, ale też i wyszły na nasze tereny biegowe. Miejscami było gęsto od towarzystwa. A najfajniejsze w tym wszystkim było to, że kogo byś nie mijał, otrzymujesz uśmiech jako pozdrowienie. I to porozumiewawcze spojrzenie biegaczy: “to jest to, keep running”.
Jak dobrze było dziś ruszyć się z domu. Dookoła wszystko jeszcze zimowe, ale słońce już bierze teren w swoje posiadanie. A serdeczny uśmiech mijanych nieznajomych przypomina, że On stworzył ten świat z miłości do nas i ciągle chce nam o tym mówić.
z już cieplejszej Nebraski
Fr. Jay
* Albo robisz coś porządnie, albo nie rób wcale
Mordor
February 21, 2014 9:30 pm
Mroczna kraina Saurona z słynnym szczytem Mount Doom. Miejsce, gdzie musi dotrzeć Frodo, żeby pozbyć się pierścienia. Kraina orków, pozbawiona życia, wulkaniczna, wroga. To w filmie Petera Jacksona. W naturze to czwarty w historii świata park narodowy Tongariro. Kraina wulkanów, która ciągle jest żywa. Mount Dum to Mount Ngauruhoe, wulkan, który w 1975 pokazał co potrafii. Do dziś czynny. Wysokość 2287. Do wspinaczki 1200 m.
Choć już miałem za sobą zdobycie szczytu Tongariro, 900 metrów wspinaczki plus cały Tongariro Alpine Crossing – w sumie 21 km (w pierwszy dzień wyprawy do Mordoru), zdobycie Mount Ruapehu i jego najwyższy wierzchołek, który się nazywa Tahurangi (2797 m n.p.m. – samej wspinaczki także 1200 metrów (drugi dzień), trudno było ominąć okazję i nie zdobyć także i tego szczytu.
Jacek, mój szkolny kolega, od 25 lat mieszkaniec Nowej Zelandii, wielki miłośnik tych gór i z racji wykształcenia (geomorfolog) idealny przewodnik po tych wulkanicznych terenach, wiedząc, że jestem fanem Tolkiena, lojalnie uprzedzał, że wspinaczka na tę górę to koszmar. W jedną i drugą stronę. Ale… to jest TA góra z Tolkiena. Trudno było ją zignorować. Tym bardziej, że już tu jestem. Pobudka o 5.30 żeby być jak najwcześniej na szlaku. Dwie godziny, żeby dojść do podnóża góry. I już jej widok sprawił, że pomysł wyglądał na szalony.
Wydawało się, że ta wspinaczka nigdy się nie skończy, że ta góra nie ma końca, że trzeba się pogodzić z realiami i odpuścić. I wtedy mówiłem sobie to samo, co na ostatnich kilometrach maratonów: jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. To był przecież trzeci dzień intensywnego wspinania – dla kogoś, kto nigdy większego kontaktu z górami nie miał (raz całe Bieszczady i Giewont). Myślałem o Tolkienie, o Frodo i jego kompanie, o brzemieniu, który niósł i pragnieniu, żeby się męka wreszcie skończyła. I potem przychodzi ten moment, kiedy góra się wreszcie kończy. Jest szczyt. Choćby tak wąski, że aby się minąć, trzeba to robić bardzo ostrożnie, bo mało miejsca. I ta radość, że się ostatecznie pokonało własną słabość, że się dało radę. I choć jest świadomość, że jeszcze jest droga w dół do pokonania, to z tej perspektywy jest o wiele znośniejsza.
Wczoraj już znowu w Auckland. Dziś rano zaczyna się Ja + Ty = My. Do zdobycia 6 szczytów życia małżeńskiego. Każdy jest piękny i z dołu i każdy wymaga trudu, jeśli się chce na niego wspiąć. Gdy się samemu walczy łatwiej zrozumieć walkę innych. I odnieść z szacunkiem do każdego kroku w stronę szczytu.