Po raz pierwszy zwróciłem uwagę, gdy lądowaliśmy na wielkość tego miasta. Zwykle, gdy się nadlatuje nad miasto, widzi się, kiedy ono się zaczyna, choć lotnisko jest zwykle gdzieś blisko, ale jakby poza miastem.
Tu lotnisko jest w samym mieście, bo całe jest otoczone domami. Wygląda tak, jakby lotnisko wydarło kawałek przestrzeni do zamieszkania i porozpychało się, żeby znaleźć trochę miejsca dla siebie. Przy samym parkingu lotniskowym już są domy, gdzie toczy się normalne życie. Dojazd do tymczasowego domu trwa sporo czasu, bo ogromny ruch.
Pierwsze chwile spędzam u rodziny Beatriz i Pepe wraz z ich dziećmi Marią Beatriz i Jose Maria. W swoim maleńkim, ale przytulnym domku z mikroskopijnym ogródkiem wygospodarowali jeden pokój, bym mógł u nich się zatrzymać zanim się zwolni miejsce u ks. biskupa Carlosa, dzięki którego zaproszeniu się tu znalazłem.
Jedyną osobą, która się do mnie odzywa po angielsku jest Beatriz. Reszta stosuje na mnie zasadę, że im szybciej się przestawię na nowy język, tym krócej będę cierpieć. Mówią więc do mnie po hiszpańsku.
Niedzielę zaczęliśmy od wizyty u Matki Bożej z Guadalupe, gdzie mogłem odprawić Mszę św. w Bazylice, przy ołtarzu, który znajduje się na chórze, ale na wprost ołtarza głównego i Matki Bożej. Znowu zdumiewa ilość ludzi, którzy tu przybywają na modlitwę. Bazylika pęka w szwach w czasie Mszy św.
Na zewnątrz modlą się różne grupy. W pozostałych kościołach na terenie sanktuarium także pełno. Dziś dodatkowo pielgrzymka kierowców ciężarówek. Niesamowity widok: ciężarówki przybrane kwiatami, wizerunkami Matki Bożej, a na pakach całe rodziny, których widać tylko głowy. Tak widzę całą kolumnę, gdy przyjeżdżamy do Bazyliki i potem, po naszej Mszy św. Jest oczywiście i czas na Mszę św., już prawie cała po hiszpańsku (kazanie po angielsku oczywiście i Modlitwa Eucharystyczna) i na długie dziękczynienie tuż przy obrazie i potem jeszcze w miejscu, gdzie modlą się pielgrzymi.
Powoli się przestawiam na trochę spokojniejszy tryb życia, gdzie dość ma dzień biedy swojej i planowanie nie jest tak szczegółowe jak w Stanach, że już nie wspomnę o domowej aktywności, gdzie wszystko się wie z wyprzedzeniem blisko rocznym, a już na pewno z miesięcznym, a dzień ma swoje stałe punkty. Niewiele jeszcze więc wiem, z tego, co mnie dokładnie czeka. Ale mam gdzie mieszkać i mam biurko.
Co się będzie dalej działo? Zobaczymy.
Mañana. Cokolwiek to oznacza. 🙂