Dogonić marzenia

March 2, 2017 5:00 am

W pogoni za marzeniami ludzie robią różne rzeczy – niektórzy sprzedają domy, firmy, rzucają wszystko i jadą na niezamieszkałe wyspy. Inni odkładają co miesiąc, żeby wreszcie sobie kupić coś z Apple’a; jeszcze inni marzenia chowają do szuflady.

Najniebezpieczniejsze marzenia to takie, które chcemy spełniać poprzez innych, przede wszystkim przez dzieci – dlatego bardzo często niestety zdarza się, że to rodzice wybierają swoim dzieciom studia, urządzają mieszkania, wybijają im też z głowy rzucanie piłką, bo przecież wszyscy wiedzą, że jedyny słuszny sposób na piłkę to kopanie i wychowanie na podwórku kolejnego Lewandowskiego czy Messiego. Ciekawe, ilu następnych Jordanów tak zmarnowaliśmy…

Podobnie zresztą działamy w odniesieniu do swoich żon/mężów. Znam małżeństwa, które dzielą swoje pasje – podróże, planszówki, fotografię, narty… I znam tyle samo, gdzie jedna strona ma pasję i chce, by druga strona tę pasję dzieliła, bo „na pewno w końcu jej/jemu się to spodoba; musi to tylko poczuć”. A przecież wcale poczuć nie musi.

Szanujmy siebie, swoje marzenia, marzenia innych, swoją odmienność. Życie jest zbyt krótkie, by gonić za tymi marzeniami, które mogą się okazać koszmarem dla innych.

Łukasz

 

 

Wielki Post – czas obfitości życia

March 1, 2017 8:14 am

Niedawno zrobiliśmy postanowienia noworoczne, a tu już nas gonią nowe? Czy Wielki Post i jego rozpoczęcie w Środę Popielcową kojarzą nam się tylko z tym? No może jeszcze też i z umartwieniami i Drogą Krzyżową. Generalnie więc czeka nas trud.

A przecież ten trudny czas czterdziestodniowej pokuty tak naprawdę ma na celu tylko i wyłącznie nasze szczęście i to nie widziane krótkoterminowo, w perspektywie wydarzeń tuż przed nami (Wielkanoc), ale w skali całego życia (czyli wieczności).  W Wielkim Poście mamy na nowo się zastanowić nad celem naszego życia.

To trochę tak, jakby traktowało się samochód jako wyłącznie narzędzie, które zawozi nas do pracy i z powrotem, zapominając, że jeszcze wybierzemy się nim w niedzielę do kościoła, pojedziemy odwiedzić przyjaciół i pomożemy sąsiadowi przewieźć rzeczy do jego rodziców. Wielki Post ma dużo większe znaczenie, niż tylko umartwianie się i pozbawianie drobnych przyjemności. To czas na uświadomienie sobie, do czego tak naprawdę zostaliśmy powołani i do powrotu do pełni swojej tożsamości.

W swoim znakomitym wpisie Gosia proponowała ograniczenie władzy smartfonów nad naszymi relacjami, dziś ja podobnie proponuję, żeby w tym Wielkim Poście postawić bardziej na troskę o siebie nawzajem i pielęgnowanie naszych relacji. Kilka czekolad mniej w niczym nie zastąpi kilku minut wspólnego spaceru czy czasu na rozmowę.

Wielki Post – to czas na przejęcie się ceną naszego zbawienia, którą poniósł Pan Jezus po to, byśmy życie mieli i to mieli je w obfitości. I o taką obfitość życia warto się zatroszczyć w tym czasie. 🙂 Więc nie musi być smutno i nieszczęśliwie, a wręcz przeciwnie – blisko Niego, z troską o najbliższych, w uczynkach miłosiernych dla duszy i ciała, z modlitwą o dobre relacje, z jałmużną czasu dla tych, których kocham, ale zaniedbuję, i postem od siebie i swoich “ja uważam… ja czuję i ja…, ja…, ja…” przeżywanych na różne sposoby.

Z darem modlitwy i błogosławieństwem na cały Wielki Post

ks. Jarosław
Sent from my iPad

Ucieczka z domu… do domu naszego wnętrza

February 21, 2017 7:04 am

Będąc ojcem czwórki dzieci dobrze zdaję sobie sprawę, że rodzinne życie domowe wymaga dużo wysiłku, zmagań i wyrzeczeń. Daje dużo radości i satysfakcji, ale też przysparza smutków i trudności, które codziennie musimy pokonywać razem z żoną. Wiemy, że siły do tych codziennych zmagań możemy regenerować w naszej dobrej relacji małżeńskiej. Cieszymy się więc, że są sposoby, aby tę relację budować, rozwijać i wzmacniać.

To jest jedna strona naszego życia. Ta związana z domem rodzinnym.

Drugą, nie mniej ważną stroną naszego życia jest dom naszego wnętrza. Miejsce, gdzie każdy z nas jest po prostu sam. Miejsce, gdzie możemy spotkać się z Bogiem. Miejsce, gdzie możemy zdać sobie sprawę, co czujemy i skąd to wynika. Miejsce, gdzie odczuwamy niewyjaśniony smutek, gniew, żal, a nawet lęk. Miejsce, gdzie druga osoba może się znaleźć tylko wtedy, kiedy jej otworzymy drzwi i kiedy zechce przez nie wejść z odpowiednią delikatnością. Miejsce, gdzie powinniśmy się czuć sobą i gdzie powinno także nam być dobrze.

Coraz bardziej jestem przekonany, że obydwa te domy są równie ważne. Dbajmy o nie, spędzając w nich odpowiedni czas. Pozwólmy sobie na chwile samotności w domu naszego wnętrza, aby umocnieni wracać do naszego domu rodzinnego, gdzie będziemy ostoją dla naszych bliskich.

Robert

lustra

January 15, 2017 5:00 am

Między Świętami a Nowym Rokiem zostaliśmy poproszeni z ks. Jarkiem o udział w wywiadzie na temat “Raz się żyje”. Wśród pytań było też o to, co robić, gdy kobiecie nie wystarczają “kupki i zupki” i trudno jest poradzić sobie z nową sytuacją opieki nad dzieckiem, które właśnie się pojawiło w rodzinie, a w sercu rośnie tęsknota za realizacją pasji i marzeń. Niedługo potem znalazłam artykuł, który bardzo mnie poruszył – o psycholog, która próbując pomagać ludziom z problemami na różnych etapach ich życia (i odkrywając, że za każdym razem trzeba było zrobić coś wcześniej, zanim wystąpiły poważne kryzysy), doszła do wniosku, że będzie pomagać noworodkom. I otworzyła dom, w którym przytula się dzieci porzucone przez rodziców do momentu ich adopcji przez nową rodzinę. Dlaczego? Ponieważ brak bliskości w niemowlęctwie prowadzi do nienaprawialnych szkód w świecie wewnętrznym.

Oczywiście to ogromna dychotomia – między powrotem mamy niemowlęcia na etat, a porzuceniem dziecka. Zastanawiam się jednak, jak powiedzieć o tym, że pierwszą tożsamością mamy nie jest “specjalistka od kupek i zupek”. I że macierzyństwo nie powinno być widziane w kategoriach ograniczających (co tracę?), bo to wizja ogromnie zubażająca.

Noworodek całą wiedzę osobie przejmie z naszych własnych myśli i uczuć na jego temat, z naszego pragnienia towarzyszenia mu od pierwszych chwil lub nie. Więc nie chodzi o “kupki i zupki”, choć dbanie o potrzeby fizjologiczne także wpisuje się w obraz kochającego rodzica. Chodzi o nawiązanie relacji z człowiekiem, który całkowicie zależy od nas i ma niezwykle ograniczone możliwości komunikowania potrzeb. W przypadku noworodka i niemowlęcia – naprawdę wymaga uwagi nauczenie się jego języka, by nabrał ufności, że świat jest miejscem dobrym i  bezpiecznym, a mama go rozumie. Jeśli więc zaraz po porodzie mama zacznie nadrabiać stracony czas na “sprawy dorosłe i ważne”, dziecko – pozostanie nieważne, a w dorosłe życie wniesie pustkę i głód miłości.

Ta potrzeba miłości, relacji i towarzyszenia nie znika u dziecka, które idzie do szkoły, staje się nastolatkiem i zaczyna już testować: “czy jestem dla Ciebie ważny”. Jako rodzice znajdujemy się w trudnej roli. Mamy swoje słabsze momenty, bywamy zmęczeni, sfrustrowani, zajęci także doganianiem tego, co być może zostało z marzeń i planów, bo części z nich – już wiemy – nie udało się zrealizować. Mimo tych ograniczeń, dla naszych dzieci pozostajemy lustrami. Dzieci w nas czytają, kim są. Więc jeśli my nie mamy czasu dla nich z powodu trudności ze zorganizowaniem czy wytyczeniem priorytetów, dla dzieci jest to informacja o nich (“jestem nieważna, nieważny”), nie o nas (“nie umiem zaplanować czasu dla dzieci”, itp.).

Jesteśmy dla dzieci lustrami, w których czytają swoje własne poczucie wartości. One również, jak w lustrze, odbijają nasze strategie rozwiązywania konfliktów, radzenia sobie z emocjami, dialogu – i miłości, jaką mamy dla męża/żony.

Wychodzi ponownie na to, że wychowywanie dzieci zaczyna się od siebie i właściwie też na tym się kończy. Moja praca nad tym, jaki/jaka jestem, wystarczy, by dziecko obok mnie mogło się rozwijać. A gdy w pierwszych miesiącach macierzyństwa przyjdzie mi myśl, że to tylko “kupki i zupki”, a życie ucieka, więc trzeba wracać na etat – może to znaczy, że uciekło mi moje własne dziecko we mnie i muszę pójść go poszukać, wziąć w ramiona i przytulić.

I nie chodzi o to, by mama małych dzieci nie miała pasji i marzeń, i oddała 300% rodzinie. Nawet musi i powinna mieć strefę własnego azylu i zasilania, odskoczni od bardzo wymagającej pracy emocjami w domu. Chodzi o to, by poza rozwojem zawodowym umiała rozwinąć swoją tożsamość jako mamy, może nawet przy okazji przepracować zranienia i negatywne wzorce macierzyństwa, wyniesione z domu. Bez tego żadna ilość pracy nie wynagrodzi braku głębokich, ubogacających więzi, które są sensem tego, po co jesteśmy na tym świecie.

Małgorzata Rybak

 

 

Co to znaczy kochać?

January 11, 2017 8:23 am

(…) przypomniał mi się tekst ks. Jana Twardowskiego z “Zeszytu w kratkę”, pod tytułem zamieszczonym w tytule 🙂 Te słowa towarzyszą mi już ze czterdzieści lat i stale jestem pod wrażeniem; teraz postrzegam je również w kategorii daru i roszczeń… Oto tekst:

Koniec i bomba, nie kochał – więc trąba.

Tak przeczytała pewna dziewczynka w pamiątkowym albumie.

Co to znaczy kochać?

Pomyślała, że kochać – to tylko dawać. To znaczy troszczyć sie o kogoś, martwić się, czy ukochanego brzuch czasem nie boli, smarować komuś bułki grubo masłem, zasłonić szalikiem klosz od lampy, żeby go światło nie raziło i żeby nie mrugał w chorobie, załatwić mu tysiące spraw tak szybko, że na jednej nodze, szyć mu rękawiczkę po nocach, żeby mu nie zmarzł mały palec u lewej ręki, bo podobno z niego największy zmarźlak.

Tymczasem kochać – to nie tylko dawać, ale i przyjmować.

Przyjmować skrzywioną minę, kiedy ktoś wstanie lewą nogą z łóżka, deszcz, nawet wtedy, kiedy nie ma parasolki, kiedy stłucze się ulubiony talerz, ból zęba.

Przyjmować – to ufać, wierzyć, że Bóg daje wszystko to, co smuci, i to, co cieszy: słoneczny dzień i ciężkie chmury, nie mówić jednym tchem przy końcu Ojcze nasz: “alenaszbawodezłegoamen” – bo właśnie “amen” nie jest nigdy złe. Amen trzeba mówić zawsze po kropce i oddzielnie. Wiedzieć, że Bóg widzi nawet w ciemną noc czarną mrówkę na czarnym kamieniu. Wiedzieć, że i ból jest czasem pożywny i smakuje.

Kochać – to nie tylko dawać, ale i przyjmować.

x. Jan Twardowski

(…)

Andrzej O.

[oryginalny tekst ukazał się 3 czerwca 2016 r. www.fpr.pl/blog/co-to-znaczy-kochac/]

szanujący rodzice

January 10, 2017 5:00 am

„Najważniejszą rzeczą w szacunku jest patrzenie. Ale patrzenie na co? Według nas, szacunek dla drugiej osoby polega na tym, aby patrzeć na wszystko, czego ona doświadcza, a w szczególności zwracać uwagę na jej uczucia i potrzeby. Patrząc na swoje dziecko, możecie skupiać się na różnych rzeczach. Możecie skupiać się na jego zachowaniu i oceniać je ze swojego punktu widzenia: swoich potrzeb i swoich kryteriów. Ale możecie także starać się spojrzeć na nie z jego własnej perspektywy, biorąc pod uwagę jego potrzeby i jego uczucia”. (Sura Hart, Victora Kindle Hodson, Szanujący rodzice, szanujące dzieci. Jak zamienić rodzinne konflikty we współdziałanie? Wydawnictwo MiND)

A stąd już blisko tego, do o czym pisał Benedykt XVI:

„Przenikając to, co zewnętrzne w drugim człowieku, dostrzegam jego głębokie wewnętrzne oczekiwanie na gest miłości, na poświęcenie uwagi (…). Patrzę oczyma Chrystusa i mogę dać drugiemu o wiele więcej niż to, czego konieczność widać na zewnątrz: spojrzenie miłości, którego potrzebuje.” (Benedykt XVI, Deus caritas est, 18)

Basia

[oryginalny post ukazał się na “Przystani” 21 listopada 2013; http://fpr.pl/szanujacy-rodzice/]

rodzicielstwo bliskości

January 9, 2017 5:00 am

Im dłużej jestem mamą, tym bardziej doświadczam tego, jak wymagającym i trudnym zadaniem jest wychowanie dzieci. I że to zadanie wymaga ogromnej pracy nad sobą. Bo dzieci są naszym „lustrem” i często trzeba dokonać najpierw zmiany w sobie, aby móc wymagać jej od dzieci.*

Był czas, kiedy koncentrowałam się na zachowaniu naszych dzieci. Ocenianiu, które zachowanie było dobre, które złe, korygowaniu, moralizowaniu. Zauważyłam jednak, że to nie rozwiązuje problemów do końca, a często skutkuje jeszcze większym dziecięcym rozdrażnieniem lub smutkiem i brakiem chęci do współdziałania. I że bardzo trudno jest dzieciom poprawić zachowanie, kiedy nie mają poczucia, że są szanowane, wysłuchane do końca i co by się nie działo – rozumiane.

Dużo bliższe jest mi teraz nastawienie na ich potrzeby i pytanie o to, czego potrzebują, że tak a nie inaczej się zachowują i czują to, co czują.  Dzięki tej zmianie, częściej w napiętych sytuacjach odzywa się we mnie współczucie i chęć pomocy, a rzadziej dochodzi do głosu złość. Empatia, dialog i zrozumienie budują więź, która sprawia, że częściej udaje nam się teraz pokojowo rozwiązywać problemy, cieszyć się współdziałaniem i bliskością. A tego przecież wszyscy potrzebujemy najbardziej.

Basia

*”Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie.” (M. Gandhi)

[oryginalny tekst ukazał się 17 października 2013, http://fpr.pl/rodzicielstwo-bliskosci/]

 

inwentaryzacja

January 2, 2017 4:00 am

… przypada w handlu zawsze na pierwsze dni Nowego Roku. I wydaje mi się, że to dobry moment, by spróbować jej dokonać także w moim własnym życiu. Ks. Jarosław, który wybrał się na inwentaryzację wczoraj do pustelni, będzie miał luksus poświęcenia kilkunastu dni i wielu godzin na odczytywanie na nowo tego, co najważniejsze. Ale przecież czas na zatrzymanie można znaleźć i tutaj – by poszukać strategii rozwoju, o których obecny Pustelnik opowiadał we wczorajszym wpisie.

Ja zatrzymałam się nad fragmentem książki*, z której myśli przebijają się do mnie od kilku już lat. Wczoraj szczególnie przemówiło to:

“Przypuśćmy, że zbyt silnie reaguję na zachowanie moich dzieci. Ilekroć zaczynają robić coś, co uważam za niewłaściwe, natychmiast czuję narastający ucisk w dołku. Buduję okopy; przygotowuję się do starcia. Koncentruję się na chwilowym zachowaniu, nie na długofalowym rozwoju i zrozumieniu. Próbuję wygrać bitwę, nie wojnę. Wysyłam swoją amunicję – wzrost, pozycję i autorytet – krzyczę, grożę, straszę lub karzę. I wygrywam. I tak stoję zwycięski pośród gruzów rozwalonych związków, a dzieci – pozornie tylko uległe, a naprawdę zbuntowane, tłumią w sobie uczucia, które kiedyś uzewnętrznią w gorszy sposób.

A przecież (…) chciałbym, aby jego [=dziecka] życie dzwierciedlało raczej uwieńczone zwycięstwem lata uczenia, kształcenia i wychowywania z miłością, niż blizny po ranach z potyczek o szybki efekt. Chciałbym, aby serce i umysł mojego dziecka pełne były przyjemnych wspomnień ze wspólnie spędzanego czasu, który nas złączył. Pragnę, by pamietało mnie jako kochającego ojca, który dzielił radości i trudy dorastania. Chcę, by wspominało, jak przychodziło do mnie ze swoimi problemami i troskami, a ja słuchałem i pomagałem. Chciałbym też, aby wiedziało, że nie byłem bez wad, ale że zawsze się starałem. I kochałem je – może bardziej, niż ktokolwiek na świecie”.

Od kilku dobrych miesięcy przygotowujemy warsztaty, będące uzupełnieniem książki o work-life balance – koncentrujące nas właśnie na tym, by “life” było miejscem rozwoju i spełnienia (może nawet bardziej niż “work”). Bardzo już czekam, by zacząć je w formie pilotażowej testować z pierwszymi chętnymi uczestnikami. Ale do tego potrzeba jeszcze trochę czasu i pracy.

Już teraz głęboko przeżywam odkrywany z całą jasnością fakt, że odpowiedzialność za siebie ponoszę tylko ja (niby oczywiste, ale tak łatwo przychodzi wskazywanie niefortunnych okoliczności, gdyby nie które, to…). Więc i droga od tego, co jest, a co chciałabym, żeby się działo w moim życiu, musi zostać rozpoznana przeze mnie, wyznaczona przeze mnie, pokonana przeze mnie (oczywiście że często z pomocą innych i tylko z pomocą łaski Bożej, ale nawet łaska Boża nie poradzi sobie beze mnie 🙂 ). Zanim wpadniemy w wir wszystkich spraw na wczoraj, warto poświęcić pierwsze chwile stycznia na rekonesans i narysowanie konkretnej mapy od teraźniejszych walk ku lepszej wersji samego siebie. Jako żony, męża, mamy, taty. Nie przejdziemy jej w dwa dni, ani dwa tygodnie i być może pokonanie jej zajmie nam wiele miesięcy i lat, ale bez świadomego wysiłku – nie wyruszymy w tę podróż wcale.

Pięknego i dobrego tygodnia

Małgorzata Rybak

*To “7 nawyków skutecznego działania” Stephena R. Coveya

PS. W ramach inwentaryzacji u początku roku odkurzymy dla Was także kilka tekstów na “Przystani” – przez 5 lat pisania zgroamdziliśmy wiele wartych przypomnienia. 🙂

 

Świąteczna rewolucja

December 28, 2016 5:00 am

To były wyjątkowe Święta. Postanowiliśmy z Łukaszem wprowadzić prezentową rewolucję 😉 Na pomysł wpadliśmy tuż po rekolekcjach adwentowych, które przeżywaliśmy akurat w ostatnim tygodniu przed Bożym Narodzeniem. Rekolekcjonista mówił o wielu ciekawych sprawach, ale zapadło nam w pamięć szczególnie to, żeby pójść pod prąd komercyjnej otoczki świątecznej. Diabeł, choćby się nie wiem, jak starał, Świąt Bożego Narodzenia nie zlikwiduje; są zbyt mocno zakorzenione w naszej kulturze i tradycji. Ale może (i skutecznie to robi) przyćmić prawdziwy powód świętowania. Zwraca naszą uwagę na przyziemne kwestie, od których uzależniamy dobre przeżycie tego czasu, typu: prezenty, jedzenie, porządki, śnieg, którego – jak nie ma – to już jest kiepska atmosfera itd. Niby wszystko jest jasne i logiczne, Kto jest i powinien być w centrum wydarzeń. Ale jakoś łatwo się zagubić w tym wszystkim… Ktoś się o to bardzo stara.

Aby coś z tym zrobić, postanowiliśmy w tym roku nie dawać sobie prezentów w Wigilię, tylko w w pierwszy dzień Świąt. Nie chcieliśmy tracić ostatnich chwil oczekiwania na narodziny naszego Pana. Zamiast tego mieliśmy więcej czasu dla rodziny, więcej radości i więcej śpiewaliśmy kolęd. A naszym chłopcom niczego nie brakowało. Szczęśliwi byli, że spędzamy Święta u babci i dziadka w otoczeniu najbliższych. Prezenty zeszły na dalszy plan, były jedynie miłym dodatkiem. Mam nadzieję, że uda nam się tą rewolucję zmienić w rodzinną tradycję. 🙂

Ola

bądź jak Bóg, stań się człowiekiem

December 27, 2016 4:10 am

“Bądź jak Bóg. Stań się człowiekiem” – zachwyca mnie wpis na profilu ks. Michała Misiaka. Z upływem lat, z pojawianiem się zmarszczek, z narodzinami kolejnych dzieci, Boże Narodzenie staje się dla mnie coraz bardziej ludzkie. Jezus, noworodek, który potrzebuje być karmiony, przytulany, bliski; zanurzony w ludzką potrzebę tego okresu życia, by było sucho, by nie bolało, by spać, kiedy jest się zmęczonym i kołysanym, kiedy ogarnia lęk.

Czasem chcemy przeskoczyć to, co ludzkie i dotrzeć na jakiś boski poziom z pominięciem tego, kim jesteśmy. A gdyby najpierw stać się człowiekiem,  jak On? Trzeba by zaakceptować, że doba ma 24 godziny. Że musi się w niej znaleźć czas na sen, na posiłek, na radość i na smutek, o których opowiedzenie Jemu będzie modlitwą osadzoną w realiach naszej codzienności. I gdyby stać się najpierw człowiekiem, trzeba by dać miejsce relacjom: przytulaniu, braniu za rękę, serdecznym uściskom – tym gestom, które zwłaszcza w rodzinie są tak potrzebne, jak chleb. Rozmowie, o tym co w nas jest, by nikt nie czuł się w domu sam i pozbawiony wsparcia.

Może On stał się człowiekiem, żebyśmy łatwo znaleźli drogę do Niego, byśmy się nie pomylili, nie pogubili błądząc po szczeblach kontemplacji. Byśmy nie ulegli złudzeniu, że fair jest bicie męża czy żony Pismem Świętym po głowie – bo tacyśmy już uduchowieni, że przełożeni szkół rabinackich przegraliby z nami pojedynek na znalezienie cytatów, które potwierdzą, że ja mam rację, a nie ty. On stał się człowiekiem i zawsze można Go znaleźć najłatwiej, kochając drugiego człowieka: nie – osądzając, nie – pouczając, ale udzielając wsparcia, współczując, nie tracąc w nikogo wiary. Zwłaszcza w domu. Byśmy potrafili naszych bliskich zapewnić o tym, że są ważni i dobrzy. W naszych gestach, które pomagają zrodzić się poczuciu własnej wartości w tych, co są obok nas, też dzieje się Boże Narodzenie. I Aniołowie nucą z radości, i przelatuje nad nami gwiazda.

Małgorzata Rybak