lustra

January 15, 2017 5:00 am

Między Świętami a Nowym Rokiem zostaliśmy poproszeni z ks. Jarkiem o udział w wywiadzie na temat “Raz się żyje”. Wśród pytań było też o to, co robić, gdy kobiecie nie wystarczają “kupki i zupki” i trudno jest poradzić sobie z nową sytuacją opieki nad dzieckiem, które właśnie się pojawiło w rodzinie, a w sercu rośnie tęsknota za realizacją pasji i marzeń. Niedługo potem znalazłam artykuł, który bardzo mnie poruszył – o psycholog, która próbując pomagać ludziom z problemami na różnych etapach ich życia (i odkrywając, że za każdym razem trzeba było zrobić coś wcześniej, zanim wystąpiły poważne kryzysy), doszła do wniosku, że będzie pomagać noworodkom. I otworzyła dom, w którym przytula się dzieci porzucone przez rodziców do momentu ich adopcji przez nową rodzinę. Dlaczego? Ponieważ brak bliskości w niemowlęctwie prowadzi do nienaprawialnych szkód w świecie wewnętrznym.

Oczywiście to ogromna dychotomia – między powrotem mamy niemowlęcia na etat, a porzuceniem dziecka. Zastanawiam się jednak, jak powiedzieć o tym, że pierwszą tożsamością mamy nie jest “specjalistka od kupek i zupek”. I że macierzyństwo nie powinno być widziane w kategoriach ograniczających (co tracę?), bo to wizja ogromnie zubażająca.

Noworodek całą wiedzę osobie przejmie z naszych własnych myśli i uczuć na jego temat, z naszego pragnienia towarzyszenia mu od pierwszych chwil lub nie. Więc nie chodzi o “kupki i zupki”, choć dbanie o potrzeby fizjologiczne także wpisuje się w obraz kochającego rodzica. Chodzi o nawiązanie relacji z człowiekiem, który całkowicie zależy od nas i ma niezwykle ograniczone możliwości komunikowania potrzeb. W przypadku noworodka i niemowlęcia – naprawdę wymaga uwagi nauczenie się jego języka, by nabrał ufności, że świat jest miejscem dobrym i  bezpiecznym, a mama go rozumie. Jeśli więc zaraz po porodzie mama zacznie nadrabiać stracony czas na “sprawy dorosłe i ważne”, dziecko – pozostanie nieważne, a w dorosłe życie wniesie pustkę i głód miłości.

Ta potrzeba miłości, relacji i towarzyszenia nie znika u dziecka, które idzie do szkoły, staje się nastolatkiem i zaczyna już testować: “czy jestem dla Ciebie ważny”. Jako rodzice znajdujemy się w trudnej roli. Mamy swoje słabsze momenty, bywamy zmęczeni, sfrustrowani, zajęci także doganianiem tego, co być może zostało z marzeń i planów, bo części z nich – już wiemy – nie udało się zrealizować. Mimo tych ograniczeń, dla naszych dzieci pozostajemy lustrami. Dzieci w nas czytają, kim są. Więc jeśli my nie mamy czasu dla nich z powodu trudności ze zorganizowaniem czy wytyczeniem priorytetów, dla dzieci jest to informacja o nich (“jestem nieważna, nieważny”), nie o nas (“nie umiem zaplanować czasu dla dzieci”, itp.).

Jesteśmy dla dzieci lustrami, w których czytają swoje własne poczucie wartości. One również, jak w lustrze, odbijają nasze strategie rozwiązywania konfliktów, radzenia sobie z emocjami, dialogu – i miłości, jaką mamy dla męża/żony.

Wychodzi ponownie na to, że wychowywanie dzieci zaczyna się od siebie i właściwie też na tym się kończy. Moja praca nad tym, jaki/jaka jestem, wystarczy, by dziecko obok mnie mogło się rozwijać. A gdy w pierwszych miesiącach macierzyństwa przyjdzie mi myśl, że to tylko “kupki i zupki”, a życie ucieka, więc trzeba wracać na etat – może to znaczy, że uciekło mi moje własne dziecko we mnie i muszę pójść go poszukać, wziąć w ramiona i przytulić.

I nie chodzi o to, by mama małych dzieci nie miała pasji i marzeń, i oddała 300% rodzinie. Nawet musi i powinna mieć strefę własnego azylu i zasilania, odskoczni od bardzo wymagającej pracy emocjami w domu. Chodzi o to, by poza rozwojem zawodowym umiała rozwinąć swoją tożsamość jako mamy, może nawet przy okazji przepracować zranienia i negatywne wzorce macierzyństwa, wyniesione z domu. Bez tego żadna ilość pracy nie wynagrodzi braku głębokich, ubogacających więzi, które są sensem tego, po co jesteśmy na tym świecie.

Małgorzata Rybak

 

 

szanujący rodzice

January 10, 2017 5:00 am

„Najważniejszą rzeczą w szacunku jest patrzenie. Ale patrzenie na co? Według nas, szacunek dla drugiej osoby polega na tym, aby patrzeć na wszystko, czego ona doświadcza, a w szczególności zwracać uwagę na jej uczucia i potrzeby. Patrząc na swoje dziecko, możecie skupiać się na różnych rzeczach. Możecie skupiać się na jego zachowaniu i oceniać je ze swojego punktu widzenia: swoich potrzeb i swoich kryteriów. Ale możecie także starać się spojrzeć na nie z jego własnej perspektywy, biorąc pod uwagę jego potrzeby i jego uczucia”. (Sura Hart, Victora Kindle Hodson, Szanujący rodzice, szanujące dzieci. Jak zamienić rodzinne konflikty we współdziałanie? Wydawnictwo MiND)

A stąd już blisko tego, do o czym pisał Benedykt XVI:

„Przenikając to, co zewnętrzne w drugim człowieku, dostrzegam jego głębokie wewnętrzne oczekiwanie na gest miłości, na poświęcenie uwagi (…). Patrzę oczyma Chrystusa i mogę dać drugiemu o wiele więcej niż to, czego konieczność widać na zewnątrz: spojrzenie miłości, którego potrzebuje.” (Benedykt XVI, Deus caritas est, 18)

Basia

[oryginalny post ukazał się na “Przystani” 21 listopada 2013; http://fpr.pl/szanujacy-rodzice/]

ostatnia prosta przed Świętami

December 19, 2016 5:00 am

…może skłaniać do rachunku sumienia z rzeczy, które jeszcze są do zrobienia.

Uczę się od lat rzucać wyzwanie tej liście. I mimo iż wydaje mi się, że z tak wielu “niezbędnych i koniecznych rzeczy”, które “muszę” lub “musimy” zrobić, zrezygnowałam już i wypadły z katalogu przedświątecznych zmór, to ciągle przygotowania do Świąt są miejscem walki o relacje. Pisałam dwa lata temu o pomyśle ma listę rzeczy, których NIE zrobię już przed Świętami, gdzie lądowały sprawy, bez których po namyśle można się obyć.

I może trochę jak w Opowieści wigilijnej, gdyby miał mnie nawiedzić duch Świąt przeszłych, pokazałby mi 5 rodzajów ciasta, które trzeba było upiec (przy małych wówczas dzisiejszych “starszakach” – nie wiem, jak to było możliwe), 30 prezentów, które trzeba było kupić lub zrobić, samodzielnie malowane kartki bożonarodzeniowe (wrócę do nich na emeryturze) i ozdoby choinkowe… Prane firanki i myte drzwi, nawet jeśli nikt miał nas nie odwiedzić.

Niby nic takiego, ale duch Świąt przeszłych, w czasach, gdy jeszcze mało rozumiałam, skąd się biorą wewnętrzne “przymusy”, pokazałby mi, jak się wówczas czuły nasze dzieci, gdy znikały całkiem z pola widzenia na rzecz lukrowanych kilogramów pierniczków (bo nie umiałam zrobić tylko kilku, by była wspólna przy tym zabawa). Jak czuły się zalęknione, gdy mama była spięta i nerwowa, i najpiękniejsze nawet kolędy z radia nie poprawiały znacząco atmosfery w domu. Może duch Świąt przyszłych zabrałby mnie do domu naszych dorosłych już dzieci i umarłabym ze wstydu, że dla nich przygotowania do Świąt także oznaczają stres.

Od kilku lat już wiem i wykreślam po kolei. W tym roku wita nas ostatni tydzień Adwentu z chorym prawie dwuletnim Pawełkiem, który kaszle całe noce i płacze, i nie pozwoli mi już wyjść na żadne zakupy. Na mycie okien też nie. Przyjmuję tę okoliczność jako dar z Nieba, choć napisanie wpisu na blog odbywa się także w ratach, między bieganiem do niego późnym wieczorem. Ale może Pawełek – po raz kolejny – pomoże mi wygrać z rzeczami do zrobienia i postawić na piękniejsze, bardziej życzliwe, radosne, głębokie i uśmiechnięte relacje w domu. A pod spodem filmik, na którym pokazano wszystkie przedświąteczne “muszę”. 🙂

Małgorzata Rybak

refleksja o północy

December 10, 2016 5:00 am

Wczoraj we Wrocławiu rozpoczął się Program 2: MY+RODZINA. Przebogaty w treść – poszerza relację małżeńską o relacje “rodzicielskie”: i względem naszych dzieci, i te relacje, które nas samych sytuują jako dzieci swoich rodziców. Dwa skrzydła tego Programu to “nasze domy”, w których się wychowaliśmy i “nasz dom”, który chcemy wspólnie zbudować. To patrzenie wstecz i ku przyszłości jest także wyrazem nadziei, jaką każdy Program niesie małżonkom: zawsze nowego początku, zawsze możliwości rozwoju.

Nie da się budować rodziny bez solidnego przerobienia w sobie nastawienia na bycie radosnym darem, nie zaś smutnym roszczeniowcem. Choć współczesność postanowiła zliczyć podejmowane wobec najbliższych dary. Według tej kalkulacji “posiadanie dziecka” kosztuje tyle i tyle, i opłaca się lub nie. To, co przy tej matematyce znika z horyzontu, to fakt, że dziecko jest darem, nie częścią dobytku. Gdy piszę te słowa, jest północ z piątku na sobotę i nasz prawie dwuletni synek dopiero zasnął. Coś go wytrąciło z rytmu, płakał i chciał się bawić, nie wiedząc już chyba do końca sam, jaka to pora doby. Wytłumaczenie mu, jak jest naprawdę i uspokojenie go zajęło naprawdę dużo czasu. Gdyby przyjąć, że dziecko jest czymś, co posiadamy w taki sam sposób jak rzeczy, należałoby się spodziewać, że będzie chodzić jak w zegarku. A jednak dzieci wychowywane tak, by chodziły jak w zegarku, nie rozpoznają własnych potrzeb, ponieważ nikt nigdy nie dawał posłuchu ich potrzebom wtedy, gdy kształtowało się ich małe człowieczeństwo. Dzieci nierozpoznane jako dar w swoich własnych rodzinach, potraktowane jak ciężar, niosą dalej w życie brzemię bycia kimś niepotrzebnym, nieważnym i niechcianym – bez względu na to, jak zmieniają się okoliczności wokół nich i jak same zamieniają się w dorosłych (i bardzo zranionych) ludzi.

Gdy rozpoznaję w naszym dziecku dar (który zaprosiliśmy do naszego życia, ale Kto inny nam je podarował), dopiero mogę stawać się dla niego tym samym: darem. Nie powiem mu, że zawraca mi głowę, że przez niego nie śpię. Spotykamy się w tajemnicy dawania i przyjmowania; co najważniejsze, w tajemnicy przyjmowania drugiego człowieka takim, jakim jest. Pokazuję mu, że świat jest bezpieczny, a dorośli wokół niego – mądrzy i dobrzy. To przekonanie będzie kiedyś źródłem jego wewnętrznej siły.

Prosimy o modlitwę za wrocławską “Dwójkę” – by była bogata w odkrycia.

Małgorzata Rybak

“Równa babka” w Radio Rodzina

November 24, 2016 5:00 am

Dziś (czwartek 23 listopada) o 21:30 będzie można posłuchać rozmowy o work-life balance – zwłaszcza z kobiecego punktu widzenia –  w audycji z cyklu “Równa babka” w Radio Rodzina.

Jadę tam wczoraj na nagranie między okulistą, do którego udało mi się wybrać po pół roku odkładania tego, a odbieraniem średniego syna z karate i starszej córki z gimnazjum. Przed samym wejściem do studia dzwoni Andrzej z poczekalni do pediatry, że wizyta, na którą wysłałam go z naszym Krzysiem, jest umówiona na za dwa tygodnie. Oboje z Mężem chodzimy przodem do tyłu z powodu nieprzespanej z przyczyn niezależnych od nas nocy; jej ukoronowaniem był moment, gdy ostatecznie najmłodsze z naszych dzieci wstało po czwartej rano. W lustrze w studyjnej łazience zauważam, że sińce pod oczami mam tego popołudnia w kolorze cieni do powiek i równie nieregularne, bo makijaż nakładałam znowu na ostatnią chwilę, gdy Mały próbował skonfiskować wszystkie znalezione przedmioty do pisania w pokojach rodzeństwa (#MamoCzy PawełekTuDzisiajBył #JakByliśmyWszkole?).

Prawda, że to wystarczy, by czuć się na siłach opowiadać o zrównoważonym życiu? 🙂

“Równa babka” to audycja przygotowywana przez kobiety (Adrianna Sierocińska i znana we Wrocławiu “Żona Spełniona” – Ilona Tarasiuk), o kobietach i dla kobiet. Będę opowiadać w niej o pracy zawodowej i pracy w domu, o macierzyństwie, perfekcjonizmie i pracoholizmie, a także o sposobach dobrego wykorzystania czasu poszukiwania pracy. Opowiem o odpoczynku, o wspierających, wartościowych relacjach i priorytetach. Oczywiście także o relacji małżeńskiej, bo jej znaczenie dla rodziny jest fundamentalne.

Żałuję, że w nagraniu nie uczestniczył Współautor naszej książki, ks. Jarosław Szymczak, podróżujący w sprawach FertilityCare Centers – może z racji noszenia “sukienki” zostałby wpuszczony do studia. 🙂 Jestem jednak przekonana, że ci, którzy trochę już weszli w ducha JA+TY=MY,  rozpoznają bez trudu inspiracje Programem i coś z doświadczenia trzydziestu lat pracy z małżeństwami, także w kryzysach, które już za Fr. Jay.

Do usłyszenia wieczorem 🙂 Tu znajedziecie linka do słuchania on-line.

Małgorzata Rybak

wychowanie i szacunek

April 13, 2016 5:00 am

Wychowywanie to trudne zadanie. Często skupiają naszą uwagę granice i ciągniemy jakiś protest song wobec życia bez wartości, które w mediach i środkach transportu, i galeriach handlowych i jeszcze gdzie tam. Czasem grozi jednak pułapka taka, że celem wychowania będzie sprawienie, by dzieci robiły zawsze i w każdych okolicznościach to, co my chcemy. Wówczas one znikają jako oddzielne osoby, które zasługują na szacunek.

Myślałam wczoraj na spacerze z Pawełkiem o takim zestawie pytań ratunkowych:

1. Czy oczekuję, że dziecko zrobi natychmiast to, co mu zlecam, i to tylko dlatego, że “tak” (bez wyjaśnienia, dlaczego)?

2. Czy odezwałabym/odezwałbym się do dorosłej osoby zaproszonej do domu tak, jak nieraz odzywam się do naszych dzieci, zaproszonych przez nas do naszego życia?

3. Czy potrafię przerwać Bardzo Ważną Pracę, gdy dziecko przychodzi do mnie z bardzo ważną sprawą?

4. Czy wracam do spraw określonych dla dzieci datą: “potem” w czasie, jaki dyktowałaby słowność?

5. Czy używam telefonu w obecności dzieci, prowadząc konwersację ustną lub pisemną z resztą świata, nie zauważając na to, że są obok?

6. Czy w małżeńskich kłótniach i sporach ocalam wrażliwość dzieci przed tym, co dla nich jest za trudne? (o tym szczególnie mówił ks. Rafał Chruśliński podczas ostatniej konferencji w czasie spotkania rodzin Ogniska Dolnośląskiego – TU)

Gdy wyobrazimy sobie siebie samych na miejscu naszych dzieci – o co byśmy poprosili nas, jako rodziców?

dobrych rozważań 🙂

m

 

o kruchości i sile kobiecości

April 4, 2016 5:00 am

“Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga.” (Łk 1, 30 – Święto Zwiastowania Pańskiego)

Niezwykłe, jak Pan Bóg rozumie kobiety. 🙂 “Nie bój się” potrzebne było, by na świecie pojawił się pod sercem Maryi mały Jezus. Wiadomość dla nas o kobiecości: podatna jest na lęk. Nie tylko lęk o siebie, ale i lęk o innych. W każdej kobiecie jest taka ogromnie krucha część, która potrzebuje usłyszeć “nie bój się”. W wielu okolicznościach. Szczególnie także wtedy, gdy zostaje mamą.

Wspaniale, gdy pierwszym, który powie jej “nie bój się”, jest tata dziecka. A także gdy radość z wieści o macierzyństwie podzieli rodzina, rodzice, znajomi. Zwłaszcza gdy, jak w przypadku Maryi, potrzebna jest drobna korekta planów; gdy Życie przychodzi jako niespodzianka. Wtedy “nie bój się” jest bardzo potrzebne, by nowy człowiek mógł jak najszybciej być otoczony pokojem i bezpieczeństwem miłości.

Lęk zamyka kobietę w sobie i powoduje, że walczy jedynie o przetrwanie w świecie pełnym przeciwności. “Nie bój się” czyni z niej “niewiastę dzielną” – zdolną do dzieł, które przechodzą ludzkie pojęcie. I do takiej też miłości.

I nawet gdyby cały świat stanął przeciw radości zwiastowania, co niestety zdarza się i to nierzadko – zawsze Bóg Ojciec mówi: “Nie bój się”. On, który liczy włosy na głowie i jest gotowy chronić każde życie – i każdą mamę.

m

(niezastąpi)ona

March 9, 2016 5:01 am

Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona?  A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. (Iz 49, 15)

Mama jest kimś wyjątkowym: mówi dziecku od początku o tym, że może być kochane kompletnie bezinteresownie, dla samego faktu “bycia”. Że jest chciane dla samego siebie, bez zasług i bez żadnego pragmatycznego kontekstu. Prawdopodobnie żaden człowiek na świecie nigdy już nie będzie nas kochał w ten sposób, choćbyśmy nie wiadomo jak tego pragnęli i za tym tęsknili. I choć zdarza się, że najmniejsze nawet dziecko może być traktowane instrumentalnie, jako spełnienie ambicji czy wypełniacz pustki emocjonalnej w kryzysującym małżeństwie*, to przecież prawdziwe, niezaburzone macierzyństwo daje dziecku poczucie, że jest absolutnie wyjątkowe, wyczekane i wartościowe – bo jest.

Czasem można odnieść wrażenie, że świat bardziej w tej dziedzinie boi się nadmiaru miłości niż jej braku. Zdumiewają mnie teorie, że na przykład “noworodka nie należy nosić, bo się przyzwyczai” – jakby nie był noszony pod sercem przez dziewięć miesięcy i mógł się “przyzwyczaić” do czegoś, co było jego naturalnym sposobem przeżywania bliskości i ruchu. Jakby przytulenie nie było gwarantem jego bezpieczeństwa na resztę życia.

Prywatnie, boję się niedoboru. Obawiam się niedostatku miłości, czułości i beztroski ofiarowanej naszym dzieciom w świecie pełnym zadań i list “do zrobienia”. To Pan Bóg ma potem trudne zadanie, by to wszystko nadrabiać, zastępując mamę. Albo człowiek, który “mamy” nie doświadczył, ma trudne zadanie, by Go w tej roli przyjąć.

Kochajmy, nie żałujmy czasu. 🙂

M

IMG_9451

*więcej o tym w naszej książce

z otwartymi ramionami

September 20, 2015 5:00 am

Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał. (Mk 9, 36-7)

Widać to ważne, skoro Jezus mówi o tym, obejmując ramionami dziecko, by być dobrze zrozumianym. Wie, że można je przyjąć albo nie. “Nieprzyjęcie” dziecka to nie tylko faktyczny zamach na życie. “Nieprzyjęcie” ma liczne formy braku akceptacji dziecka takim, jakie ono jest: odrzucenia, zaniedbania, rezygnacji z roli mamy czy taty na rzecz imprezowego życia, ale także zaabsorbowanie rodziców własnymi problemami i konfliktami w takim stopniu, jakby małego człowieka “nie było”. To też wszelkie kryptosygnały, że “coś z Tobą nie tak”, jakaś “wada produkcyjna”, za ktorą nie odpowiadamy. Człowiek “nieprzyjęty” będzie się czuł taki wszędzie: wchodząc do tramwaju czy do pokoju, gdzie właśnie trwa przyjęcie imieninowe, w pracy, w domu, w sklepie. “Przepraszam, że żyję”.

“Przyjęcie” to danie dziecku takiej informacji o nim samym, by czuło się kochane. W słowach, gestach, w gotowości bycia “dla”. W geście “objęcia ramionami”. “Jestem dla Ciebie”. Jako rodzice wiemy, że w porę i nie w porę. 🙂 Człowiek przyjęty startuje z zupełnie innego pułapu niż ten, który nie miał tego szczęścia. Ma zatankowane baki poczucia bezpieczeństwa i własnej wartości, z nimi podrywa się do lotu.

Gdy Łomianki świętują odwiedziny u Świętej Rodziny, przypominam sobie swoje wrażenie z rekolekcji w Wisełce i spojrzenia na Ikonę namalowaną przez s. Miriam. Pomyślałam, że to rodzina, w której jest się przyjętym. “Wejdź, dobrze że jesteś, czekaliśmy na Ciebie”.

M

uśmiech Haneczki

September 12, 2015 5:00 am

Kiedy zostaje się mężem i żoną,  naturalną koleją rzeczy jest rodzicielstwo. I my bardzo chcieliśmy  tę naturalną kolej rzeczy zachować.  Przez pięć długich lat powierzaliśmy nasze pragnienie w ręce kolejnych lekarzy. Niestety upragnione rodzicielstwo nie  nadchodziło.

Postanowiliśmy więc zgłosić się do Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego i rok później zostaliśmy rodzicami sześciotygodniowej Dominiki. Niespełna dwa lata później, z wielką radością przyjęliśmy nowinę o narodzinach siostry biologicznej naszej córki i z pomocą Opatrzności Bożej, która pomogła nam ominąć ludzkie błędy i trudności, zostaliśmy rodzicami sześciotygodniowej Alicji. Obie dziewczynki trafiły do nas w okresie niemowlęcym, a nasza potrzeba rodzicielstwa została przytłumiona.

Pragnienie biologicznego rodzicielstwa jednak nigdy nie zgasło, co pewien czas, z pomocą lekarzy próbowaliśmy na nowo, ale bezskutecznie. Zapłonęło ono z wielką mocą po wielu latach, gdy spotykając na swojej drodze wielodzietne rodziny, przechodziłam przez kolejne fazy buntu, rozgoryczenia i bólu. Pojawiały się w moim sercu nawet pretensje i żądania względem Boga. Byłam zmęczona i zniechęcona, a leczenie, któremu byłam poddawana przez całe dorosłe życie, powodowało stany depresyjne. Chciałam to leczenie jak najszybciej zakończyć.

Po raz ostatni postanowiłam z Panem Bogiem porozmawiać o naszym dziecku podczas rekolekcji w Wisełce. Tam właśnie, podczas modlitwy wstawienniczej przed Najświętszym Sakramentem wypowiedziałam na głos słowa, że „w moim sercu jest niezrealizowane i otulone wielkim zwątpieniem pragnienie. Ale TY PANIE JESTEŚ MOCNIEJSZY ”. Kiedy okazało się, że noszę pod sercem upragnione dziecko, wróciły do mnie te słowa i zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy od dziewiętnastu lat zawierzyłam nasze rodzicielstwo jedynie Bogu. Nie ludziom … nie lekarzom… nie nam samym… JEDYNIE BOGU.

Od tamtego wieczora w Wisełce do dnia, w którym dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami, jeszcze kilkakrotnie zawierzaliśmy tą intencję Bogu przez ręce Matki Najświętszej. Zapragnęliśmy się oddać w niewolę Jej miłości i każdego dnia modliliśmy się na Różańcu. Zanosiliśmy też modlitwy o uzdrowienie duszy i ciała za wstawiennictwem Św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Nasza córeczka, Hanna Teresa, przyszła na świat 13 lipca, tak jakby Matka Najświętsza dała nam odpowiedź, że była i jest z nami przez cały ten błogosławiony czas.  Niech uśmiech Haneczki będzie dla wszystkich znakiem, że DLA BOGA NIE MA NIC NIEMOŻLIWEGO!

IMG_20150719_152456

Monika i Mirek