szanujący rodzice

January 10, 2017 5:00 am

„Najważniejszą rzeczą w szacunku jest patrzenie. Ale patrzenie na co? Według nas, szacunek dla drugiej osoby polega na tym, aby patrzeć na wszystko, czego ona doświadcza, a w szczególności zwracać uwagę na jej uczucia i potrzeby. Patrząc na swoje dziecko, możecie skupiać się na różnych rzeczach. Możecie skupiać się na jego zachowaniu i oceniać je ze swojego punktu widzenia: swoich potrzeb i swoich kryteriów. Ale możecie także starać się spojrzeć na nie z jego własnej perspektywy, biorąc pod uwagę jego potrzeby i jego uczucia”. (Sura Hart, Victora Kindle Hodson, Szanujący rodzice, szanujące dzieci. Jak zamienić rodzinne konflikty we współdziałanie? Wydawnictwo MiND)

A stąd już blisko tego, do o czym pisał Benedykt XVI:

„Przenikając to, co zewnętrzne w drugim człowieku, dostrzegam jego głębokie wewnętrzne oczekiwanie na gest miłości, na poświęcenie uwagi (…). Patrzę oczyma Chrystusa i mogę dać drugiemu o wiele więcej niż to, czego konieczność widać na zewnątrz: spojrzenie miłości, którego potrzebuje.” (Benedykt XVI, Deus caritas est, 18)

Basia

[oryginalny post ukazał się na “Przystani” 21 listopada 2013; http://fpr.pl/szanujacy-rodzice/]

refleksja o północy

December 10, 2016 5:00 am

Wczoraj we Wrocławiu rozpoczął się Program 2: MY+RODZINA. Przebogaty w treść – poszerza relację małżeńską o relacje “rodzicielskie”: i względem naszych dzieci, i te relacje, które nas samych sytuują jako dzieci swoich rodziców. Dwa skrzydła tego Programu to “nasze domy”, w których się wychowaliśmy i “nasz dom”, który chcemy wspólnie zbudować. To patrzenie wstecz i ku przyszłości jest także wyrazem nadziei, jaką każdy Program niesie małżonkom: zawsze nowego początku, zawsze możliwości rozwoju.

Nie da się budować rodziny bez solidnego przerobienia w sobie nastawienia na bycie radosnym darem, nie zaś smutnym roszczeniowcem. Choć współczesność postanowiła zliczyć podejmowane wobec najbliższych dary. Według tej kalkulacji “posiadanie dziecka” kosztuje tyle i tyle, i opłaca się lub nie. To, co przy tej matematyce znika z horyzontu, to fakt, że dziecko jest darem, nie częścią dobytku. Gdy piszę te słowa, jest północ z piątku na sobotę i nasz prawie dwuletni synek dopiero zasnął. Coś go wytrąciło z rytmu, płakał i chciał się bawić, nie wiedząc już chyba do końca sam, jaka to pora doby. Wytłumaczenie mu, jak jest naprawdę i uspokojenie go zajęło naprawdę dużo czasu. Gdyby przyjąć, że dziecko jest czymś, co posiadamy w taki sam sposób jak rzeczy, należałoby się spodziewać, że będzie chodzić jak w zegarku. A jednak dzieci wychowywane tak, by chodziły jak w zegarku, nie rozpoznają własnych potrzeb, ponieważ nikt nigdy nie dawał posłuchu ich potrzebom wtedy, gdy kształtowało się ich małe człowieczeństwo. Dzieci nierozpoznane jako dar w swoich własnych rodzinach, potraktowane jak ciężar, niosą dalej w życie brzemię bycia kimś niepotrzebnym, nieważnym i niechcianym – bez względu na to, jak zmieniają się okoliczności wokół nich i jak same zamieniają się w dorosłych (i bardzo zranionych) ludzi.

Gdy rozpoznaję w naszym dziecku dar (który zaprosiliśmy do naszego życia, ale Kto inny nam je podarował), dopiero mogę stawać się dla niego tym samym: darem. Nie powiem mu, że zawraca mi głowę, że przez niego nie śpię. Spotykamy się w tajemnicy dawania i przyjmowania; co najważniejsze, w tajemnicy przyjmowania drugiego człowieka takim, jakim jest. Pokazuję mu, że świat jest bezpieczny, a dorośli wokół niego – mądrzy i dobrzy. To przekonanie będzie kiedyś źródłem jego wewnętrznej siły.

Prosimy o modlitwę za wrocławską “Dwójkę” – by była bogata w odkrycia.

Małgorzata Rybak

Dar i czas  

August 4, 2016 5:00 am

Zastanawiając się nad kolejnym wpisem na blogu pomyślałem, że rozpocznę od słów jednej z czołowych polskich feministek na temat jej stosunku do dzieci. Ponieważ chciałem wiernie oddać ich sens zacząłem szukać interesującej mnie wypowiedzi w Internecie. Niestety nie znalazłem jej ani w brzmieniu, które zapamiętałem, ani żadnym innym, które mniej lub bardziej wyrażałoby poszukiwaną przeze mnie myśl. Wobec tego postanowiłem zrezygnować z zamierzonego tematu. Po pewnym jednak czasie pomyślałem, że w zasadzie nie muszę odnosić się do czyichś słów, aby poruszyć interesujący mnie problem, ale mogę odwołać się do własnej na nie reakcji. A jeśli tak, to nie ma większego znaczenia czy brzmiały one dokładnie tak, jak je zapamiętałem czy nie, a nawet czy w ogóle ktoś je wypowiedział. Ważne jest to, co dzięki nim sobie uświadomiłem.

Myśl, o która mi chodziło brzmiała mniej więcej tak (cudzysłów należy wziąć w cudzysłów, gdyż nie chodzi tu o cytat): „Nie lubię niemowląt. Są one intelektualnie nieinteresujące. Co innego kilkuletnie dzieci, one potrafią być już ciekawymi rozmówcami”. Pierwsza moją reakcją była niezgoda na taki punkt widzenia, w którym miarą wartości człowieka są jego intelektualne zdolności. W tle tego negatywnego nastawienia stały inne znane mi wypowiedzi tej feministycznej działaczki, w śród których znaleźć można też postulat nieograniczonego prawa do aborcji. Chociaż więc wypowiedź ta nie dotyczyła tego problemu, to stał się on głównym kontekstem mojego jej odczytania. Po chwili zastanowienia doszedłem jednak do wniosku, że zdanie to wzięte samo w sobie opisuje również moje ojcowskie doświadczenie. Czy czasu spędzonego z moimi małymi dziećmi nie przeżywam jako przykrej konieczności odbierającej mi możliwość rozwijania własnych intelektualnych zainteresowań? Czy nie doświadczam tego czasu jako straconego? Czy nie dlatego każdą przeszkodę (opieszałość w sprzątaniu, jedzeniu kolacji, itd.) oddalającą moment, w którym będę mógł wreszcie zająć się swoimi sprawami, przyjmuję ze wzrastającą irytacją i zdenerwowaniem? Czy nie dlatego wreszcie dominującym doświadczeniem mojego ojcostwa jest frustracja? „Tak” – brzmiałaby moja odpowiedź. A przecież gdyby ktoś mnie zapytał czy kocham moje dzieci, to bez wahania i szczerze odparłbym, że bardzo je kocham. A więc tak wygląda ta moja miłość? Cóż za rozczarowanie. Świadomość rozdźwięku między aktualną zdolnością do kochania, do bycia darem, a wysokim ideałem, w który celuję mówiąc „kocham”, staje się dodatkowo źródłem frustracji. Po pewnym czasie staje się również źródłem nadziei, że w miłości można wzrastać. Mając za sobą kilkuletnie doświadczenie ojcostwa mogę z całą pewnością powiedzieć: „dziś potrafię bardziej dawać”. Nawet jeśli to bardziej to tak niewiele, że czasami trudno to zauważyć, to z tego doświadczenia wewnętrznej przemiany wypływa oszałamiająca nadzieja na Miłość bez końca. Zupełnie zaskakującym odkryciem było dla mnie stwierdzenie, że ta wewnętrzna przemiana wpływa również na intelekt uzdalniając go do kontemplacji, do bezpośredniego doświadczania Bożej rzeczywistości. „Odbierając” mi możliwość „intelektualnego rozwoju” moje dzieci „dały i dają” mi możliwość duchowego wzrostu i odkrycia kontemplacyjnego wymiaru intelektu. Zrozumiałem starą prawdę nauczaną przez ojców pustyni, że prakthike poprzedza theorethike, że ćwiczenie się w cnotach otwiera intelekt na oglądanie Boga, nigdy odwrotnie.

Na marginesie tych przemyśleń przypomniałem sobie o artykule profesora Romana Ingardena pt. „Człowiek i czas”, w którym krakowski filozof rozważa związek łączący sposób rozumienia siebie przez człowieka ze sposobem rozumienia i przeżywania czasu. Komuś niezorientowanemu w filozoficznym kontekście, w którym autor prowadzi swoje rozważania, końcowa hipoteza może wydać się niedorzeczna lub cokolwiek osobliwa: czas jest pochodną sposobu istnienia człowieka. W tym kontekście pomyślałem sobie, że sposób w jaki przeżywam swój czas z innymi może być wskaźnikiem mojego zasadniczego sposobu istnienia. Inaczej bowiem przezywa swój czas człowiek, który rozumie siebie i drugiego człowieka jak dar i szansę, a inaczej człowiek, który rozumie drugiego człowieka jako środek do celu, narzędzie, które prędzej czy później, chwilowo lub trwale, staje się przeszkodą w realizacji własnego celu.

Mariusz Rogalski

ojcostwo według Franciszka

August 2, 2016 5:00 am

“Bóg jest daleki, surowy i niezbyt czuły, dobry dla dobrych, ale zły wobec złych”. Tak Franciszek streścił jedną z przeszkód w budowaniu relacji z Bogiem, jaką jest okaleczony, fałszywy obraz Ojca. Pomyślałam, że to zarazem świetny punkt wyjścia, by określić, jaki Bóg jednak jest. Wystarczyłoby tylko odwrócić te negatywy. Z “dalekim”, “niezbyt czułym” i “złym wobec złych” poszło mi dosyć łatwo: a więc jest “bliski”, “ogromnie czuły” i “dobry dla wszystkich”. Gdy szukam odwrócenia dla “surowego”, wydaje mi się, że to niekoniecznie będzie tylko “miłosierny”. Czymś po drugiej stronie surowego oblicza będzie poczucie humoru, pogoda, dystans, radość, wyrozumiałość, zatroskanie wobec słabości, delikatność. Całe mnóstwo niesamowitych spraw, które “surowość” zabija, odcinając właśnie nas od tego, co subtelne i żywe, co czujące i empatyczne w nas.

Czytam to jako wielki drogowskaz dla ojców swoich dzieci, którzy kładą w ich sercach głębokie fundamenty obrazu Boga Ojca na ich już dorosłe życie duchowe. Jakim być? Jakim ojcem być zwłaszcza wtedy, gdy samemu nie ma się w tej dziedzinie dobrych doświadczeń? Czy nie byłoby wspaniale być tatą według tak obiecującej listy pozytywów? Ale chociaż głowa wie, że tak, owszem, byłoby fantastycznie, ojcowie często doświadczają wewnętrznego paraliżu i niezdolności, by takimi się stać. Może się bowiem zdarzyć, że w środku noszą małego chłopca, zdruzgotanego surowością własnego ojca, zapomnianego (bo ten zajęty był ważnymi sprawami), ogromnie osamotnionego.

Trzeba po tego chłopca wrócić. Koniecznie trzeba tego chłopca w sobie znaleźć. Trzeba go uwolnić od klątwy słów, że prawdziwi mężczyźni nie czują, nie wzruszają się, nie mają obaw. Trzeba dotrzymać mu towarzystwa w czasie, gdy się bał, cieszył albo wstydził; gdy był niezrozumiany, nazwany głupkiem, odepchnięty. Trzeba stanąć po jego stronie i powiedzieć: to było okropnie przykre. To wszystkiego nauczy. Nauczy być bliskim wobec własnych dzieci, które się boją, cieszą, wstydzą – i bardzo potrzebują taty.

m

Cały tekst homilii tu – a jeśli ktoś chciałby posłuchać i popatrzeć – relacja TV tu.

 

(ła)godność ojcowska

May 5, 2016 5:00 am

„Tam gdzie łagodność, tam miejsce dla godności” napisał ks. Jarosław. Coś w tym jest. Zgłębiając tajemnice wychowania na niełatwym materiale, jakim jest piątka naszych dzieci, nie raz już dochodziłem do „ściany”, muru nie do przejścia. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem po n-tym nieposłuszeństwie, setnej kłótni, czy krnąbrnej odpowiedzi wydaje się wydrzeć na całe gardło, co by wreszcie dotarło 🙂 . Po Programie Ja+Ty jednak jakoś tak … niezręcznie. Od dłuższego już czasu, gdy dopada mnie bezsilność i jedyne wyjście widzę w nakrzyczeniu na dzieci, pojawia się rozbrajająca mnie myśl: jak nakrzyczeć łagodnie? No i jakoś tak dzięki temu więcej pojawia się godności, zwłaszcza mojej, ojcowskiej 🙂 .

Michał

wychowanie i szacunek

April 13, 2016 5:00 am

Wychowywanie to trudne zadanie. Często skupiają naszą uwagę granice i ciągniemy jakiś protest song wobec życia bez wartości, które w mediach i środkach transportu, i galeriach handlowych i jeszcze gdzie tam. Czasem grozi jednak pułapka taka, że celem wychowania będzie sprawienie, by dzieci robiły zawsze i w każdych okolicznościach to, co my chcemy. Wówczas one znikają jako oddzielne osoby, które zasługują na szacunek.

Myślałam wczoraj na spacerze z Pawełkiem o takim zestawie pytań ratunkowych:

1. Czy oczekuję, że dziecko zrobi natychmiast to, co mu zlecam, i to tylko dlatego, że “tak” (bez wyjaśnienia, dlaczego)?

2. Czy odezwałabym/odezwałbym się do dorosłej osoby zaproszonej do domu tak, jak nieraz odzywam się do naszych dzieci, zaproszonych przez nas do naszego życia?

3. Czy potrafię przerwać Bardzo Ważną Pracę, gdy dziecko przychodzi do mnie z bardzo ważną sprawą?

4. Czy wracam do spraw określonych dla dzieci datą: “potem” w czasie, jaki dyktowałaby słowność?

5. Czy używam telefonu w obecności dzieci, prowadząc konwersację ustną lub pisemną z resztą świata, nie zauważając na to, że są obok?

6. Czy w małżeńskich kłótniach i sporach ocalam wrażliwość dzieci przed tym, co dla nich jest za trudne? (o tym szczególnie mówił ks. Rafał Chruśliński podczas ostatniej konferencji w czasie spotkania rodzin Ogniska Dolnośląskiego – TU)

Gdy wyobrazimy sobie siebie samych na miejscu naszych dzieci – o co byśmy poprosili nas, jako rodziców?

dobrych rozważań 🙂

m

 

z otwartymi ramionami

September 20, 2015 5:00 am

Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał. (Mk 9, 36-7)

Widać to ważne, skoro Jezus mówi o tym, obejmując ramionami dziecko, by być dobrze zrozumianym. Wie, że można je przyjąć albo nie. “Nieprzyjęcie” dziecka to nie tylko faktyczny zamach na życie. “Nieprzyjęcie” ma liczne formy braku akceptacji dziecka takim, jakie ono jest: odrzucenia, zaniedbania, rezygnacji z roli mamy czy taty na rzecz imprezowego życia, ale także zaabsorbowanie rodziców własnymi problemami i konfliktami w takim stopniu, jakby małego człowieka “nie było”. To też wszelkie kryptosygnały, że “coś z Tobą nie tak”, jakaś “wada produkcyjna”, za ktorą nie odpowiadamy. Człowiek “nieprzyjęty” będzie się czuł taki wszędzie: wchodząc do tramwaju czy do pokoju, gdzie właśnie trwa przyjęcie imieninowe, w pracy, w domu, w sklepie. “Przepraszam, że żyję”.

“Przyjęcie” to danie dziecku takiej informacji o nim samym, by czuło się kochane. W słowach, gestach, w gotowości bycia “dla”. W geście “objęcia ramionami”. “Jestem dla Ciebie”. Jako rodzice wiemy, że w porę i nie w porę. 🙂 Człowiek przyjęty startuje z zupełnie innego pułapu niż ten, który nie miał tego szczęścia. Ma zatankowane baki poczucia bezpieczeństwa i własnej wartości, z nimi podrywa się do lotu.

Gdy Łomianki świętują odwiedziny u Świętej Rodziny, przypominam sobie swoje wrażenie z rekolekcji w Wisełce i spojrzenia na Ikonę namalowaną przez s. Miriam. Pomyślałam, że to rodzina, w której jest się przyjętym. “Wejdź, dobrze że jesteś, czekaliśmy na Ciebie”.

M

uśmiech Haneczki

September 12, 2015 5:00 am

Kiedy zostaje się mężem i żoną,  naturalną koleją rzeczy jest rodzicielstwo. I my bardzo chcieliśmy  tę naturalną kolej rzeczy zachować.  Przez pięć długich lat powierzaliśmy nasze pragnienie w ręce kolejnych lekarzy. Niestety upragnione rodzicielstwo nie  nadchodziło.

Postanowiliśmy więc zgłosić się do Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego i rok później zostaliśmy rodzicami sześciotygodniowej Dominiki. Niespełna dwa lata później, z wielką radością przyjęliśmy nowinę o narodzinach siostry biologicznej naszej córki i z pomocą Opatrzności Bożej, która pomogła nam ominąć ludzkie błędy i trudności, zostaliśmy rodzicami sześciotygodniowej Alicji. Obie dziewczynki trafiły do nas w okresie niemowlęcym, a nasza potrzeba rodzicielstwa została przytłumiona.

Pragnienie biologicznego rodzicielstwa jednak nigdy nie zgasło, co pewien czas, z pomocą lekarzy próbowaliśmy na nowo, ale bezskutecznie. Zapłonęło ono z wielką mocą po wielu latach, gdy spotykając na swojej drodze wielodzietne rodziny, przechodziłam przez kolejne fazy buntu, rozgoryczenia i bólu. Pojawiały się w moim sercu nawet pretensje i żądania względem Boga. Byłam zmęczona i zniechęcona, a leczenie, któremu byłam poddawana przez całe dorosłe życie, powodowało stany depresyjne. Chciałam to leczenie jak najszybciej zakończyć.

Po raz ostatni postanowiłam z Panem Bogiem porozmawiać o naszym dziecku podczas rekolekcji w Wisełce. Tam właśnie, podczas modlitwy wstawienniczej przed Najświętszym Sakramentem wypowiedziałam na głos słowa, że „w moim sercu jest niezrealizowane i otulone wielkim zwątpieniem pragnienie. Ale TY PANIE JESTEŚ MOCNIEJSZY ”. Kiedy okazało się, że noszę pod sercem upragnione dziecko, wróciły do mnie te słowa i zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy od dziewiętnastu lat zawierzyłam nasze rodzicielstwo jedynie Bogu. Nie ludziom … nie lekarzom… nie nam samym… JEDYNIE BOGU.

Od tamtego wieczora w Wisełce do dnia, w którym dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami, jeszcze kilkakrotnie zawierzaliśmy tą intencję Bogu przez ręce Matki Najświętszej. Zapragnęliśmy się oddać w niewolę Jej miłości i każdego dnia modliliśmy się na Różańcu. Zanosiliśmy też modlitwy o uzdrowienie duszy i ciała za wstawiennictwem Św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Nasza córeczka, Hanna Teresa, przyszła na świat 13 lipca, tak jakby Matka Najświętsza dała nam odpowiedź, że była i jest z nami przez cały ten błogosławiony czas.  Niech uśmiech Haneczki będzie dla wszystkich znakiem, że DLA BOGA NIE MA NIC NIEMOŻLIWEGO!

IMG_20150719_152456

Monika i Mirek

Sam

July 23, 2015 5:00 am

W trakcie wakacyjnych wojaży, rozwożąc rodzinę między „jedną ciocią a drugą” przez krótki moment byłem sam. Uzmysłowiłem sobie, że to był pod pewnym względem bardzo wartościowy czas. Nagle bardzo jasno uświadomiłem sobie to, co podczas tak zwanych szarych dni często umyka. Będąc samemu oczywiście tęskniłem za żoną, dziećmi. Wspominałem tak zwane „piękne chwile”. Po raz kolejny uświadamiałem sobie jak bardzo ich wszystkich kocham i jaka wielka pustka pozostaje, gdy nie ma ich wszystkich wokół mnie. Przypominałem sobie także, że gdy jesteśmy razem to jakąś niewiadomą siłą ciążenia koncentruję się na tym co trudne, co przeszkadza: zmęczeniu w pracy, kłótniach dzieci, nieporozumieniach itp.

Dlaczego to co ważne, wartościowe zauważa się tak mocno wtedy, gdy tego brak? Chyba po to są te chwile samotności. Proszę cię Panie, by pozostały tylko chwilami.

Michał

słownik

July 13, 2015 5:00 am

Tym razem “Złodziejka książek” (USA 2013). W czasie II wojny światowej mała dziewczynka zostaje oddana do adopcji ubogiej niemieckiej rodzinie. Okazuje się, że jest analfabetką – wywołana w pierwszy dzień szkoły do odpowiedzi, nie potrafi czytać ani pisać. A przecież chciałaby; w dniu pogrzebu swojego młodszego braciszka znalazła książkę, którą przywiozła ze sobą do nowego, obcego domu.

Pewnego dnia jej przybrany tata zaprowadza ją do piwnicy, w której przygotował dla niej na ścianach ogromne tablice z wypisanymi literami alfabetu. Objaśnia, że przygotował dla niej słownik, w którym będzie mogła dopisywać nowopoznane słowa. Jestem tym pomysłem zachwycona: słownik, w którym można zamieszkać. Jakaś wielka metafora ojcowskiego serca, które jest tak wielkie, że można się bez trudu w nim zawsze zmieścić. W którym można, jak w słowniku, znaleźć całe objaśnienie świata. Nie tylko przez to, że ojciec ten świat przetłumaczy na zrozumiały język i nauczy się w nim bezpiecznie poruszać. Także przez to, że definicje powstają w ogromniej dynamice dialogu, która wyprowadza dziewczynkę ku samodzielności.

Na początku było Słowo. Ojciec ziemski, jak Ojciec niebieski, ma udział w tworzeniu człowieka przez słowa, przez dialog, przez niekończące się marnowanie na niego czasu. Gdzie “zmarnowany czas” jest tak samo ważny, jak wypełniające je słowa. Dobre, budujące, wspierające na duchu drogowskazy.

M

VI4VcbtPk4bD77_2_hd

924553_026

The-Book-Thief-LB2-1