Mroczna kraina Saurona z słynnym szczytem Mount Doom. Miejsce, gdzie musi dotrzeć Frodo, żeby pozbyć się pierścienia. Kraina orków, pozbawiona życia, wulkaniczna, wroga. To w filmie Petera Jacksona. W naturze to czwarty w historii świata park narodowy Tongariro. Kraina wulkanów, która ciągle jest żywa. Mount Dum to Mount Ngauruhoe, wulkan, który w 1975 pokazał co potrafii. Do dziś czynny. Wysokość 2287. Do wspinaczki 1200 m.
Choć już miałem za sobą zdobycie szczytu Tongariro, 900 metrów wspinaczki plus cały Tongariro Alpine Crossing – w sumie 21 km (w pierwszy dzień wyprawy do Mordoru), zdobycie Mount Ruapehu i jego najwyższy wierzchołek, który się nazywa Tahurangi (2797 m n.p.m. – samej wspinaczki także 1200 metrów (drugi dzień), trudno było ominąć okazję i nie zdobyć także i tego szczytu.
Jacek, mój szkolny kolega, od 25 lat mieszkaniec Nowej Zelandii, wielki miłośnik tych gór i z racji wykształcenia (geomorfolog) idealny przewodnik po tych wulkanicznych terenach, wiedząc, że jestem fanem Tolkiena, lojalnie uprzedzał, że wspinaczka na tę górę to koszmar. W jedną i drugą stronę. Ale… to jest TA góra z Tolkiena. Trudno było ją zignorować. Tym bardziej, że już tu jestem. Pobudka o 5.30 żeby być jak najwcześniej na szlaku. Dwie godziny, żeby dojść do podnóża góry. I już jej widok sprawił, że pomysł wyglądał na szalony.
Wydawało się, że ta wspinaczka nigdy się nie skończy, że ta góra nie ma końca, że trzeba się pogodzić z realiami i odpuścić. I wtedy mówiłem sobie to samo, co na ostatnich kilometrach maratonów: jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. To był przecież trzeci dzień intensywnego wspinania – dla kogoś, kto nigdy większego kontaktu z górami nie miał (raz całe Bieszczady i Giewont). Myślałem o Tolkienie, o Frodo i jego kompanie, o brzemieniu, który niósł i pragnieniu, żeby się męka wreszcie skończyła. I potem przychodzi ten moment, kiedy góra się wreszcie kończy. Jest szczyt. Choćby tak wąski, że aby się minąć, trzeba to robić bardzo ostrożnie, bo mało miejsca. I ta radość, że się ostatecznie pokonało własną słabość, że się dało radę. I choć jest świadomość, że jeszcze jest droga w dół do pokonania, to z tej perspektywy jest o wiele znośniejsza.
Wczoraj już znowu w Auckland. Dziś rano zaczyna się Ja + Ty = My. Do zdobycia 6 szczytów życia małżeńskiego. Każdy jest piękny i z dołu i każdy wymaga trudu, jeśli się chce na niego wspiąć. Gdy się samemu walczy łatwiej zrozumieć walkę innych. I odnieść z szacunkiem do każdego kroku w stronę szczytu.
Tradycyjnie proszę o wsparcie modlitewne.
Fr. Jay