szafy

May 4, 2014 5:00 am

Przyzwyczajeni do przestrzeni w naszym domu, z trudem mieścimy się w małym, ciasnym pokoiku w suterenie. Do wyposażenia pokoju nalezą łózka i … to by było na tyle. Samo położenie pokoju wywołało w nas mieszane uczucia i właściwie przed niemal natychmiastowym powrotem zatrzymało nas potworne zmęczenie. W tej ciasnocie nie wiadomo nawet, co zrobić z bagażami. Miny wszystkich nietęgie. Mój Mąż rzuca stwierdzenie: patrzcie, każdy ma swoja szafę … przy łóżku lub na łóżku. Gromki śmiech oczyścił atmosferę. Od tej pory w tym ciasnym pokoju, w którym mieściły się tylko łóżka, potykamy się o pięć kolejnych mebli – o szafy w torbach i w walizkach.

Ale wszystkie te niedogodności stworzone przez człowieka wynagradza nam sam Pan Bóg!

Możemy rodzinnie podziwiać Jego dzieła. W Bieszczadach! Jesteśmy nimi zauroczeni.

Z serdecznymi pozdrowieniami z Połoniny Wetlińskiej

Dorota

Bieszcadzkie połoniny

Połonina Wetlińska

Nasze rocznice

April 29, 2014 8:52 am

Kalendarz to nie tylko dni, ale też wydarzenia, które za nimi się kryją.

Niepozorna data – 29 kwietnia, normalny dzień jakich pełno w roku, choć u mnie w domu dzień wyjątkowy, bo to dzień urodzin mojego śp. Taty. Od związania się z Łomiankami ten dzień stał się historią, która zaczęła się długo przed nami i do której tak wielu z nas zostało zaproszonych. Najpierw to dzień wyzwolenia z obozu w Dachau (1945), który stał się w naszej Ojczyźnie Dniem Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego. Obchodzony uroczyście w Sanktuarium Św. Józefa w Kaliszu, bo to Jego interwencji zawdzięczamy to wyzwolenie. To także data powstania Instytutu Studiów nad Rodziną ATK (1975); dziś Wydział Studiów nad Rodziną UKSW. W tym także dniu, Założyciel Instytutu i Wspólnoty Świętej Rodziny, śp. Abp Kazimierz Majdański przeszedł do domu Ojca. Pan Bóg ocalił jego życie w Dachau 29 kwietnia 1945 i powołał do siebie tego samego dnia w 2007 roku.

Stał się więc ten dzień okazją do pielgrzymek wdzięczności do św. Józefa w Kaliszu przez wiele lat. Przyjeżdżaliśmy mu dziękować za to, że tak jak opiekował się Synem Bożym i troszczył o Jego życie, tak też troszczy się o życie w Kościele, że ocalił naszego Ojca, przyczynił się do powstania Instytutu i opiekuje się nami przez te wszystkie lata.

W tym roku pielgrzymujemy ze szczególną intencją: powierzamy Jego trosce życie naszego chorego brata ks. Dariusza. Św. Józef wie, co to znaczy chronić zagrożone życie. Wiec mu to życie szczególnie powierzamy. Ufamy także, że będzie tam też szczególnie obecny św. Jan Paweł II, który znał nasz Instytut i wielokrotnie mu błogosławił, a teraz jako Patron Rodzin jest jeszcze bliżej obecny.

Cieszę się na spotkanie i tam w Kaliszu, i w Łomiankach i z tego, że nawet z bardzo daleko można być z modlitwą blisko.

Przez wiele lat wiernie jeździłem na nasze kaliskie spotkania. I te rodzinne, i te męskie tylko. Dziś je wspominam szczególnie, bo jestem daleko i nie będę obecny fizycznie. Przypominają się nasze podróże pociągami, przesiadki w Łodzi i długie przemarsze. Nasze rozmowy i wspólne modlitwy. Czasem dołączali do nas synowie i mogliśmy wspólnie dzielić się wiarą i historią.

Dziś jestem tam razem z Wami sercem i modlitwą. Pamiętajcie też o mnie, proszę.

z bliską w sercu modlitwą

ks. Jarosław

widoki

March 16, 2014 8:15 am

“Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło” (Mt 17,1-2)

Bardzo bym chciała, aby Jezus  zabrał mnie na taką górę wysoką.

Bardzo bym chciała, aby podczas tej wędrówką zweryfikowana została przez Niego zawartość mojego bagażu, który będę niosła. Aby pozbywać się po drodze niepotrzebnych myśli, uprzedzeń, niepokoi, grzechów, przyzwyczajeń, rutyny. Wszystkiego, co mogłoby ciążyć, uwierać i opóźniać. Chciałabym, aby już w drodze następowało moje przemienienie. Tym bardziej, że przecież nie kto inny, a sam Jezus byłby moim przewodnikiem.

A na koniec, chciałabym, aby po tym wysiłku, dane mi było zachwycić się Jego obecnością przy mnie, wielkością i majestatem oraz pięknymi widokami z góry na moje życie.

Dorota

Mordor

February 21, 2014 9:30 pm

Mroczna kraina Saurona z słynnym szczytem Mount Doom. Miejsce, gdzie musi dotrzeć Frodo, żeby pozbyć się pierścienia. Kraina orków, pozbawiona życia, wulkaniczna, wroga. To w filmie Petera Jacksona. W naturze to czwarty w historii świata park narodowy Tongariro. Kraina wulkanów, która ciągle jest żywa. Mount Dum to Mount Ngauruhoe, wulkan, który w 1975 pokazał co potrafii. Do dziś czynny. Wysokość 2287. Do wspinaczki 1200 m.

Choć już miałem za sobą zdobycie szczytu Tongariro, 900 metrów wspinaczki plus cały Tongariro Alpine Crossing – w sumie 21 km (w pierwszy dzień wyprawy do Mordoru), zdobycie Mount Ruapehu i jego najwyższy wierzchołek, który się nazywa Tahurangi (2797 m n.p.m. – samej wspinaczki także 1200 metrów (drugi dzień), trudno było ominąć okazję i nie zdobyć także i tego szczytu.

Jacek, mój szkolny kolega, od 25 lat mieszkaniec Nowej Zelandii, wielki miłośnik tych gór i z racji wykształcenia (geomorfolog) idealny przewodnik po tych wulkanicznych terenach, wiedząc, że jestem fanem Tolkiena, lojalnie uprzedzał, że wspinaczka na tę górę to koszmar. W jedną i drugą stronę. Ale… to jest TA góra z Tolkiena. Trudno było ją zignorować. Tym bardziej, że już tu jestem. Pobudka o 5.30 żeby być jak najwcześniej na szlaku. Dwie godziny, żeby dojść do podnóża góry. I już jej widok sprawił, że pomysł wyglądał na szalony.

Wydawało się, że ta wspinaczka nigdy się nie skończy, że ta góra nie ma końca, że trzeba się pogodzić z realiami i odpuścić. I wtedy mówiłem sobie to samo, co na ostatnich kilometrach maratonów: jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. To był przecież trzeci dzień intensywnego wspinania – dla kogoś, kto nigdy większego kontaktu z górami nie miał (raz całe Bieszczady i Giewont). Myślałem o Tolkienie, o Frodo i jego kompanie, o brzemieniu, który niósł i pragnieniu, żeby się męka wreszcie skończyła. I potem przychodzi ten moment, kiedy góra się wreszcie kończy. Jest szczyt. Choćby tak wąski, że aby się minąć, trzeba to robić bardzo ostrożnie, bo mało miejsca. I ta radość, że się ostatecznie pokonało własną słabość, że się dało radę. I choć jest świadomość, że jeszcze jest droga w dół do pokonania, to z tej perspektywy jest o wiele znośniejsza.

Wczoraj już znowu w Auckland. Dziś rano zaczyna się Ja + Ty = My. Do zdobycia 6 szczytów życia małżeńskiego. Każdy jest piękny i z dołu i każdy wymaga trudu, jeśli się chce na niego wspiąć. Gdy się samemu walczy łatwiej zrozumieć walkę innych. I odnieść z szacunkiem do każdego kroku w stronę szczytu.

Tradycyjnie proszę o wsparcie modlitewne.

Fr. Jay

Westport-Christchurch

February 8, 2014 10:38 am

Po bardzo wczesnej pobudce, żeby zdążyć na autobus, który ma nas zawieść na miejsce startu, trafiamy od razu w atmosferę, która na wszystkich maratonach jest podobna. Jest serdecznie, tłumnie, międzynarodowo i wielojęzycznie. To pierwszy maraton, gdzie na miejsce startu zawożą nas autobusy. Półmaraton trochę bliżej, a maraton trochę dalej. Jeszcze raz oglądamy trasę przez okno autobusu. Jedziemy i jedziemy… pomyśleć, że za chwilę będziemy tę trasę pokonywać biegiem.

Trasa maratonu i półmaratonu jest dostępna także dla piechurów, którzy startują odpowiednio o 5.30 i o 8.30 rano. Różnimy się tylko kolorami naszych numerów startowych.

Buller Marathon to przedsięwzięcie całego miasta. Wszystkie stacje z wodą i gąbkami obsługiwane są przez mieszkańców, w szczególności uczniów miejscowych szkół.

Trochę się dziwimy, kiedy nad naszym miejscem startu pojawia się helikopter. Okazuje się, że to nie lokalna telewizja, tylko … taksówka, która dowozi jeszcze dwukrotnie zawodników na start. Wreszcie ruszamy. Cel jest zawsze ten sam: dobiec do końca. I udaje się. Żadnego zatrzymania. Wyznaczałem sobie tylko “cele”, które chcę dogonić. W tym roku to byli zawodnicy w żółtych koszulkach. Dogonić, wyprzedzić i “ścigać” następnego. Górek nie brakowało. Na szczęście widoki rekompensowały trud. Jak mawia mój przyjaciel, który zdecydowanie więcej biega maratonów niż ja – wyniku nie ma, ale wstydu też nie ma.

Po biegu Msza św., pożegnanie z ks. Proboszczem, który także startował w półmaratonie i jedziemy do Chistchurch. Tu spotkanie z Polonią, umówione spotkania z kilkoma małżeństwami i spotkanie z instruktorką Modelu Creightona.

W poniedziałek Paul wraca do Omaha, a ja zostaję głosić najpierw rekolekcje, a potem Program 1.

Fr Jay

 

skarby i świnie

February 3, 2014 5:00 am

A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic. (Mk 5,16)

Nasze rozmaite skarby. I wolność serca. Podzielił się ze mną serdeczny kolega, który wszedł z żoną właśnie na Drogę neokatechumenalną, że nie potrafiłby jeszcze zostawić domu, miasta i jechać na misje. Rozmawialiśmy.

Mam za sobą już tak bardzo radykalne decyzje zostawiania wszystkiego. Coraz bardziej jednak doświadczam, że Pan Bóg nie jest siłą odbierającą, ale obdarowującą. I mam wrażenie, że obchodzi się On bardzo delikatnie ze sprawami nam drogimi – właśnie dlatego, że są drogie. Poza sytuacjami grzechu, z którym – jak ze świniami z dzisiejszej Ewangelii – najlepiej się rozstać w trybie pilnym, ofiarowywanie Mu naszych skarbów może się dokonywać w wielkim zaufaniu.

Jeśli będzie potrzeba coś przewartościować, w pewnym sensie – “stracić” – to tylko dlatego, by to otrzymać w nowej postaci. Bo zbyt absorbowało, bo skarb był za dużym balastem w drodze, bo obchodziliśmy się z nim w raniący dla nas samych sposób. A przecież i ja, i Ty – to dla Niego największy skarb. Ofiarując Mu siebie i wszystko, co nasze, składamy depozyt w najbezpieczniejsze miejsce. “Kładę się, zasypiam i znowu się budzę, ponieważ Pan mnie wspomaga” (Ps 3,5).  Nosi nas w sercu.

M

idzie nowe

January 1, 2014 5:00 am

Sposoby na Nowy Rok 🙂 Moi dorośli uczniowie na kursach angielskiego mieli za zadanie przemyśleć i wypisać, co chcieliby osiągnąć w Nowym Roku w różnych dziedzinach. Sportu, zdrowia, intelektu, rozwoju duchowego, relacji z innymi, podróży. Co wymaga przejścia do konkretów: jeśli planuję nauczyć się nowego języka obcego, muszę pomyśleć, ile czasu dziennie na to przeznaczę (zamiast czego innego?)*. Życie rodzinne podpowiada wiele jeszcze innych obszarów: jak zaplanuję nasze randki? co zrobię razem z dziećmi? I warto odkrywać pragnienia serca i to, co naprawdę nas pasjonuje i cieszy. Pasje się bowiem udzielają.

Jeden z uczniów, Andrzej, wykładowca akademicki, podsumował nastroje styczniowe jako “New Year’s Depression”, z którą trzeba się jakoś zmierzyć. I wypada mi się z nim zgodzić, że czasami nie będzie nas stać na zrobienie żadnej listy, bo jak wspominała Dosia w swoim wpisie – możemy mieć za sobą już niezłą ścieżkę zdrowia i może nas ogarniać lęk. Ale widziałam kiedyś taki obrazek, który dla siebie i dla Was dziś rysuję:

20131231_135028

A ponieważ Pan Bóg tak nas pomyślał, byśmy sukcesów nie musieli przypisywać tylko sobie, to na drugą stronę “bezpiecznej” granicy własnych niemożności najczęściej przeciągają nas inni, kibicując nam zawzięcie – a przez nich i On sam. Dasz radę. Yes, you can! 🙂 Przecież jesteś Jego dzieckiem.

M

*Podpowiadam, że wystarczy kwadrans, za to codziennie. 🙂

Ostatni dzień kongresu

November 20, 2013 8:20 am

To przede wszystkim panel Przewodniczących konferencji biskupów USA, Kanady, Ameryki Łacińskiej i Brazylii. Przewidziany był także głos Filipin i Karaibów, ale ze względu na tragedię ks. biskup nie przyleciał. I było to oczywiste.

Potrzeba trochę czasu, żeby te wszystkie treści uporządkować, ale już teraz widzę, jak ważne było to spotkanie. I mimo tego, że dotyczyło Ameryki, wiele rzeczy można było odnieść do naszej sytuacji.

Co podkreślali wszyscy prelegenci? Nowa Ewangelizacja to nie tylko nasza sprawa. To nade wszystko wielka troska Pana Boga, który pragnie, by wszystkie dzieci wróciły do Niego. Jakie z tego wynikają wnioski?

Nie ma ewangelizacji, która nie wynika z indywidualnego spotkania z Nim. Zawsze więc na pierwszym miejscu – modlitwa i osobista realcja z Panem Jezusem. Misjonarzem jest Kościół i my wszyscy. To nie stanowisko czy tytuł, to tożsamość każdego z nas. Gdy spotykamy żywego Pana Jezusa, chcemy przekazać to doświadczenie wszystkim. Chcemy się dzielić.

Duch Święty jest tym, który został nam obiecany, że nas w każdej sytuacji poprowadzi. To z kolei zmusza do ciągłej otwartości i wewnętrznej wolności. Zmusza także do nieustannej refleksji i reagowania na bieżące przekstałcenia. Struktura społeczeństw w wielu państwach się zmienia. Kiedyś były przede wszystkim wiejskie, dziś stają się głównie miejskie. To, co było kiedyś dobre, dziś już nie wystarcza. Np. w Toronto 50 % mieszkańców nie urodziła się w Kanadzie. To wystarczy, żeby zobaczyć, w jakiej szczęśliwej sytuacji my jesteśmy. Choć strktura naszego społeczeństwa też się zmienia na bardziej miejskie.

Parafia – wspólnota wspólnot. Ciągle to powtarzamy. I ciągle do tego trzeba wracać. Każdy z nas potrzebuje mniejszej wspólnoty, która daje poczucie bliskości i zrozumienia. Ale naszą misją nie jest służba naszej wspólnocie, ani nawet naszej parafii. Naszą misją jest… świat. Zdobyć świat dla Jezusa. Mówiło się o potrzebie zmiany naszej mentalności na misyjną. Wszyscy jesteśmy w misji. Zmienić nasze parafie w terytoria misyjne. Na przykład: każdego roku przyprowadzić 2 nowe małżeństwa na nasze spotkania. “Strach” pomyśleć co się stanie po 5 latach.

Każdego dnia zaczynaliśmy modlitwą w miejscu obrad, a kończyliśmy w Sanktuarium. Cieszyło mnie bardzo, że nie żałowano czasu na modlitwę. Nie było to więc teoretyczne mówienie o potrzebie modlitwy, ale raczej praktyczne realizowanie tego, o czym była mowa.

Z pamięcią o Was wszystkich

Padre J.

JC and I

November 13, 2013 5:00 am

Nasz legendarny Duszpasterz akademicki “Orzech” (ks. Stanisław Orzechowski) opowiadał nam czasami o swoim pomyśle na specjalny dzień spędzony z Panem Jezusem, zachęcając nas do tego samego. To dzień, w którym od rana zapraszał Go, by w szczególny sposób być razem we wszystkich kolejnych prostych sprawach, w dialogu serca najlepszych przyjaciół. Ale zachęcał, by dać temu wyraz także w tym, co zewnętrzne – na przykład nakryć do stołu dla dwóch osób, mimo że jesteśmy akurat sami.

Styl życia większości z nas, pełen spotkań i ludzi, nie daje możliwości, by był to aż cały dzień. Ale przecież bywają chociaż spokojniejsze jego części. W tym “specjalnym dniu” w aucie można nie kłaść torby na przednim siedzeniu, żeby podróżować bardziej “razem” (pewnie, że może nam te gesty są bardziej potrzebne niż Jemu). Gdy pamiętasz, że On jest obok, możesz pokazać Mu całkiem szczerze swoje pierwsze reakcje na różne sytuacje i otworzyć się na Jego ogląd spraw. Zupełnie inaczej przyjmiesz i wydarzenia, i obecność ludzi, pojawiających się w tym dniu, gdy dasz Mu wolną rękę prowadzenia Cię Jego miłością przez kolejne godziny.

Nawet gdyby dzień miał się rozpocząć wyprawą do fryzjera, jak mój wczoraj. I rzeczywiście, nie był to dzień ani trochę zwykły.

M

“JC and I”= “Jezus Chrystus i ja” – tytuł jednej z pogadanek z amerykańskiego programu dla nastolatków QUEST, który dawno temu robiliśmy we Wrocławiu. 

Kolorowy Meksyk

November 4, 2013 9:17 am

W ostatnim czasie zdarzyło mi się ładnych kilka razy przemieszczać się przez miasto w różnych kierunkach. W dużej części przejeżdżałem przez dzielnice raczej ubogie. To co mnie niezwykle uderzyło – to niezwykła kolorystyka tego miasta.

Typowa biedna dzielnica, jakich wiele możemy sobie wyobrazić w naszych miastach: stare domy, bardzo dawno nie remontowane; tu – zamiast szyby dykta, tam drzwi, które już nie spełniają swojej roli, bo bez zawiasów. A przecież każdy z domów żyje swoim życiem wypowiadanym innym kolorem. To nie odgórna decyzja władz miasta – to radosna twórczość mieszkańców, którzy malują swój świat na niebiesko, czerwono, zielono, żółto, w całej palecie odmian. Całe ulice pełne kolorowych domów. Nie udało mi się zrobić zdjęć (jeszcze nie, ale z pewnością je zrobię i wtedy umieszczę) i wiem, że opis tego nie oddaje.

Przypomina mi się moja dzielnica  z jej nieodłączną szarzyzną, wszystkie kamienice jednakowo szare. Nie mówię o nowoczesnych osiedlach, pięknie wymalowanych, mówię o dzielnicach, gdzie się turyści nie wybierają, a gdzie życie jest pełne kolorów. Kolory są mocne, różnorodne, i wszystkie tak bardzo ciepłe.

I wcale nie chodzi o ukrycie biedy. Ona sobie dalej istnieje, ale nie przytłacza swoją szarzyzną.

Pewnie jest wiele powodów, które za tym się kryją. Ale nie robię tu żadnych studiów antropologicznych. Po prostu dzielę się tylko tym, co mnie uderzyło po raz kolejny, gdy przejeżdżałem przez miasto.

Załączam tylko jedno zdjęcie z wnętrza.

Z pamięcią o Was,

Padre J.

IMG_1018