Nie przestaje mnie zaskakiwać ilość i poziom negatywnych komentarzy czytelników pod postami portali katolickich. I to niestety nie chodzi o czytelników jakoś ewidentnie przeciwnych Kościołowi. Zdecydowanie najgorsze są wpisy “ortodoksów”: obelgi, obraźliwe epitety pod adresem osób mających inne zdanie, a także względem autorów, instytucji, księży. Zdumiewają mnie pokłady sarkazmu i ilość czasu poświęconego na wypisywanie licznych zdań po to, by kiepski świat skorygować. Właściwie brakuje tylko Biblii w drewnianych okładkach, którą można by walić po głowie bliźniego, jeśli tylko odważa się mieć inny pogląd na to czy tamto.
Myślę o Wojtyle i o sposobie, w jaki patrzył w oczy drugiemu człowiekowi. Nie była to nagana wzrokowa. Ludzie wspominają ten moment jako doświadczenie bycia w tamtej chwili najważniejszym dla niego człowiekiem na świecie (z drugiej strony – dobrze wiemy, jak kiepsko czujemy się w sytuacji odwrotnej, gdy jesteśmy dla kogoś dodatkiem do grafiku między telefonami i sms-ami, nieraz nawet przy wspólnym posiłku). I ten jego szacunek musiał zaczynać się gdzieś bardzo głęboko, w przeżyciu drugiego człowieka jako tajemnicy. Łatwe miał Pan Bóg zadanie, by kochać innych przez Wojtyłę.
Bo w końcu na ten paniczny strach przed tym, co od nas różne, Jezus odpowiada, że kocha do szaleństwa. I tego, kto na portalu społecznościowym ma inne zdanie. I męża, który nie pisze wierszy albo zmywa podłogę w “niewłaściwy”, bo inny od mojego, sposób. I żonę, która musi rano wypić kawę, bo inaczej dzień się dla niej nie zacznie. I nasze dzieci, z których każde jest tak różne, że zgodzić się im razem jest bardzo trudno, a nasza cierpliwość niejednokrotnie wystawiona jest na ciężką próbę. 🙂
m