Po bardzo wczesnej pobudce, żeby zdążyć na autobus, który ma nas zawieść na miejsce startu, trafiamy od razu w atmosferę, która na wszystkich maratonach jest podobna. Jest serdecznie, tłumnie, międzynarodowo i wielojęzycznie. To pierwszy maraton, gdzie na miejsce startu zawożą nas autobusy. Półmaraton trochę bliżej, a maraton trochę dalej. Jeszcze raz oglądamy trasę przez okno autobusu. Jedziemy i jedziemy… pomyśleć, że za chwilę będziemy tę trasę pokonywać biegiem.
Trasa maratonu i półmaratonu jest dostępna także dla piechurów, którzy startują odpowiednio o 5.30 i o 8.30 rano. Różnimy się tylko kolorami naszych numerów startowych.
Buller Marathon to przedsięwzięcie całego miasta. Wszystkie stacje z wodą i gąbkami obsługiwane są przez mieszkańców, w szczególności uczniów miejscowych szkół.
Trochę się dziwimy, kiedy nad naszym miejscem startu pojawia się helikopter. Okazuje się, że to nie lokalna telewizja, tylko … taksówka, która dowozi jeszcze dwukrotnie zawodników na start. Wreszcie ruszamy. Cel jest zawsze ten sam: dobiec do końca. I udaje się. Żadnego zatrzymania. Wyznaczałem sobie tylko “cele”, które chcę dogonić. W tym roku to byli zawodnicy w żółtych koszulkach. Dogonić, wyprzedzić i “ścigać” następnego. Górek nie brakowało. Na szczęście widoki rekompensowały trud. Jak mawia mój przyjaciel, który zdecydowanie więcej biega maratonów niż ja – wyniku nie ma, ale wstydu też nie ma.
Po biegu Msza św., pożegnanie z ks. Proboszczem, który także startował w półmaratonie i jedziemy do Chistchurch. Tu spotkanie z Polonią, umówione spotkania z kilkoma małżeństwami i spotkanie z instruktorką Modelu Creightona.
W poniedziałek Paul wraca do Omaha, a ja zostaję głosić najpierw rekolekcje, a potem Program 1.
Fr Jay
Categorised in: Ks. Jarosław Szymczak