Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał. (Mk 9, 36-7)
Widać to ważne, skoro Jezus mówi o tym, obejmując ramionami dziecko, by być dobrze zrozumianym. Wie, że można je przyjąć albo nie. “Nieprzyjęcie” dziecka to nie tylko faktyczny zamach na życie. “Nieprzyjęcie” ma liczne formy braku akceptacji dziecka takim, jakie ono jest: odrzucenia, zaniedbania, rezygnacji z roli mamy czy taty na rzecz imprezowego życia, ale także zaabsorbowanie rodziców własnymi problemami i konfliktami w takim stopniu, jakby małego człowieka “nie było”. To też wszelkie kryptosygnały, że “coś z Tobą nie tak”, jakaś “wada produkcyjna”, za ktorą nie odpowiadamy. Człowiek “nieprzyjęty” będzie się czuł taki wszędzie: wchodząc do tramwaju czy do pokoju, gdzie właśnie trwa przyjęcie imieninowe, w pracy, w domu, w sklepie. “Przepraszam, że żyję”.
“Przyjęcie” to danie dziecku takiej informacji o nim samym, by czuło się kochane. W słowach, gestach, w gotowości bycia “dla”. W geście “objęcia ramionami”. “Jestem dla Ciebie”. Jako rodzice wiemy, że w porę i nie w porę. 🙂 Człowiek przyjęty startuje z zupełnie innego pułapu niż ten, który nie miał tego szczęścia. Ma zatankowane baki poczucia bezpieczeństwa i własnej wartości, z nimi podrywa się do lotu.
Gdy Łomianki świętują odwiedziny u Świętej Rodziny, przypominam sobie swoje wrażenie z rekolekcji w Wisełce i spojrzenia na Ikonę namalowaną przez s. Miriam. Pomyślałam, że to rodzina, w której jest się przyjętym. “Wejdź, dobrze że jesteś, czekaliśmy na Ciebie”.
M
Categorised in: Małgorzata Rybak