Już dawno doszłam do wniosku, że ktoś, kto wymyślił pojęcia “poranne mdłości” i “zachcianka” nigdy nie był w ciąży. Mdłości bowiem to kondycja egzystencjalna w tle pierwszego trymestru (dla niektórych dłużej), a “zachcianka” – to akurat ta rzecz, która w ogóle wydaje się potencjalnie do przełknięcia w czasach ogólnej rewolty. Co w połączeniu ze świadomością, że wzrastającemu pod sercem dziecku potrzebne są najlepsze składniki odżywcze, jest pewnym wyzwaniem.
Wybieram się więc do warzywniaka po czereśnie, bo to one spełniają ostatnio kryterium “zdrowotności” i “przełykalności”. I nie ma. Pytam w kolejce, czy może jutro. I może jutro. I po minucie chłopak od noszenia towaru wchodzi do sklepu z wielką skrzynką czerwonych i dorodnych. “Chciała pani czereśnie,” mówi krótko i idzie po następną skrzynkę. Akurat przywieźli. To się nie zdarza w realnym świecie, myślę sobie.
A z drugiej strony, który to już raz doświadczam w życiu uśmiechu Pana Boga. Nieoczekiwanego “zaopatrzenia”. Opatrzności. Że nie wspomnę, iż zaopatrzył mnie w temat na wpis, bo do dzisiejszych czytań komentarz da radę napisać pewnie tylko Fr. Jay w wersji angielskiej. Więc biorę z innej beczki: “Ty otwierasz swą rękę, Panie, i wszystko, co żyje, nasycasz do woli” (Ps 145, 16). W pamięci, że jeśli jesteśmy dziećmi, to zaopatrzenie naszych wszystkich potrzeb Ojciec bierze na siebie. I nawet gdy wydaje się, że coś nam “zabiera” – to dlatego, że ma w zanadrzu jeszcze większe dobro.
A przy okazji dzielę się radością, że Rybaków na Przystani jest więcej. 🙂
Mplus
Categorised in: Małgorzata Rybak