Świat oszalał na punkcie nowej gry Pokemon GO. Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał – to aplikacja na smartfona, która wymaga od użytkownika, by chodził i zbierał pokemony. Wykorzystuje mapy i kamerę, więc idziemy sobie po ulicy, gdy nagle wyskakuje nam na telefonie pokemon, którego trzeba złapać. Ludzie oszaleli – biegają po mieście, wyskakują z samochodów, bo na mapie znalazł się właśnie jakiś rzadki okaz pokemona; wchodzą na prywatne posesje; w USA powstała nawet grupa przestępcza, która zwabiała swoje ofiary, podstawiając im wirtualne pokemony. Jeden mężczyzna pochwalił się w sieci zdjęciem, na którym złapał pokemona, podczas gdy jego żona rodziła. Tak, taki świat.
Niektórzy twierdzą, że to może i dobrze, bo zamiast zwykłego „grania” ludzie zażywają trochę ruchu. Ale zobaczmy, w jakim kierunku nas to prowadzi – telefon, który przecież miał służyć przede wszystkim komunikacji, powoduje, że ludzie co prawda biegną w tłumie, ale jednak biegną nie z innymi, ale z własnym smartfonem. Jeśli zwrócą na innych uwagę, to tylko dlatego, że weszli im w drogę. Technika, która miała ułatwiać komunikację, może stanowić poważną przeszkodę w relacjach.
Dobrze sobie zrobić taki „technologiczny rachunek” – ile mamy w domu ekranów (tablet, tv, komputer, smartfon), na których koniecznie musimy coś sprawdzić właśnie wtedy, kiedy Żona/Mąż chce o czymś pogadać. U nas w domu pomógł przypadek/wypadek – zepsuł się laptop. I o dziwo, bez niego świat się nie zawalił (komputer stacjonarny włączamy tylko w przypadku wyższej konieczności, za długo się włącza, żeby tylko zerknąć na coś na chwilę), a my mamy więcej czasu dla siebie. Dlatego laptop, jak był zepsuty, tak leży zepsuty, a nam do jego naprawy zupełnie się nie spieszy.
Łukasz Czechyra
Categorised in: Łukasz Czechyra