Wreszcie znalazłem chwilę czasu, żeby mimo strasznie napiętego programu wybrać się na kilka godzin do słynnego w USA ZOO. Jak wiele rzeczy w USA, także i ZOO musi być wielkie (co najmniej) lub największe (tak brzmi zdecydowanie lepiej). I dlatego w Omaha ZOO: “posiada największy na świecie pawilon bagien i pawilon życia nocnego (nocturnal exhibit), największą na świecie zadaszoną dżunglę (Lied Jungle), największy na świecie pawilon pustynny, oraz największą na świecie przeszkloną kopułę geodezyjną.”
Wszystko to robi duuuże wrażenie. Zwłaszcza nocturnal exhibit – pierwszy raz coś takiego widziałem i czułem (bo wszystko było jak naturze – i wygląd i zapach i temperatura).
Ale chyba najbardziej podobało mi się u orangutanów. Poczułem się jak w domu. „Ojciec” siedział w głębokiej zadumie, „matka” zbierała po całym wybiegu porozrzucane skrawki materiałów, puste miski, wanienki i inne drobiazgi, przynosiła do małej sadzawki i to wszystko „prała” a dzieciaki w innej części nakrywały się kawałkiem materiału wielkości porządnego obrusa i turlały się po podłodze, gubiąc materiał przy kolejnych obrotach. Widok normalnej rodziny. Brakowało co prawda do tej normalności pilota w jednej ręce a puszki z czymś dobrym w drugiej, ale i tak widok „pana domu” nie budził wątpliwości, kto tu jest mężczyzną.
A jednak nie do końca normalnej, bo ona nie krzyczała na niego, że sobie tak siedzi i nic nie robi, i jej nie pomaga, dzieciom nie dostało się, że bawią się obrusem, a „mąż” wcale nie proszony pięknie zsunął się po linach, żeby być bliżej „żony” zajętej praniem i patrzył na nią z gałęzi tuż nad nią.
Może warto w niedzielę pójść do ZOO? I zrobić reset do ustawień…
Categorised in: Ks. Jarosław Szymczak